niedziela, 1 września 2013

Tajemniczy Kot Rozdział VI: Niewłaściwa Decyzja

Hej, to znowu ja (:.
Szkoda, że dzisiaj 1 września i jutro rozpoczęcie roku szkolnego, no ale... cóż zrobić...
Ten rozdział jest długi, przez Finite *chociaż mam jej zgodę na pisanie większej liczby rozdziałów niż "potrzeba"* i innych, którzy pracowali przy regulaminie. I tak nie da się skrócić liczby rozdziałów, przedłużając ich długość dostatecznie do Waszych oczekiwań (mówię o osobach z ZO).
Finite dała mi dedykację przy ostatnim swoim opowiadaniu *tak, czekam na kontynuację i lepiej szybko się z nią uporaj, hehe*, więc ten rozdział dedykuję właśnie jej.
Mam nadzieję, że będziesz miała przyjemność z czytania, Alumina ^^.
A skoro rozdział jest długi, oczywiście możecie sobie podzielić i resztę doczytać później, co chyba nie jest problemem - wiecie, o czym mówię chyba.
Co do śpiączki Sarah, jeśli nie wiecie, o co chodzi (zapomnieliście z powodu czytania wielu blogów albo po prostu czytaliście niezbyt uważnie), przeczytajcie jeszcze raz rozdział II - "Przebudzenie".
Ale dla przypomnienia powiem, że sceny są pisane z życia kilku osób, ale jednocześnie trzeba pamiętać, że są z okresu śpiączki Sarah (jeśli nie jest pisane z "pamiętnika" Sarah, tylko na przykład Anny etc., dlatego choć Lina zginęła wciąż jest o jej przeszłości - tak, jakby dawne wizje, które widziała podczas śpiączki, ją obecnie nawiedzały). Sarah jeszcze nie wie, dlaczego tak się dzieje. Zapewniam, że wyjaśnienie znajdziecie na końcu mojego całego tworu. Zdradzę, że to będzie miało związek ze złotookim. Słyszeliście o nim już, heh, więc pewnie kojarzycie.
Rozdział nazwałam "Niewłaściwa Decyzja" głównie przez decyzję Sarah, żeby **SPOILER** umówić się z Anną i **SPOILER** jej pomóc.
Dlaczego niewłaściwa, dowiecie się w następnym rozdziale.
I wiem, że mam taki styl pisania, że nad niektórymi sprawami się trzeba zastanawiać, więc jeżeli czegoś nie wiecie bądź nie pamiętacie, pytać.
Będzie miło odpowiedzieć na Wasze pytania.
Aalle długa przemowa.
To czytajcie!
(:






SARAH



Siedziałam w fotelu, dierżąc w ręce pilota. W telewizji puszczano jakiś serial kryminalny. Gdyby nie obciążające mnie przygnębienie, cieszyłabym się z powodu znalezienia czegoś z interesującą historią. Jednak było inaczej i tylko gapiłam się bezwiednie w ekran telewizora, nie łapiąc, o co w ogóle chodzi. Nie potrafiłam się skupić. Nie potrafiłam też nie myśleć o śpiączce. Wspomnienia uparcie wracały, nawet jeśli starałam skupić swoją uwagę na czymś innym.  Coś było nie tak. Nie miałam pojęcia, jak to możliwe, że nagle jak gdyby nigdy nic się wybudziłam, nie mając jakichkolwiek dolegliwości. To tak, jak gdybym wieczorem ułożyła się do snu, a rankiem następnego dnia po prostu się obudziła. Nigdy nie pytałam, dlaczego tak się stało, co widocznie było dużym błędem. I te "sny"... Przechodziły mnie ciarki kiedy o nich myślałam.
Telefon spoczywał na ławie. Sama nie będąc do końca świadomą tego, co robię, wzięłam go do ręki, kolejno wystukując rząd przypadkowych dla mnie cyfr. Nacisnęłam na zieloną słuchawkę. Miałam gdzieś, że odbierze ktoś, kogo najpewniej nie znam. Bardziej obchodziło mnie to, jak ten człowiek się zachowa, co ma do powiedzenia, czy to będzie kobieta czy mężczyzna, nastolatek czy może ktoś starszy. A może wcale nie było takiego numeru... Ale lepiej, żeby był. Mogło być zabawnie. Rozległ się sygnał oczekiwania. Numer więc istniał.
- Halo? - odezwał się dziwnie znajomy głos, jakby czymś przybity. - Kto mówi?
- Ja - mruknęłam; zabrzmiało to jak pytanie. - Tu Thea.
Postanowiłam nie przyznawać się, kim naprawdę jestem. Mogłabym sobie napytać biedy przez takie głupawe błędy. Należało myśleć racjonalnie. Najpierw należałoby się dowiedzieć, jaka osoba znajduje się po drugiej stronie - pomyślałam. - Nie będzie raczej z tym problemu. Wystarczy sprawić, że pomyśli, że to jakaś koleżanka i wszystko wyśpiewa. Na pewno nie jest mądra. A może jest? Przecież nie wiem, z kim mam do czynienia. A co, jeśli jest mądrzejsza ode mnie? Na parę sekund zapadła głęboka cisza. Słyszałam jedynie szemranie telewizora i tykanie zegarka.
- Anna - odpowiedziała dziewczyna. - O co chodzi?
No tak, ten głos. Znałam go. Zaczęło mi coś świtać. No tak, Anna. Anna...? Anna Starling. Puknęłam się demonstracyjnie w czoło.
- Anna Starling?
Ponownie zaległa cisza. Znowu słyszałam szemranie telewizora i tykanie zegara. Jakiś facet, cały w czerni, groził drugiemu, że go zabije. Niemal poczułam, jak Anna w zdezorientowaniu kiwa głową, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego mam rację. Gdybym nie miała racji, zaprzeczyłaby i powiedziała, że nazywa się inaczej.
- Tak - przyznała po czasie.
Zabrałam z ławy jakąś kartkę i długopis. Zaczęłam bazgrać. Często to robiłam w czasie rozmów telefonicznych - oczywiście, jeżeli warunki zostały spełnione.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu to... chciałabym się z tobą spotkać.
Zerknęłam w stronę okna, do połowy zasłoniętego zieloną zasłoną. Widać, że to Emily rządziła w wystroju wnętrz. Mimo że Słońce już chyliło się ku zachodowi, przebijało przez nią i tak, dosięgając mnie swymi promieniami. I znowu trwająca kilka sekund nieznośna cisza. Miałam dość tego wyczekiwania na odpowiedź. Czy ona naprawdę musiała rozmyślać nad tym, co powie? A może coś na mnie szykowała?
- Ale ja cię nie znam - odezwała się w końcu Anna.
- Starczy, że ja cię znam - podsunęłam.
Nie sądziłam, że w to uwierzy, ale kto tam może wiedzieć. Może byłam głupia, wygadując takie rzeczy przez telefon, jednak naprawdę chciałam dziewczynie jakoś pomóc. Nie byłam tylko do końca pewna, jak. Coś musiałam wymyślić. A co, jeżeli w ogóle nie powinnam jej pomagać? Co, jeżeli to tylko spuści na nią większe kłopoty?
- Znasz mnie? - nie dowierzała. - Jak to możliwe?
- Długa historia - odparłam. - Mogę ci ją opowiedzieć kiedy i jeśli się spotkamy.
- Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś jakąś przestępczynią albo czy ktoś cię nie zmusił do skontaktowania się ze mną?
Zaśmiałam się. Normalnie pomyślałabym, że żartuje, gdyby to nie była Anna, ale ona dużo przeszła i na pewno mówiła poważnie. Musiałam jednak udawać, że myślę, że sobie ze mnie stroi żarty, żeby jej nie wystraszyć. Już ją trochę wystraszyłam, ale wolałam tego nie pogłębiać.
- Mój ojciec załatwiłby ci posadę w jakimś kabarecie, gdyby tylko mógł.
Drgnęłam. Przypomniałam sobie nagle o moim prawdziwym ojcu, Peterze, i coś mnie zakłuło. Nie wiedziałam, jak mogłam być tak słaba - nie potrafiłam wykorzenić bólu po stracie rodziców, nawet jeśli ledwo ich znałam.
- Mówiłam poważnie - powiedziała twardo Anna. - Tak w ogóle dlaczego to, co powiedziałam, wydaje ci się zabawne?
- Bo nikt nie przyznałby się, że jest przestępcą albo czyimś zakładnikiem.
- No tak... Ale dzięki za tą posadę.
Skapnęłam się, że bezwiednie naszkicowałam na kartce rząd małych brylancików. Połowa z nich, zamalowana na czarno, patrzyła na mnie surowym spojrzeniem, jakby oczekując na moją reakcję. Te małe, czarne kształty coś mi przypominały. Jakąś otchłań, mrok bez końca, czarnego kota i... Śmierć.
- Dobra, nie chcesz pomocy to nie - zaryzykowałam.
- Czekaj! - rozległ się krzyk. - Pomocy?
- Tak - przytaknęłam, udając znudzoną. - Mogę ci pomóc. Spotkajmy się na Willow Lane, na obrzeżach miasta. Może przy tej kawiarni, co? Według mnie to idealne miejsce na rozmowę. Dziesiąta we wtorek. Pójdziesz na wagary. Jeden dzień nieobecności przecież ci nie zaszkodzi. Nikt się o niczym nie dowie.
- Co?!
- Za daleko?
- Nie, skąd - i rozłączyła się.
No tak, za daleko. Odłożyłam telefon na swoje miejsce, czując się w pewnym sensie zadowolona z tego, co zrobiłam. Być może dojdzie do spotkania (nie miałam pewności, czy przyjdzie, ale sądząc po tym, jak potrzebowała pomocy, raczej tak) i wreszcie poznam ją osobiście, nie jedynie wyciągając od niej wspomnienia w czasie śpiączki.



Wyprosiwszy Alice, zielonooką blondynkę, z którą razem siedziałam w ławce, podreptałam do kuchni, wiedziona unoszącymi się w powietrzu zapachami obiadu. Ziemniaki, ryba po grecku, jakaś sałatka warzywna... Niby coś zwykłego, ale jednak dobrego i nieprzeciętnego. Emily krzątała się po kuchni, będąc w wyśmienitym nastroju. Zastępcza matka właśnie wzięła szczotkę i poczęła zmiatać jakieś okruszki niedaleko stołu.
- Pomóc? - zaoferowałam się.
Spojrzała na mnie z dołu. Odmówiła, nadal radosna. Kiedy usiadłam na krześle, zerknęłam na zegar. Ku memu zdziwieniu dochodziła już osiemnasta. Michael zazwyczaj kończył o tej porze pracę. Czasami tylko zostawał po godzinach.
- Co jest przyczyną tego dobrego humoru? - zainteresowałam się.
Ostatnimi czasy miała w zwyczaju narzekać na ból pleców przy pochylaniu, ale teraz było inaczej. Coś wywołało u niej zadowolenie. Naprawdę ciekawiło mnie, co takiego.
- Sama nie wiem - odgarnęła blond włosy z czoła i odetchnęła głęboko. - Może to z powodu zbliżającej się drobnymi krokami wiosny.
- Tak, wreszcie znikną te lodowiska na chodnikach i mokry śnieg moczący nawet najtwardsze buty zimowe.
Wpatrywałam się w blat stołu. Wpływało to na mnie tak, że czułam się trochę senna. Miałam również dziwne przeczucie, że wkrótce stanie się coś bardzo ważnego, co zmieni całe moje życie, i tragicznego zarazem. To dowodziło, że musiałam jak najprędzej spotkać się z Anną. Przedstawiłam się rudej jako Thea. Thea - pamiętałam, że to imię pojawiło się w serialu, który oglądałam na półprzytomna, ale nie miałam pojęcia nawet, jak się nazywał. Prychnęłam. Trzeba się było przedstawić jako Nina, bo przynajmniej ładniej. Hej, mów mi Nina. Twoja koleżanka dała mi twój numer telefonu. Zadzwoniłam z nudy. Chciałabym wyjść na miasto - wiesz, spacer, przewietrzyć się... Mówiła, że lubisz...Eh nie, to byłoby do bani. Kto by się na to nabrał...?
A może Alexandra? Alex - nawet niezłe zdrobnienie, mimo iż za nimi nie przepadałam. A gdyby tak stać się zupełnie kimś innym? Zmienić imię i nazwisko, porzucić przeszłość, wyjechać daleko stąd i na nowo ułożyć swoje życie? Może Alexandra Hart? Nina Hart? Nina Cameron? A może jednak Thea to wcale nie takie złe imię? Thea Cameron? Nawet pasuje. Szkoda, że na razie nie mogłam wyjechać i zacząć żyć od nowa. Trzymał mnie w tej dziurze wiek, szkoła, przyszywani rodzice, a teraz i nawet sama Anna Starling.



Korytarz. Niezwykle jasno paliły się lampy. Wykładzina w kolorze martwej zieleni oraz zapach, kojarzący się z tym w gabinecie dentystycznym, przyprawiały o zawrót głowy. Nikogo nie było w zasięgu mojego wzroku, co wydawało mi się podejrzane. Między innymi, z tego powodu bałam się, że znienacka ktoś się zjawi, robiąc mi przy tym niemałą awanturę. Zamierzałam na razie się ukryć, by poczekać, aż pojawi się więcej ludzi. Wtedy mogłabym bez problemu wtopić się w tłum. Przekręciłam gałkę u najbliższych drzwi, znajdujących się po mojej lewej. Nie mogli zrobić normalnej klamki? Eh... Za drzwiami była ogromna biała sala pełna łóżek szpitalnych, niewielkich komód i różnych kabli. Duże okna przesłaniały pionowe żaluzje - znajome i obce zarazem. W większości łóżek spoczywali słabi, schorowani ludzie, na których przykro było patrzeć. Niewielu wychwyciło jakąkolwiek oznakę mojej osoby. Natychmiast rozpoznałam to pomieszczenie. Byłam tu kiedyś, w czasie śpiączki. Skrzywiłam się, przypominając sobie, jak wtedy to mogło  wyglądać. Wyobraziłam sobie siebie nieobecną, będącą jakby w innym świecie i dryfującą w bezmiarach ludzkiego umysłu. Przypominałam trupa. Blada, wychudła twarz bez oznak życia, martwe oczy... Byłam podłączona do kroplówki. Jakoś musieli mnie utrzymywać przy życiu, niewidocznym z zewnątrz. Emily odwiedzała mnie jedynie po to, aby móc mnie zobaczyć i dostać nowego ataku łez. Tym razem, jak za każdym innym, również płakała. Mąż otulał ją ramieniem, powtarzając stale, że wszystko będzie dobrze, nawet jeżeli sam dawno przestał w to wierzyć. W moich oczach także pojawiły się łzy. Podeszłam do łóżka, które dawniej zajmowałam. Takie samo. Nic się nie zmieniło. Nic, oprócz tego, że teraz miało innego właściciela - przeznaczono je ciemnowłosemu chłopakowi, z wyrazem głębokiego szoku. Danielowi Leekie. Wywnioskowałam, że musiał tak jak ja, mieszkać w Seattle. Przesuwając wzrok w prawo, omal nie dostałam zawału. Obok niego, wygodnie wyciągając się na przywłaszczonym przez siebie posłaniu, siedział kot o białym umaszczeniu. Myślałam, że zacznę krzyczeć, jednak zwierzę tylko potulnie zwinęło się w kłębek, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Wybiegłam z pomieszczenia, pragnąc czym prędzej się wydostać z tego przeklętego miejsca. Znikąd wyrosła przede mną ściana. Upadłam, uderzając się w głowę, po czym sturlałam po schodach. To wtedy musiałam się obudzić. Pierwsze, co zobaczyłam, to sufit, na którym właśnie odbijały się światła przejeżdżającego samochodu. Byłam zmordowana - jak gdybym faktycznie biegła - a twarz zasłał mi pot. Zapaliłam światło i wzięłam pierwszą z brzegu książkę do poczytania. Za nic nie potrafiłabym teraz zasnąć.
Weszłam do jednej z miło wyglądających restauracji. Była nowoczesna, a jednocześnie w wiejskim stylu. Zaciszny kącik, żeby coś przekąsić - tak, tego właśnie potrzebowałam. Zdecydowanym krokiem podeszłam do lady. Nie zamierzałam zamawiać jakiegoś drogiego dania, ale jakieś tanie i dobrze znane. Zaglądając na szybko w menu, dostrzegłam uśmiech kelnerki. Była to kobieta trochę przy kości, z mysimi włosami, związanymi w kitkę. Oczy świeciły jak wielkie zielone kryształy na tle pociągłej, dużej twarzy ozdobionej nielicznymi zmarszczkami na czole. Rzęsy miała długie i zawinięte lekko ku górze. Na ustach iskrzyła się pomarańczowa szminka. Nosiła na sobie charakterystyczny fartuch, a przy prawym ramieniu mieściła się przywieszka z imieniem. Nazywała się Grace. Dobra, drogie - będę tego żałować.
- Poproszę kurczaka po amerykańsku, jedna porcja - wyrecytowałam, zamykając menu.
Kobieta zanotowała zamówienie na swoim bloczku, a następnie ponownie na mnie spojrzała.
- Coś do picia?
- Um... tak - zdecydowałam. - Poproszę wodę mineralną, niegazowaną.
- Zimną? - podążyła za moim wzrokiem.
- Tak, wprost z zamrażalnika przechowywanego na biegunie północnym - zażartowałam.
Tak, jak tego oczekiwałam, zachichotała i zatknęła sobie długopis za ucho. Dobrze, że miała poczucie humoru. Trudno je mieć, gdy się pracuje w restauracji. Powtarzanie dzień w dzień tych samych pytań, otrzymywanie tych samych odpowiedzi, zapisywanie tych samych zamówień, podawanie dań... Przychodzą najróżniejsi ludzie, do których bez wyjątku trzeba się uśmiechać, nawet kiedy się nie ma humoru. Rutyna. Codziennie to samo. A może tylko udawała, że to, co mówię, jest śmieszne? Może już to kiedyś słyszała? A może zaśmiała się, bo wreszcie powiedziałam coś innego niż pozostali? Grace postawiła przede mną butelkę wody oraz wysoką szklankę.
- Płacę za wszystko na końcu?
- Oczywiście - potwierdziła. - No chyba, że chce pani zrobić wyjątek.
- Jeśli za ten wyjątek jest zniżka, to mogę go zrobić, i to z przyjemnością.
Usiadłam przy stoliku znajdującym się blisko lady. Czekając na posiłek, wybijałam palcami równy rytm. Próbowałam się w ten sposób uspokoić. Na dworze mżyło, ale na chodnikach wciąż tętniło życie. Jedni wracali skądś z zakupami, drudzy łazili bez celu, ukrywając się pod różnokolorowymi parasolkami, a jeszcze inni czekali na przystanku tramwajowym po przeciwnej stronie ulicy. Ludziom nie był straszny deszcz. Podejrzany facet w kapturze, cały w czarnych barwach, kręcił się z lornetką. Wyglądało, jakby sobie oglądał widoki, jakie serwowało miasto, ale mi się wydawało, że tak naprawdę kogoś śledził. Lornetka zbyt często obierała pewien kierunek. Ponownie przyłożył urządzenie do oczu, tym razem kierując je prosto na mnie. Czyżby zauważył, że go obserwowałam? Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i zaczęłam udawać, że z kimś piszę. W rzeczywistości wystukiwałam głupoty, które potem szybko kasowałam. Żeby nie nabrał podejrzeń, były to prawdziwe słowa, a nie jedynie przypadkowe litery. Kiedy mężczyzna odłożył swój sprzęt od oczu, odetchnęłam z ulgą. Wtedy zjawiła się jakaś ciemnowłosa, długonoga kobieta w dżinsowym stroju. Nie widziałam twarzy - z tej odległości trudno było ją dojrzeć. Porozmawiali trochę, by potem zniknąć z mojego pola widzenia. Właściwie facet nie robił nic złego. Mogłam się założyć, że przez lornetkę obserwował właśnie tamtą kobietę. Z daleka sprawiała wrażenie bardzo ładnej.
Tymczasem drzwi restauracji otworzył mały chłopiec. Upiłam spory łyk wody mineralnej. Zimna, jak dobrze... Kelnerka zostawiła sztućce oraz zamówioną przeze mnie potrawę na stoliku. Następnie zainteresowała się chłopcem, na oko pięcioletnim, który prawdopodobnie się zgubił. Kucnęła przed nim, żeby ich twarze znalazły się na równi.
- Gdzie twoja mama?
Dziecko nie udzieliło odpowiedzi.
- A gdzie twój tata?
Nadal nic. Kelnerka nie potrafiła skłonić go do mówienia. Zabrałam się za jedzenie. Wcale mnie nie obchodziło, czy cokolwiek od niego wydobędzie czy nie da rady. Ze zdziwieniem odkryłam, że malec stoi tuż przy mnie, a pracownica restauracji patrzy na niego z niepokojem.
- Mój tata kazał przekazać wiadomość - oznajmiło dziecko. - "Wszystko będzie zmierzać ku końcowi. Życie pewnej dziewczyny, zwanej Sarah, skończy się już wkrótce. I ona nie może przed tym uciec."
Ocknęłam się na łóżku z "Władcą Pierścieni" na kolanach. Nie potrafiłam zatrzymać tych koszmarów. Odłożyłam książkę na półkę, nie mając siły czytać w środku nocy. Później udałam się do łazienki się odświeżyć.
Schodząc na dół, zauważyłam Michaela oglądającego coś na swoim laptopie. Kiedy weszłam, zgasił ekran i obrócił się ku mnie, zaskoczony.
- Nie śpisz?
Zamiast piżamy miałam na sobie wczorajsze ubranie. Prosta, czerwona bluzka zmarszczona w okolicach ramion z dekoltem w łezkę, szare spodnie w ciapki oraz czarne podkolanówki.
- Nie - powiedziałam. - Myślałam, że przyjdę sobie tutaj zobaczyć kolejny odcinek "Orphan Black", ale ty oczywiście wszystko popsułeś. Jak zwykle.
Wcale nie miałam takich planów, ale musiałam grać, żeby się nie domyślił, że miałam koszmary czy coś w tym stylu. Przyszywany rodzic mrugnął do mnie, jednocześnie się uśmiechając.
- A co z "Fringe"? Zeszła moda?
I ja spróbowałam się uśmiechnąć. Miałam nadzieję, że coś z tego wyszło.
- Tego nie powiedziałam. "Fringe" to świetny serial. Co oglądałeś zanim przyszłam?
Czułam się dziwnie, rozmawiając z nim jak gdyby nigdy nic. Gdybym mogła, powiedziałabym mu, co mnie trapi, co często nie pozwala zasnąć, co przeżyłam, co myślałam i myślę teraz. Lecz nie mogłam. Jedyne, co mogłam, to non stop go oszukiwać, czy raczej nie mówić nic, ale to prawie jak oszustwo. Miałam ochotę po prostu się rozpłakać - wylać wiadro łez - może płacz pomógłby mi znieść to, co w tym momencie czułam. Bolało mnie to, że nikt o niczym nie wiedział. Nie mogłam komukolwiek na to pozwolić. Nie było innego wyjścia jak wszystkich dookoła oszukiwać. Michael włączył monitor, który wyrzucił grupkę dziwnie ubranych ludzi z jakimś krzywo uśmiechniętym kolesiem na czele.
- Myślisz, że wreszcie kupi sobie mózg i brak kawałów?
Nie wydawało mi się to zabawne, ale wymusiłam na sobie krótki chichot. Chyba wypadło fatalnie - pomyślałam, zaciskając spocone dłonie w pięści. Ukradkiem próbowałam wytrzeć je wcześniej o spodnie, jednak większej ilości prób zaniechałam, ponieważ drugi ojciec mógłby coś przez przypadek zauważyć. Pięści wydały mi się więc lepszym rozwiązaniem, mimo że ręce wtedy pociły mi się jeszcze bardziej. Ale przynajmniej nie było tak bardzo widać tego potu. Rodzic zastępczy chyba zorientował się, że w moim śmiechu było coś nie tak.
- Nie musisz się śmiać, jeśli coś cię nie śmieszy.



LINA

6 lat wcześniej



Nie wiedziałam, co mam robić. Ona była taka bezbronna. Przecież nie mogłaby go zabić. Nie potrafiłaby nawet wziąć noża w rękę - miała tylko osiem lat i bała się wszystkiego, co ostre. Trochę to było dziwne. Gdyby się skaleczyła, to nic w porównaniu z tym, co On jej robił - robił i nie miał zamiaru przestać.
Ona nie mogła go zabić, ale ja już tak.
Chciałam się na nim zemścić. Już dziś pożałuje swoich występków. Już dziś ten koszmar dobiegnie końca.
Zapukałam w drzwi.
- Mogę? - zapytałam.
Weszłam do pokoju, nie czekając na odpowiedź. Cosima leżała na łóżku, przykryta po szyję.
- Mogłabyś chociaż poczekać na zgodę - burknęła jasnowłosa dziewczyna.
- I tak byś się zgodziła. Nie chciałam marnować czasu.
- Właśnie się nie zgodziłam. Wyjdź.
- Nic z tego, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
- Obawiałam się, że to powiesz - siostra bardziej naciągnęła na siebie pierzynę, jakby się przede mną chowając.
Kręcąc głową, zajęłam miejsce na brzegu łóżka.
- Słuchaj, Cosima...
- Po co? I tak ciągle gadasz to samo - że się stąd wyrwiemy, że stąd uciekniemy. Na pewno nie. Druga szansa nie jest nam pisana.
- A dlaczego nie?
Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak ciągle wątpiła w moje słowa, dlaczego mówiła na przekór. Przecież ona też, tak samo jak ja, pragnęła nowego życia z dala od tego szaleńca. Pragnęła żyć jak inni jej rówieśnicy, mieć kochających rodziców, dzieciństwo. Wolałam sobie nie wyobrażać, co przechodziła. To na niej zawsze eksperymentowano, to na nią się wydzierano, ją winiono za wszystko. Zadawałam sobie pytanie: dlaczego ona, a nie ja? Przecież to ja mogłam być na jej miejscu. Czy dlatego, że ja miałam "lepiej", tak się na mnie wyżywała?
- Bo już tu by nas nie było.
Poczułam małe ukłucie. Miała rację. Gdyby choć jeden z moich planów się powiódł, dawno byłybyśmy gdzieś za granicą, gdzie On nie mógłby nas znaleźć. "Bo już tu by nas nie było" - powtórzyłam w myślach, czując, jak powoli ulatuje ze mnie wiara, że kiedykolwiek będzie nam dane się stąd wydostać.
Wstałam i podeszłam do okna. Zapatrzyłam się w widok wschodzącego Słońca, i to zrodziło w moim umyśle pewną myśl.
- Dlaczego po prostu nie uciekniemy kiedy jest czas powrotu ze szkoły?
Aż głupio, że nigdy na to nie wpadłam.
Odpowiedział mi śmiech.
- Zapomniałaś, że ja nie chodzę do szkoły?
Prawda. Głupio, że na to wpadłam - skorygowałam się w myślach.
- Właściwie to żartowałam... Mam pewien plan.
- Akurat - zakpiła Cosima.
Uśmiechnęłam się pod nosem. A niech sobie kpi, niech we mnie nie wierzy - i tak się przekona o działaniu mego planu. Nie chce słuchać szczegółów - niech nie słucha. Po tym, co się dzisiaj stanie, nigdy nie będzie ze mnie drwić. Rzuciłam przelotne spojrzenie w kierunku siostry, po czym skierowałam się do wyjścia.
- To jaki jest ten plan? - usłyszałam, naciskając już na klamkę u drzwi.
Odwróciłam się.
- Zabiję tego drania - zakomunikowałam, a następnie opuściłam pomieszczenie.



SARAH



Ledwie świtało, a ja nadal nie mogłam spać, mimo że nie przespałam większości nocy. Zbyt bardzo byłam pochłonięta snami, tymi dziwnymi snami, które pojawiały się kiedy zamykałam oczy. Na dodatek okropnie suszyło w gardle. Otworzyłam lodówkę, znajdując w niej upragniony sok jabłkowy. Nie zawracając sobie głowy wlewaniem go do szklanki, wypiłam całość wprost z kartonu. Planowałam już powrócić do łóżka, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam, nie przejmując się faktem, że na sobie miałam wczorajsze ubrania, oraz tym, że moje włosy wyglądały jak kupka nieszczęścia - potargane i skołtunione. Za drzwiami nikogo nie było. Doszłam do wniosku, że to musiał być jakiś żartowniś, który pewnie teraz gdzieś się tutaj chował, krztusząc się ze śmiechu. No bo kto przyjmuje gości, będąc w takim stanie? Tak, istnieje taki ktoś i zwie się ja. Trzęsąc się z zimna, dostrzegłam dużą, białą kopertę, spoczywającą tuż przed wejściem. Zabrałam ją i wyjęłam ze środka list. Najwyraźniej był do mnie.
Życie to ciągła bieganina
Tak ta historia się zaczyna
Ludzie zabiegani, niczego nie dostrzegają,
mimo iż znaki przed sobą mają
Pomóż chłopakowi, co Cię potrzebuje
Bo inaczej Śmierć coś dla Ciebie uszykuje
Jedną osobę więcej ocalić zdołasz
Nieznajomych natomiast pochowasz
Sparaliżowana, nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Odwróciłam kartkę, łudząc się, iż znajdę tam coś w rodzaju wyjaśnień, ale ich tam nie było. Napisano tam jednak pewne bardzo dziwne zdanie. "Jeśli nie zrobisz tego, co do Ciebie należy, przyjdą po Ciebie". Na pewno nic dobrego to nie wróżyło. Z niewiadomego powodu nagle zaczęłam się krztusić. Jak gdybym miała coś w ustach. Zrodziła się panika. Ujrzałam otwartą na oścież lodówkę, karton i wylany na podłogę sok. Czy to normalne, że usnęłam w trakcie picia? Chyba byłam zbyt przemęczona. Kiedy poczułam się trochę lepiej, przypomniało mi się, że ktoś dzwonił do drzwi. Czym prędzej rzuciłam się je otworzyć. I wtedy do mnie dotarło, że w rzeczywistości nikt nie dzwonił i to był jedynie wytwór mej wyobraźni.
Kolejny list, w takiej samej białej kopercie.
Sarah
Pamiętaj, zgodziłaś się pomóc.
Nie zginiesz, jeżeli faktycznie zrobisz to, co do Ciebie należy. Ale jeśli się mi sprzeciwstawisz, ucierpisz. Jeśli to się powtórzy, jeśli nie dasz rady... wiesz, co się z Tobą stanie. Jeśli pomożesz, robiąc to, co do Ciebie należy, ocalisz siebie i jego. Reszty nie uratujesz. Nie możesz. Wszystkim prócz niego jest pisana bezwarunkowa śmierć. Tego już nie zmienisz. Taka była umowa.
Ten list był jeszcze bardziej dziwniejszy od poprzedniego i jeszcze bardziej dla mnie niezrozumiały. Ocknęłam się na klęczkach na podłodze ze szmatką w ręku. Co się dzisiaj ze mną działo, u licha?! I dlaczego, u diabła, do zmywania podłogi nie użyłam mopa?!


- Sarah, czekaj!
Dogonił mnie, gdy opuszczałam szkołę. Chciał mi chyba powiedzieć coś ważnego.
- O co chodzi, Sam?
Nie miałam teraz ochoty na rozmowę. Szłam dalej, nawet na niego nie patrząc. Nie miałam siły udawać, że wszystko gra, kiedy tak wcale nie było.
- Chciałem przeprosić za moje dziwne zachowanie...
- Nie zachowywałeś się dziwnie. Nie wiedziałam tylko, o co ci chodziło.
- No właśnie w sprawie tego to...
Obdarzyłam go krótkim spojrzeniem, a później rozejrzałam się, by sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. Tuż za nami nikogo nie było, tak samo jak przed nami, ale co się tyczy tego drugiego, wcale nie trzeba się było rozglądać, żeby o tym wiedzieć. Najbliższe osoby były za daleko, aby mogły cokolwiek usłyszeć. Przeniosłam wzrok z powrotem na chłopaka.
- Nikt nie podsłuchuje - stwierdziłam. - Śmiało możesz mówić.
Wahał się. Widziałam to po jego oczach, błądzących to w prawo, to w lewo. Chciał mi coś powiedzieć, ale obawiał się reakcji z mojej strony. W końcu westchnął, biorąc głęboki wdech, a potem wydech, po czym krzyknął, ujrzawszy niepokojąco szybko zbliżający się czarny pojazd. Pchnął mnie. Wpadliśmy na siebie, ledwo unikając potrącenia. Chłopak zszedł ze mnie jakby z ociąganiem i podał mi rękę.
- Co to miało być? - wyszeptałam, drżąc ze strachu.
Czyżby koszmar się sprawdzał? Oddychałam spazmatycznie. Czy człowiek za kierownicą miał świadomość tego, że właśnie o mały włos nas nie przejechał? Ledwie zorientowałam się, że Sam wciąż trzyma mnie za rękę.
- Dziękuję - zdobyłam się na siły, by mu to powiedzieć.
Nie lubiłam używać przy Samie słowa "dziękuję", bo to coś by dla niego znaczyło, ale teraz chyba bym chciała, aby tak było. Może i często się narzucał i drażnił ze mną, jednak przez to jeszcze trzymałam się przy życiu. Chłopak się uspokoił, jego oddech wrócił do normy. Ja także odepchnęłam od siebie straszne myśli i postarałam się o lekki uśmiech. Szliśmy chwilę w ciszy, nie odzywając się do siebie - dopóki nie znaleźliśmy się w jakimś zaułku.
- Co my tu właściwie robimy?
Nigdy nie wracałam tędy do domu i wiedziałam, że Sam również tędy nie chodził. I jak w ogóle trafiliśmy w to miejsce? Oprócz czarnego, rozpędzonego samochodu niczego nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Towarzysz chwycił moją dłoń, patrząc na mnie ciepło. Zatrzymaliśmy się.
- Czasami lubię tutaj przychodzić - oznajmił. - Kiedy byłem młodszy, często przychodziłem w to miejsce z bratem, żeby pograć w piłkę. Wiem, to tylko zwykła uliczka i lepiej iść na jakieś boisko, których w okolicy nie brakuje, ale uwierz, my byliśmy trochę nienormalni. Im dalej od ludzi, tym lepiej, bo można się przy okazji powygłupiać. Im dalej od ludzi, tym lepiej, bo można tarzać się w błocie i urządzać dzikie walki, a nikt tego nie zauważy. Z błotem było ciężko, ale zawsze można było coś wymyślić. Cały mój brat. Problem był tylko zawsze, kiedy wracaliśmy do domu.
Uśmiechnął się do swoich wspomnień.
- Przykro mi - powiedziałam. - Mogę wiedzieć, jak zginął?
Nigdy wcześniej nie wspomniał nawet słowem, jak to się stało. Nikomu. Nigdy nie przyznał też, że Alec nie żyje. Zupełnie jakby wierzył, że wcale nie jest martwy - tylko że zaginął i niedługo do niego wróci - że będzie jak dawniej. Nadal nie puszczał mej dłoni, wręcz ścisnął ją mocniej, żeby nie mogła mu się wyślizgnąć. Usta stały się blade i bez wyrazu.
- To skomplikowane - rzekł. - To był dziwny wypadek. Poszedł na zjeżdżalnię wodną. Basen nie był głęboki. Dobrze się bawił. Zjechał trzy razy. Za czwartym nagle zaczął się dusić. Z wody wydostała go jakaś kobieta, ale nic już nie dało się zrobić. Udusił się i nawet nie wiadomo, dlaczego. Potrafił przecież pływać. Poza tym, w przeszłości nałykał się pełno wody i nic mu nie było. Nie wiem, może ktoś coś wlał do tego basenu.
- Jak wyglądała ta kobieta?
Nie wiedziałam, dlaczego akurat o to zapytałam i dlaczego podejrzewałam tamtą kobietę o podanie Alecowi trucizny. Ten wypadek był faktycznie nieco dziwny, ale podążając tropem Sama, wlanie trutki do baseny wykluczałam. Gdyby coś wsypano do zbiornika, pozostali użytkownicy zjeżdżalni wodnej również by się podusili. Ktoś musiał zatem podać truciznę doustnie albo po kryjomu wstrzyknąć strzykawką.
- Ciemne włosy, chyba Azjatka.
- Jesteś tego pewien?
- Nie na sto procent - odpowiedział. - A co? podejrzewasz kogoś?
Uznałam, że lepiej mu nie mówić.
- Nie - pokręciłam głową - ale faktycznie dziwny wypadek.
Uśmiechnął się, jakby nagle o wszystkim zapominając. Objął mnie w talii i spojrzał w oczy. Ból, smutek... te oraz inne uczucia zniknęły, a w ich miejsce pojawiły się nowe - zadowolenie, pożądanie i lekkie zmieszanie.
- Zatańczymy?
- Tutaj? - zdziwiłam się. - Nie ma żadnej muzyki ani...
Przyłożył mi palec do ust.
- Potrzebujesz muzyki?
Pokręciłam głową. Chwilę potem zaczęliśmy bujać się powoli w rytmie naszych serc, przytuleni do siebie. Nie wiedziałam, jak to się stało, że ani razu nie zaprotestowałam. Kołysałam się tak, dopóki nie zadzwoniła komórka. Odebrałam, zerkając na wyświetlacz. Alice. Co jest?! Przecież nie obiecałam, że ją odprowadzę.
- Nie mam czasu, Alice. Zadzwoń później albo się nagraj na pocztę głosową, jeśli to coś ważnego. Jeśli masz zamiar mnie jeszcze raz teraz niepokoić, wylatujesz prosto na... po prostu poślę cię na policję.
Rozłączyłam się, z uśmiechem na ustach.
- Hej, um... - odezwałam się po chwili. - Chciałeś mi chyba wcześniej coś powiedzieć. Powiesz mi to teraz?
Spojrzał na mnie błyszczącymi oczyma, pełnymi zawahania. Wejrzał nimi w moje, próbując zobaczyć, co czuję i domyślić się mojej reakcji.
- Chyba tak... Dobrze, pocałuj mnie.
- Co?
- To, co słyszałaś.
I go pocałowałam. W usta. Krótko, bo na dłużej nie było mnie stać.
- Trzeba to było zrobić samemu.
Po moich policzkach potoczyły się łzy. Sam otarł je palcem, patrząc w moje oczy. Nie byłam pewna, co w nich znalazł. Coś na pewno mnie z nim łączyło, ale nie wiedziałam, czy to miłość. Pocałowałam go, bo o to poprosił.
- Dlaczego płaczesz? - usłyszałam.
Miałam powiedzieć mu prawdę? Nie chciałam złamać mu serca. A więc kłamać? Po policzkach pociekło jeszcze więcej łez, które potem otarł.
- Nie wiem, co do ciebie czuję - zdecydowałam się na prawdę. - Przykro mi.
- W takim razie to mi jest przykro. Pomyliłem się.
I odszedł, pozostawiając mnie samą, zalaną łzami.



DANIEL



- Ann, Ann... obudź się! Obudź się!
Krzyczałem, ale ona nie odpowiadała. Powieki nie chciały się unieść, palce poruszyć. Burza rudych włosów spływała na podłogę. Policzki blade, zimne. Jedynie jej dłonie utrzymywały się w normalnej temperaturze. Reszta zupełnie jak u trupa. Jeszcze przed chwilą tu stała. Jeszcze przed chwilą rozmawialiśmy. Nikogo nie było w pobliżu. Klęczałem przy niej, nie wiedząc, co zrobić. Nie mogłem tak po prostu zostawić dziewczyny. Co, jeżeli już nigdy się nie obudzi? Położyłem rękę na jej czole. Stale lodowate. Gdybym nie patrzył, pomyślałbym, że to jakiś sopel. Czy to, co się właśnie działo, klasyfikowało się jako normalne? Przyłożyłem ucho do miejsca, w którym powinno znajdować się serce. Biło. Nie przestało wystukiwać równego rytmu, nie przestało tłoczyć krwi. Sprawdziłem oddech. Obecny. Na szczęście. Może na coś chorowała? Wstałem i spróbowałem ją podnieść. Ciało trochę ważyło, dlatego miałem niemałe problemy, jednak ostatecznie udało się je wynieść z sali gimnastycznej. Wszedłem na schody, przypominając sobie, że dziewczyna po zajęciach po coś mnie tu zaprowadziła, a szkoła nie była zamknięta, jak zazwyczaj. Co robić? - zastanawiałem się. - Dzwonić po pogotowie? Ale co im powiem? Ciało oparłem o ścianę w holu, nie mając siły już dłużej go dźwigać. Postanowiłem, że później wydobędę je z budynku. Byłem zbyt wyczerpany, by ujść chociażby parę metrów. Sam również oparłem się o mur, po czym osunąłem się powoli na podłogę. Nigdzie nie zadzwoniłem. Może liczyłem na to, że niebawem się obudzi? A może opanował mnie zbyt wielki strach?
Ku mojemu zdziwieniu, poruszyła się. Otworzyła oczy, a potem spojrzała na mnie nimi.
- Co ja tu robię? - wypadło z jej ust.
Odetchnąłem z ulgą.
- Oh, Boże. Dobrze, że nic ci nie jest.
- Co ja tu robię? - powtórzyła pytanie.
- Zemdlałaś.
- Co? - złapała się za głowę. - Która godzina?
Wyjąłem smartfona z kieszeni. Pięć nieodebranych połączeń, jedna wiadomość. Wiedziałem, że to ojciec próbował się do mnie dodzwonić. Nawet nie musiałem sprawdzać.
- Osiemnasta siedem - odpowiedziałem.

4 komentarze:

  1. Dziękuję :*
    Jak to się stało, że jako pierwszam komentuję? Dzwio to, dziwo...
    Rozdział niesamowity, fajtycznie długi xD
    Teraz z innej beczki... Ciekawe jak będą nazywały się dzieci kryptodzieci...? A jak to będą kryptodzieci kryptodzieci?!
    Fasolka.
    Pozdrawiam, wdzięczna Finite
    ps
    wybacz, że ten komentarz taki krótki - po prostu jestem pod wrażeniem i słów mi brak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, dlaczego.
      Powody są proste: szkoła i długość (chyba).
      Heh.
      W liceum to normalnie tragedia.
      Mam nadzieję, że pamiętasz wszystkue rozdziały.
      Poza tym, wiesz, ja tak je piszę, żeby wprowadzić tajemnicę itp.
      Większość spraw się rozwiąże tak mniej więcej na końcu, ale nie wszystkie.
      Hek hek hek.
      Planuję jeszcze napisać jedno opowiadanie samodzielne.
      Jutro się wezmę za nie po szkole.
      Teraz to odpoczynek i... odrabiać pracę domową z matmy i polaka.
      Z polaka to jakaś dziwna jest.
      Pyta nas i ciągle coś dyktuje.
      Koszmar.
      Babka od francuskiego najlepsza.
      Widzę, że napalona z tymi kryptodziobakami, przepraszam, kryptodzieciami, jesteś.
      (:
      Bo wiesz....
      Nie szkodzi.
      Każdy komentarz jest dobry i bardzo mile widziany!

      Usuń
    2. Wiesz... Jakoś tak wpadło mi w ucho... :D Spróbuj... Wymów... Kryptodzieci...
      Okej...
      U mnie normalka... Harówka od pierwszego dnia...
      Piszesz tajemniczo, ale też porywająco więc nie ma problemu. Blackie ciągle mówi, że nadrobi te wszystkie komentarze... Ale mówi to już od kilku dni (w razie czego ja tego nie mówiłam).
      Za to obiecuje, że będą długie...
      Okej, chcę komentarz o 19 opublikować, so...
      Weny
      F.

      Usuń
    3. Wiem, to dziwnie brzmi.
      Ale nie zapomnij, że to ja użyłam terminu "kryptodziobak".
      Wiesz, Max...
      :D
      Taa... ale nie siedzisz przynajmniej czasem po 8 godzin w szkole i nie jedziesz ze 40 minut autobusem...
      Moje stopnie na bank spadną.
      Chociaż nie tylko mnie.
      Heh, ale nieźle oszukiwałyśmy wuefistę.
      WoW!
      Dziękuję baaardzooooooo.
      Mam nadzieję, że nadrobi ***.
      !9:01. Gratuluję, minuta spóźnienia.
      Boże, polski...
      Załamka.
      Chcę wymienić na franca.

      Usuń

Została włączona moderacja komentarzy, przepraszamy za utrudnienia! Dziękujemy za komentarze! Każdy komentarz się dla nas liczy!