sobota, 31 sierpnia 2013

I. Suanin [Untitled]

I. SUANIN


Soreo przechadzał się wolnym krokiem wśród tlących się pozostałości po splądrowanej wiosce. Jego długi ogon zamiatał ziemię, wzburzając tumany drażniącego oczy kurzu. W prawej ręce wciąż trzymał ociekający krwią mieszkańców miecz z czarnej stali. Konie jego i jego żołnierzy pasły się na pobliskiej łące, nie zwracając uwagi na odór spalonych ciał i kłęby dymu unoszące się leniwie ku niebiosom. Skórzaną rękawicą, wzmacnianą na grzbiecie czarnymi łuskami, starł ze lśniącego bladym blaskiem ostrza krew. Niewątpliwą zaletą gęstych lasów, otaczających Cathair Oir, było to, że po napaści na kogokolwiek, można było zniknąć wśród grubych konarów drzew, tak szybko, jak się pojawiło. Drugą były niewielkie wioski, ukryte w głębi głuszy, takie jak ta, która właśnie się dopalała. Dom starszego wioski zaczęły już powoli lizać czerwone, pomarańczowe i żółte płomienie. Dach kryty strzechą zapadł się właśnie do środka budynku. Zanim go podpalono, parter zbudowany był z czerwonych cegieł, a wyższe piętra z dębowych desek.
Suanie ograbili domy i małą świątynię zbudowaną z białego kamienia, ze wszystkiego co się dało, kto chciał, ten gwałcił kobiety, a pozostali zajmowali się paleniem ciał. Wszystkie warte uwagi przedmioty rzucono na wielką kupę pośrodku dziedzińca. Podszedł do niej i podniósł złoty kielich, wysadzany rubinami. Większość przedmiotów, posiadających jakąś większą wartość pochodziła ze świątyni. Zadziwiające było, że w takiej niewielkiej wioseczce, można było znaleźć tak dużo warte rzeczy. Sztychem zakrzywionego sztyletu zaczął wydłubywać czerwone kamienie, którym nadano kształt zdeformowanych twarzy. Twarzy Boga ludzi, pozbawionego imienia, posiadającego milion oblicz. Suanie nie wierzyli w żadnego boga, czy bogów, co nie przeszkadzało niektórym z nich w praktykowaniu magii. Wrzucił kamienie do skórzanej sakiewki wiszącej przy pasie.
Nagle zza pobliskiej ściany wyskoczył wieśniak z widłami i spróbował nimi dźgnąć Sorea. Ten wyminął z gracją cios, po czym wykonał szybkie cięcie. Mężczyzna rzucił niedoszłe narzędzie mordu i załapał się za krwawiącą twarz, którą przecięło czarne ostrze. Opadł na kolana brocząc krwią na wszystkie strony, a piasek pod nim zabarwił się na szkarłatno. Wykrzykiwał liczne przekleństwa, do momentu, w którym Suanin go uciszył, wbijając sztych miecza w jego kark, widoczny pod cienką warstwą bladej skóry. Ciało opadło bezwładnie na ziemię, wzbijając obłoki brązowego pyłu. Przyklęknął, by przeszukać staruszka, ale nie znalazł nic wartego uwagi.
Podniósł się z klęczek i przy koniach dostrzegł Qersa, Suanina o głowie wilka i czarnym futrze. Suanie dzielili się na dwa główne typy, które nazywali po prostu psami i kotami. Te grupy dzieliły się na kolejne, a wszystko zależało od tego, jaką głowę miał dany osobnik. Dla przykładu, na Serea mogli mówić czarna pantera, zamiast zwyczajowo Suanin.
- Cholernicy muszą być bardzo pobożni – zadrwił wilk, wskazując zakończonym ostrym pazurem palcem stertę przedmiotów pośrodku dziedzińca. – A to tylko mała wioska! Ha! Pomyśl, ile byśmy tego zebrali, gdybyśmy ograbili jakieś miasto! – W brązowych oczach Qersa dało się dostrzec mały błysk chciwości.
- Wolę sobie tego nie wyobrażać, bo gdy w końcu zdobędziemy stolicę, przekonamy się o tym na własne oczy, przyjacielu.
Wilk żachnął się.
- Ale kiedy to się stanie, Soreo? Przekroczyliśmy granicę ponad miesiąc temu, a dotąd zabiliśmy jedynie jakieś paniątko, jego ludzi i tych wieśniaków. – Ruchem ręki wskazał zgliszcza. – Jest nas setka. I nieważne jakbyśmy tego chcieli, nie rozmnożymy się, a ludzie nas zabiją.
- Wysłuchaj mnie. – Soreo przemawiał z niewzruszoną miną. – To paniątko, było jednym z trzech synów Stamara Wenda. Wiesz kim on jest?
Qers zawahał się i po chwili pokręcił przecząco głową.
- Stamar Wend jest jednym z najbardziej wpływowych faernów – Suanie określali tym mianem gatunek ludzki – jacy żyją, a także bliskim przyjacielem króla. Sam nie może wypowiedzieć nam wojny, ale może to zasugerować królowi. A co mogłoby rozwścieczyć bardziej, niż śmierć syna? A potem żony, córek i kolejnego syna? Faernowie są niezwykle przewrażliwieni na tym punkcie. Nim się obejrzymy, wypowiedzą nam wojnę.
- Wszystko ładnie, ale jak jego córki, żona i syn mają zginąć? Pewnie są razem z nim w Cathair Oir.
Soreo parsknął śmiechem.
- Nie, nie ma tam ich. Siedzą sobie za grubymi na kilka jardów murami Bearc Balla.
- To jak mamy ich zabić?
- Nie my, drogi Qersie, nie my. – Widząc zdziwienie na twarzy przyjaciela, ciągnął swoją wypowiedź dalej. – Jak myślisz, co teraz zrobimy? – Odpowiedziało mu milczenie. – Powiem ci, co zrobimy. Mamy niecały miesiąc, żeby dotrzeć do Lenna Rekina. – Qers uniósł pytająco brwi. – Tam Kira przekroczy granicę z osiemdziesięcioma tysiącami żołnierzy, konnicy, zbrojnych, włóczników, kuszników, łuczników i całego tego tałatajstwa. Zdobędzie zamek prawie bez walki. A gdy pozostali lordowie z zachodu zbiorą chorągwie, by na nią ruszyć, przez pozostałe przełęcze przejdą Rother i Stavros, ze stoma tysiącami ludzi każdy. Potem pójdzie z górki.
- To mamy aż tyle wojsk? – zapytał zdziwiony wilk.
- Pokój jest korzystny tak długo, jak armia nie rozrośnie się do olbrzymich rozmiarów – zadrwił Soreo. – I pokój właśnie przestał być opłacalny. Pozostaje nam mieć nadzieję, że faernowie zachowają się tak, jak tego chcemy. – Dom starszego wioski całkowicie ogarnęły już gorące płomienie, buchające co chwila coraz wyżej ku niebu, niczym macki krakena wyskakującego z wody, by pochłonąć bezbronny statek. Kot wskazał płonący budynek. – Widzisz to, mój przyjacielu? – Qers skinął głową. – To samo spotka stolicę. – obaj zaśmiali się serdecznie, jakby był to najlepszy dowcip, jaki w życiu słyszeli. Widząc, jak wysoko unoszą się kolumny siwego dymu, Soreo zaczął wykrzykiwać rozkazy. – Kończcie już z tymi dziewkami, bierzcie sobie, co chcecie i wsiadajcie na konie! Przed nami cholernie długa droga, a nie chcę, żeby konie padły nam w połowie drogi, gdy będziemy ścigani przez faernów! Ruchy! – Dosiadł swego czarnego jak węgiel rumaka, u którego sidła wisiał olbrzymi czarny łuk i kołczan pełen strzał. Stanął w strzemionach i wydarł się na cały głos: - Każdy, który będzie się ociągał skończy ze strzałą we łbie! – Jako, iż Suanin słynął ze swej celności i zręczności w posługiwaniu się łukiem, a także gwałtowności, wszyscy pospiesznie wykonali rozkazy i po chwili setka jeźdźców była gotowa do drogi.
Trzeba mu było przyznać, że cieszył się niezwykłym posłuchem wśród swoich podkomendnych. Może było to spowodowane tym, że kiedyś, gdy był o wiele młodszy, dostał zadanie stłumienia powstania. Wszystkich, którzy zdezerterowali, osobiście ściął, a każdego z buntowników powieszono, na jego rozkaz, liderów uprzednio odzierając z futra i skóry. Podczas walk z okrutnymi Harnami każdemu swojemu żołnierzowi, który próbował uciec z pola bitwy strzelał w plecy ze swojego wielkiego łuku, który otrzymał od samego Zhara Kejrena. Harnowie byli najokrutniejszymi wojownikami Vandenii, zamieszkującymi rozległe pasma Gór Obeira, który miał być pierwszym z lhoarów – wodzów niezliczonych górskich klanów – oraz tym, który wypełnił strome zbocza i głębokie kaniony swoim ludem. Harnowie osiągali od pięciu do dziewięciu stóp wzrostu, a skórę, najczęściej mającą kolor jednego z odcieni brązu, zieleni, lub szarego, mieli równie twardą, co skały, na których przyszło im żyć.
Jechali wąskimi, wydeptanymi przez leśną zwierzynę, ścieżkami, starając się unikać szerokich traktów i dróg. Musieli jechać stępa, by konie nie skręciły, lub złamały sobie nogi na zdradliwym terenie. Choć oddalili się od Krwawego Traktu kilkadziesiąt mil na zachód, Soreo wolał nie ryzykować. Letnie niebo zaczęły przesłaniać ciemnoszare chmury, ciągnące ze wschodu. Liśćmi szeleścił ten sam wiatr, który przywiódł nad nich obłoki. Zanim nastał zmierzch, z nieba spadały niewielkie krople deszczu. Zanim wstało słońce, rozpętała się prawdziwa ulewa. Żołnierze przeklinali głośno pogodę. Dowódca zarządził postój w dębowym gaju, w którym liście drzew dawały im jako taką ochronę przed deszczem. Krople wielkie jak kamienie bębniły głucho o zielono-brązowy baldachim na ich głowami. Soreo usilnie próbował rozpalić ogień, ale jego wysiłki spełzły na niczym i rzucił z wściekłością gałęzie w pobliskie krzaki.
Na otaczających obóz drzewach pojawiały się już pierwsze oznaki nadchodzącej jesieni. Wiele gałęzi było pozbawionych liści, a na innych przybierały brązowawą, lub pomarańczową barwę. Suanin wyjął z juku przytroczonego do siodła swój ciemno szary płaszcz i rozwinął go pomiędzy dwoma dębami, tworząc pewną osłonę. Zmieścił się pod tym dachem wraz z koniem, choć ledwo mu się to udało. Pozostali zdążyli wpaść na ten sam pomysł i po chwili po całym obozie dało się przejść bez wychodzenia na deszcz. Poszukał jakiegoś jedzenia i gdy już je wyjął, stwierdził niechętnie, że wkrótce skończą im się zapasy, nawet jeśli weźmie się pod uwagę wszystko, co zdołali zabrać z wioski.
- Qers! – zawołał do przyjaciela, obozującego nieco dalej. Wilk podszedł bliżej, i Soreo dopiero wtedy kontynuował, starając się mówić na tyle cicho, by nikt go nie usłyszał, i na tyle głośno, by przegadać ulewę. – Wyślij kogoś na polowanie, za niedługo skończy nam się jedzenie.
- Czy ty widzisz, co tu się dzieje? – zapytał retorycznie. – Przy takiej pogodzie nie mamy najmniejszych szans na upolowanie czegokolwiek.
- Zrobisz to ty, czy mam to zrobić ja?
Qers odsłonił białe kły i wykrzywił usta w gniewnym grymasie.
- Wezmę kilku chłopaków – bąknął, po czym odszedł w stronę swojego schronu.
Gdy wilk się oddalił, Soreo usiadł na mokrej ziemi, wspierając się plecami o konar drzewa. Wyjął z pochwy swój miecz, który nazwał Katownikiem. Ojciec zawsze powtarzał mu, że dobry oręż powinien mieć nazwę. To samo powiedział mu Zhar kiedy wręczał mu miecz z czarnej stali, który trzymał teraz przed sobą. Wśród licznych klejnotów znalazł swoją starą osełkę i począł ostrzyć oręż. Dźwięk osełki trącej o głownię Katownika wydał mu się piękną pieśnią, śpiewaną przez zimny kamień i jeszcze zimniejszą stal. Kiedy skończył, po ostrzu wystarczyło lekko przejechać palcem, by się skaleczyć. Schował miecz z powrotem do pochwy i oparł go o pień drugiego drzewa. Żuł wąski pasek suszonej wołowiny, w oczekiwaniu na powrót łowców. Mięso było nieznośnie twarde, ale po jakimś czasie żucia miękło na tyle, że dało się je bez problemu pogryźć. Poza tym, Soreo musiał jeść już o wiele gorsze rzeczy, niż suszona wołowina.
Qers i dwaj łowcy wrócili wraz z pierwszym brzaskiem (a przynajmniej wydawało się, że to był pierwszy brzask). Wilk podtrzymywał innego Suanina o głowie wilka, który trzymał się za wyraźnie krwawiącą nogę, a trzeci z nich, tym razem o głowie tygrysa, niósł kilka gęsi i królików.
Soreo wstał i podszedł do Qersa oraz rannego.
- Co się stało? – spytał, przejmując kuśtykającego wojownika.
- A co się mogło stać? – warknął w odpowiedzi wilk. – Upolowaliśmy kilka ptaków i królików, kiedy natrafiliśmy na cholerną maciorę! Żebyś ją zobaczył! Bydlę było prawie tak wielkie jak kuc! Ja i Storg zdołaliśmy uskoczyć na boki, ale Lars nie miał tyle szczęścia. – Wskazał głową na rannego. – Ma rozorane całe udo, możliwe, że kości są pogruchotane. – Spochmurniał i splunął. – Naszpikowaliśmy kurwę strzałami, ale nie wiem, czy zdechła.
- Nieważne, zawołaj kogoś, żeby to opatrzył.
Wilk skinął głową i oddalił się w stronę obozu. Dowódca kazał Strogowi zanieść zwierzęta do kwatermistrza, a sam oparł rannego o pień wielkiego dębu i dał mu się napić ze swojego bukłaka. Ranę opatrzył Thorn, łucznik, który kiedyś zajmował się lecznictwem, o kociej głowie, czarnym futrze (jak wszyscy w kompanii Sorea) i lśniących na złoto oczach. Przemył krwawiącą ranę wodą, obłożył ją ziołami, które zawsze miał przy sobie, a na koniec obwiązał kawałkiem materiału. Kiedy skończył, podszedł do dowódcy.
- Kilka kości jest pogruchotanych. Zrobiłem, co w mojej mocy, ale nie wiem, czy nie wda się zakażenie. Nie mam przy sobie potrzebnych rzeczy. Jedyne, co mogłem zrobić, już zrobiłem.
Poklepał Thorna po ramieniu i pozwolił mu odejść do swojego schronu.
Wyjechali kilka godzin później, z trudem wsadzając Larsa na wierzchowca. Wojownik przeklinał ich, płonącą żywym ogniem nogę i deszcz, ale siedział na koniu, i jechał przed siebie, wraz ze wszystkimi. Opuścili już Królewskie Lenno, ale widmo pościgu wciąż nad nimi wisiało. Mimo, że ranny spowalniał ich marsz, nie zostawili go, nawet wtedy, kiedy zaczęła go dręczyć gorączka i praktycznie nie mógł utrzymać się w siodle. Kiedy spadł na ziemię, po raz setny, nie potrafił już wstać i jedyne, co mogli dla niego zrobić, to skrócić ego cierpienia.
 Nie mieli możliwości pochowania go tak, jak przystało wojownikowi, dlatego musieli po prostu wykopać mu grób pod jednym z dębów. Do grobu złożyli go w zbroi, wraz ze wszystkimi kosztownościami i całym jego dobytkiem. W normalnej sytuacji, powinien wypłynąć w morze, albo chociaż na jezioro, lub rzekę i spłonąć, ale nie mieli ani jeziora, ani rzeki, ani morza, ani łodzi, ani ognia. Zakopali go pod starą brzozą, na której Thorn wydrapał sztyletem imię Larsa w ich języku. Pożegnali druha i musieli jechać dalej. Przez pewien czas mieli dodatkowego konia, ale jeden z wierzchowców potknął się na śliskim gruncie i złamał nogę. Zabili zwierzę i rozdzielili mięso między siebie.
Z każdym kolejnym dniem, deszcz się nasilał, a drogi stawały się coraz mniej przejezdne. Wszędzie woda spływała strumieniami, a kompania jechała w całkowicie przemoczonych płaszczach, zmierzając na zachód. Zapasy jedzenia kurczyły się w zastraszającym tempie, a żołnierze nie natknęli się na żadną wieś, którą mogliby splądrować. Natrafili tylko na samotnego rycerza z giermkiem, który kierował się ku stolicy, ale nie miał przy sobie nawet mieszka złotych denarów. Jedyną przydatną rzeczą były konie. Obładowali je jukami, by nieco odciążyć swoje wierzchowce.
Jednak los się do nich uśmiechnął i pewnego dnia natrafili na niewielką gospodę, stojącą przy trakcie. Parter zbudowano z kamiennym cegieł, a dwa pozostałe piętra z sosnowych desek, zaś dach kryto strzechą. Podczas przedzierania się przez las, nie zauważyli, że drzewa zmieniły się z liściastych w iglaste, ze znaczną przewagą sosen. Soreo wraz z kilkunastoma ludźmi wszedł do budynku, ściskając w prawej dłoni Katownika.
Kopnął drewniane drzwi tak mocno, że omal nie wypadły ze starych zawiasów. W twarz uderzyła go nagłą fala ciepła, która zdekoncentrowała go tylko na chwilę. Przekroczył próg, wpuszczając towarzyszy do środka. Spostrzegł pod ścianą kilkunastu najemników, ubranych w skórzane kaftany, zwykłe spodnie, z utwardzaną skórą w kilku miejscach i proste, żołnierskie buty. Faernowie sięgnęli po broń, podobnie jak oberżysta, który w rękach miał kuszę, wydobytą spod lady, ale nim zdąży choćby dotknąć spustu, jego łysą głowę z kilkoma podbródkami przebiła czarna strzała Thorna, powalając go na ziemię. Soreo ciął w kierunku nadbiegającego najemnika, przecinając ciało, od obojczyka aż po biodro. Z ust i z rany faerna poleciała krew, a on sam padł bez życia na ziemię. Drugiemu, biegnącemu w jego stronę z buzdyganem, Soreo przeciął głowę, niemalże na pół, a posoka poleciała we wszystkich kierunkach. Kolejnych dwóch leżało już na podłodze, wykrwawiając się po strzałach oddanych przez Suan. Potem dowódca rozciął brzuch, z którego wylały się na podłogę trzewia, młodemu mężczyźnie, mającemu nie więcej, niż dwadzieścia pięć lat. Jeden spróbował zajść Suanina od tyłu, ale został pozbawiony głowy, jednym szybkim cięciem czarnego miecza. Następnego przebił na wylot, przechodząc głownią przez większość organów i kręgosłup. Wyszarpnął miecz, rozcinając najemnika niemal na pół. Odwrócił się ponownie, by zadać cios ostatniemu z faernów, ale ten zdołał osłonić się mieczem. Rozległ się donośny szczęk stali i poleciało kilka niegroźnych iskierek. Stal oddaliła się od siebie i ponownie zetknęła ze sobą. Rozpoczął się zabójczy taniec, który zakończył się równie szybko, jak się zaczął, gdy Soreo przeciął swoim orężem bok najemnika, rozdzierając kaftan, kolczugę, ciało i kości. Ranny złapał się za bok, wypuszczając z rąk broń, a Suanin dokonał dzieła, łapiąc go za brązowe włosy i podcinając gardło. W międzyczasie ludzie Sorea rozprawili się z resztą gości karczmy. Jeden z najemników został dosłownie przybity strzałą do ściany, a jego zimne dłonie zacisnęły się na pocisku, jakby chciały go wyrwać. Kilku z ludzi Suanina zbiegło już do piwnicy, w poszukiwaniu jedzenia, zaś sam dowódca poszedł na górę, po trzeszczących drewnianych schodach. Przeszukał po kolei każdy pokój, w poszukiwaniu jakichś innych gości. I natknął się na nich w ostatnim z pomieszczeń, skrytym za grubymi drzwiami z dębiny. Gdy je otworzył, w jego kierunku pomknął bełt wystrzelony w kuszy, który odbił się z brzękiem od jego napierśnika. Kot doskoczył do wystraszonej kobiety, ściskającej broń w drobnych, białych jak mleko dłoniach i wbił jej miecz między piersi. Czerwona suknia, w którą była ubrana, pociemniała w miejscu, gdzie ostrze wbiło się w ciało.
Po oczyszczeniu zabitych i ograbieniu karczmy ze wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość, albo było jadalne, cały zastęp posilił się ciepłym jedzeniem, którego nie widzieli na oczy od bardzo dawna, popijając je ale i winem. I po raz pierwszy od tygodnia, spędzili noc w cieple oraz zdołali wysuszyć przemoczone ubrania. Nie starczyło miejsca dla wszystkich, dlatego kilkunastu wojowników zadowoliło się miejscami w stajni. Jednak większość koni była zmuszona stać na deszczu, wraz z wartownikami.
Soreo zjadł kawałek pieczonej na rożnie świni z ziemniakami i folą, popijając kwaśnym winem. Zarządził zmianę wart i wyszedł na dwór. Ciałami faernów nie musieli się przejmować, bo wystarczy zostawić choć trochę mięsa, a zwierzęta, żyjące w lesie od razu je znajdą.
Przeszedł go dreszcz zimna, gdy znalazł się na świeżym powietrzu. Wielkie krople wody bębniły o jego zbroję i spadały na jego twarz i oczy. Prychnął pogardliwie i podszedł do najbliższego wartownika, pozwalając mu wejść do gospody, by się ogrzać. Poklepał swojego karego konia po grzbiecie i dał mu wyniesione z budynku jabłko. Wierzchowiec zjadł łapczywie owoc, nim Suanin zdołał mrugnąć. Naciesz się tym jabłkiem, bo za niedługo lato się skończy. Ta myśl nieco go przygnębiała. Właściwie, to lato miało się już ku końcowi. Zostało niecałe siedem miesięcy, nim nadejdzie długa jesień, a po niej zima.
Z gospody dochodziły dźwięki pieśni, śpiewanej przez nieco już spitych ludzi Sorea. To chyba była Ciepła Emily, ale nie mógł tego dokładnie stwierdzić, gdyż głosy wojowników zlewały się w jeden, niezrozumiały bełkot. Wsparł się plecami o pobliskie drzewo i wpatrywał w rozgwieżdżone niebo, na którym wisiały dwa księżyce, będące swoimi lustrzanymi odbiciami, bliźniakami, kopiami. Kiedy oba będą w pełni, powinni złączyć swoje siły z wojskami Kiry. Nie wiedział, jak dużymi siłami dysponowało dwunastu lordów, ale już na starcie stracą niemal jedną czwartą sił, co powinno ich nieco osłabić. Poza tym, faernowie byli pyszni i ponad wszystko łaknęli sławy i chwały, a do tego, łatwo ulegali złotu.
Pamiętał, że kiedyś wpadł w ręce pewnego handlarza niewolników. Kiedy opowiedział mu historię o złotym skarbcu Zhara, kupiec od razu uwolnił go z łańcuchów. I następnego dnia już nie żył. Wystarczyło opowiedzieć odpowiednią bajeczkę i stał się wolny.
Jednak przekupienie naiwnego handlarza niewolników różniło się znacząco od przekupienia potężnego lorda, czy dowódcy, mającego ziemie i wojska. Co nie znaczy, że jest to niewykonalne – pomyślał Suanin, uśmiechając się pod nosem.
Reszta nocy minęła mu na wypatrywaniu wrogów, czy kogoś, kto mógłby ich spostrzec, i spaniu w wygodnym łóżku znajdującym się w gospodzie. Miękkie pościel i materac były miłą odmianą od twardej leśnej ziemi.
Jednak wraz z pierwszym brzaskiem ponownie wyruszyli w pełną trudów podróż. Qers i kilku jego ludzi załadowało jedzenie na konie, a te, których nie potrzebowali zabili, by zapasów starczyło im na dłużej. Potem, puścili gospodę z dymem, co było możliwe tylko, jeśli podpalić ją od środka. Jednocześnie oczy łzawiły im od dymu, ale ciepło bijące od ognia było zbyt przyjemne, by chcieć się od niego oddalać. Mimo to, oddział pojechał dalej przed siebie, zostawiając za sobą ruiny. Soreo miał nadzieję, że znaleźli się już w Lennie Kałamarnicy, znajdującym się pomiędzy Lennem Królewskim, a Lennem Rekina. To by znaczyło, że do celu zostały im najwyżej dwa tygodnie drogi.
Jeśli jakiś bóg rzeczywiście istniał, to z całą pewnością nie chciał, żeby dotarli na miejsce zbyt szybko. Deszcz z każdym dniem wydawał się przybierać na sile, zamiast słabnąć. Droga przypominała jeden wielki strumień. Pewnego dnia dotarli do brodu, który z pewnością znajdował się na rzece Armyda, bowiem Abhain już dawno minęli. Znaczyło to, ze są gdzieś w połowie drogi. Jedyny problem był w tym, że woda wezbrała i bród był nieprzejezdny. Jeden z żołnierzy spróbował sforsować rzekę, przypłacił to jednak życiem swojego wierzchowca, którego porwał nurt, a wraz z nim wszystkie łupy właściciela.
Kolejne dni przyniosły kolejne straty. Jedno ze zwierząt potknęło się na śliskim kamieniu i wpadło do płynącej obok rzeki, wraz z jeźdźcem. W nocy wilki zabiły kilka kolejnych koni i rozrzuciły dookoła zawartość juków. Gdy w końcu dojechali do mostu, którym mogliby się przeprawić na drugą stronę, pilnowało go około sześćdziesięciu zbrojnych. Podczas walki zginęło dwóch Suan, a pięciu zostało ciężko rannych. Thorn opatrzył ich rany, ale trzech z nich umarło w ciągu następnych dni.
Zanim znaleźli się na ziemiach Wendów, stracili jeszcze siedmiu żołnierzy. Jednak koniec końców, pomimo przeciwności losu, dotarli do Lenna Rekina, będąc już niemal u celu. Soreo zarządził postój, na który jego ludzie przystali z niekrytą radością. Większości z nich dokuczał irytujący katar, spowodowany nieustającym deszczem. Jakby mało było samej wody, to w oddali zaczęły rozlegać się błyski i uszu kompani dochodziły głośne grzmoty.
Wśród wojowników panował ponury nastrój, a napięcie było niemal namacalne. Narzekał każdy, wliczając w to dowódcę. Nikomu nie udało się rozpalić choćby najmniejszego ognia, który dałby Suaninom odrobinę tak pożądanego ciepła.
Soreo wyciągnął się pod swoimi mokrym płaszczem, jak to miał w zwyczaju i zaczął ostrzyć miecz. Nawet przy takiej pogodzie, dźwięk ostrzenia miecza dodawał mu otuchy, jakby był starym, dobrym przyjacielem.
Zastanawiał się, czy Kira zdążyła już przejść przez przełęcz i zdobyć Bearc Balla. Jeśli tak, to powinni się z nią spotkać w ciągu najbliższych dni, a jeśli nie… Wolał się nad tym nawet nie zastanawiać. Myślał o tym, czy plan zadziała, i o tym, czy wygrają.
I pogrążony w tychże rozmyślaniach pogrążył się we śnie.
Śniło mu się, że jest zamknięty w jakimś głębokim lochu, do którego nie docierało słońce. Omszone ściany były wilgotne od wody, a przynajmniej myślał, że to była woda. Jednak okazała się ciepłą krwią. Nie widział, skąd się brała, wyglądało na to, że wypływa spomiędzy kamiennych cegieł. Spojrzał jednak w górę i zorientował się, że cela jest bardzo wysoka, miała bowiem ponad sto stóp wysokości. Kiedy jego buty zaczęły przemakać, spostrzegł, że w pomieszczeniu nie ma drzwi, ani nawet okien, przez które ciecz mogłaby ujść na zewnątrz. Z niepokojem stwierdził, że posoka sięga mu już do kostek. Odruchowo sięgnął po miecz, ale go nie znalazł. W tej chwili pojął, że nie ma na sobie zbroi. Ubrany był w stare wełniane łachmany, w wieloma rozdarciami. Początkowo pomyślał, że ubranie rozdarło się samo, ale zmienił zdanie, kiedy materiał wokół rozdarć zmienił barwę z zielonej na bordową zrozumiał, że jest inaczej. Krew ciekła mu między palcami, spływała po jego piersi, brzuchu i nogach, napływała mu do oczu. Nawet nie spostrzegł się, kiedy poziom cieczy podniósł się tak bardzo, że od sufitu dzieliło go tylko kilka stóp. Nie minęła chwila, a usta również wypełnił mu metaliczny smak posoki. Nie, nie, proszę – myślał, kiedy zaczynało mu brakować powietrza, ale nie mógł wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Proszę, pomocy. Nikt mu nie pomógł i utonął w krwi.
Obudził się zlany zimnym potem o przetarł przekrwione oczy, by nieco się rozbudzić. Pochylał się nad nim Qers, gestykulując żywo i wskazując zachód. Soreo podniósł się do pozycji siedzącej, wciąż mając przed oczami krwawą celę, i zapytał:
- Co jest?
Wilk wyglądał na wystraszonego i zdezorientowanego.
- Zachód… Konie… - zaczął bełkotać bez sensu.
- Dobra, pokaż mi o co chodzi i się uspokój – odparł zaspany kot.
Podniósł Katownika i podążył za przyjacielem. Qers zaprowadził go do jednego z wartowników, który ustawiony był przy wyjściu na pobliskie pola. Pies wskazał dłonią przed siebie. W ciemności nie było nic widać, ale pojedyncza błyskawica rozjaśniła noc na tyle, że przez jedno uderzenie serca dało się dostrzec, o co chodziło wartownikowi.
Z zachodu ciągnęły w ich stronę jakieś dwa tysiące jeźdźców. Ktoś, kto miał gorszy wzrok nie dostrzegłby chorągwi, Soreo jednak słynął ze swojej zdolności widzenia w ciemnościach.
Na chorągwi niesionej przez konnego rycerza zakutego w białą zbroję widniał czerwony rekin na śnieżnobiałym tle.


C.D.N.


Dziś znów niezbyt długo, ale mam nadzieję, że się podobało :P
To taka notka na pożegnanie naszych kochanych wakacji, które już na finiszu ;_;
Jakie opinie?xd
Podobają się wam tacy bezuczuciowi grabieżcy? Czy może wolicie gołębie serca? xD Co sądzicie o masterplanie? Uda się, czy jednak ludziowie będą na tyle mądre, żeby nie iść prosto w pułapkę? :P
Komentujcie ludziowie, komentujcie!
Zdrawaim,
ML


7 komentarzy:

  1. " Ten wyminął z gracją cios, po czym wykonał szybkie cięcie." Wyobraziłam sobie kota, który krzyczy "Iiijaaaaa..." i ciosem karate powala wieśniaka na glebę ;P

    Krople deszczu wielkości kamieni? Ała... Jakbyś taką dostał...

    "Naszpikowaliśmy kurwę strzałami, ale nie wiem, czy zdechła." - Best text ever xD

    Już myślałam, że nie będzie flaków. Szkoda by było ;p

    Jak wygląda buzdygan? (nie chcę mi się w Google wpisywać ;p)

    "dotarli do Lenna Rekina, będąc już niemal u celu." To nie lenno było ich celem? Chyba, że miało być "u kresu sił."?

    Ja mam jeszcze wakacje przez jeden dzień i zamierzam to wykorzystać ;)
    Opinia zdecydowanie pozytywna :D
    Bezuczuciowi grabieżcy rządzą ^^
    Pójdą w zasadzkę. Ludzie są głupi.
    Dobra tak serio to będą mądrzy pewnie...

    Drown :3

    P.S. Jestem sobie mały miś :D
    Jem czekoladę :p
    Jakie kolejne pytanie? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe..xd Ale nie o to mi chodziło xD

      Drobnych kamieni xd Może powinienem był to zaznaczyć xD

      Hehe xd zemszta xD

      No, nie byłbym sobą, gdyby ich nie było, prawda? xDDDD

      http://www.spartakus.pl/images/hamm/MA001.jpg
      Jeden z pierwszych wyników..xD

      Też by pasowało, ale ich celem był obóz Kiry, najpewniej pod Bearc Balla :P

      Ja niby też, ale wiesz, o co mi chodziło xd Nie wyskrobię nic długiego przez jeden dzień xD
      Huraszki xD
      Tak jak i tekst, którym tak się zachwycałaś na GG? xD
      Hm... W następnym rozdziale zobaczysz xD
      Się zobaczy

      ML :P

      PS Khuwa xd Dziś w jego zamku płacze deszcz xD
      A ja palce :3
      Nie wiem, wymyśl coś xD

      Usuń
    2. Wiem, że nie o to. Nic nie poradzę na to, że mam chorą wyobraźnię :p

      Haha Wiesz... Jak sobie to wyobraziłam to myślałam, że padnę ;)

      Tekst mnie rozwalił. Padłam na glebę :)

      Oj, nie byłbyś ;p

      Aaa... takie gówno... Chyba ostre ;p

      No tak. Teraz wszystko jasne. Nie ogarnęłam tego :D

      :c a Pieprzyć to! Nie idę do szkoły przez najbliższy tydzień! Będę mieć kaszelek ;)
      :D No wiem :)
      Nie moja wina, że lubię i flaki i uczucia no...
      ^^ Czekam xD

      Drown

      P.S. I ma krople jak kamienie xD
      Mniam :D
      Hmmm...
      Wiesz, że w komentarzu użyłeś "xD" jedenaście razy :p

      Usuń
    3. Widać xd

      Ta, nie dziwota xd

      Uroczo xd

      Wiem ;3

      Ja wiem? To jest taka jakby maczuga xd

      Heheszki

      też bym tak chciał xd
      No jasne xD
      hehe
      jasne xd
      Fajno xd

      ML

      PS Nie, to idzie inaczej xd
      wieeeem xD
      nmmmm
      i chuj xd

      Usuń
    4. Oj tam :3

      ^^

      Prawda?

      Z ostrymi nożami dookoła. Milusio xD

      Nie no tak serio będę musiała iść -,-
      :p
      No tak jest... A najlepiej uczuciowe flaki :3
      Tylko się sprężaj :)

      Drown

      P.S. Szczegóły xD
      Lubisz jeść palce?
      Już mam ^^
      Taaa... powiedziałabym coś, ale nie xD

      Usuń
  2. Obiecany komentarz :D
    Miałam nadzieję, że napiszesz jakiś rozdział z perspektywy Suan.. i napisałeś. Spełniasz me życzenia xd
    Rozdział dobrze napisany, poza paroma literówkami.. krew się leje, flaki fruwają... czyli w normie.
    Czemu oni zjedli swoje Patataje? :c
    Czyyyli są dwa typy Suan - z głowami kotów i psów? Ciekawie to obmyśliłeś.
    Wybacz, że tak krótko..

    ~RR

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spełniasz obietnice... Po rycersku xd
      Mindfucking power of epicness xD Będzie ich więcej ;>
      A napiszesz literówki, bo uwierz mi, tyle nad tym ślęczałem, że nie mam ochoty przeglądać tego w poszukiwaniu błędów xd Ale jak tylko literówki to 'fiuuuu xd'
      Co to za rozdział bez trupa? :D
      Hm... Bo na nic innego by się im nie przydały? :>
      Nom, ino i aż dwa xd Dziękował
      Wybaczam xP

      Usuń

Została włączona moderacja komentarzy, przepraszamy za utrudnienia! Dziękujemy za komentarze! Każdy komentarz się dla nas liczy!