***
Ltor
wiosłował już od pięciu godzin i dźwięk morskich fal, obijających się o kadłub
ich statku go nie opuszczał. Parę razy jego ciało przeszedł dreszcz, gdy
sosnowe deski zatrzeszczały niebezpiecznie.
Wypłynęli z
Pyke tydzień temu, by odbić Thoena z rąk niejakiego Ramsaya Boltona. Asha
domyślała się, że bękart stacjonuje w Winterfell, dlatego postanowiła podpłynąć
najbliżej, jak tylko się dało. Oznaczało to również długą przeprawę, przez lasy
Północy, a u jej końca, oblężenie. Żelaznym Ludziom nie uśmiechała się taka
perspektywa, ale nie mogli sprzeciwiać się Greyjoyom.
W pewnym
momencie statek napotkał opór, jakby wpłynął na mieliznę. Dało się słyszeć
rzucane cicho przekleństwa. Nagle na dolny pokład zszedł Taren – pierwszy
oficer.
-
Dopłynęliśmy. Zbierać swoje rzeczy i schodzić na ląd – orzekł.
Ltor wyjął
spod swojej ławy kuszę, bełty i krótki miecz, wykonany z ciemnej stali. Pociski
i miecz zawiesił przy pasie, a kuszę przerzucił sobie przez ramię, a następnie
wyszedł na górny pokład, przy akompaniamencie skrzypienia schodów. Przeskoczył
przez burtę i wylądował stopami na piasku, przykrytym cienkim płaszczem śniegu,
który od razu zatrzeszczał, gdy tylko się na nim znalazł. Poczuł na twarzy
kropelki wilgoci – to padający śnieg.
- Coś z tą
Północą jest naprawdę nie tak – mruknął do siebie Marth.
Marth był
jednym z najlepszych wojowników na Żelaznych Wyspach. Walczył wielkim toporem
dwuręcznym, mającym prawie cztery stopy długości, o obusiecznym ostrzu. Miał
pociągła twarz, pokrytą gęstą, czarną brodą, sięgającą mu do piersi. Pomiędzy
jego szarymi oczyma znajdował się duży, płaski nos. Uszy ginęły w burzy
kruczoczarnych włosów, opadających na jego ramiona. Towarzysze nadali mu
przydomek „Olbrzym”. Całkiem zresztą słusznie, gdyż miał prawie osiem stóp wzrostu.
Ubrany był podobnie, jak większość jego towarzyszy – na czarną kolczugę
narzucił czarną bawełnianą tunikę nabijaną ćwiekami. Topór wystawał groźnie
sponad jego prawego ramienia, gdy podszedł do Ltora.
- A ty gdzie
się podziewałeś, Ltor? – zapytał Olbrzym.
-
Zapieprzałem przy wiosłach, podczas gdy wy – Wskazał na towarzyszy Martha –
obżeraliście się w kajucie kapitana.
- A tu cię
zdziwię – zaczął mężczyzna. – Połowa z nas też przy nich zapieprzała.
- Ciekawe
kiedy.
- Kiedy Ltor
się zmęczył i łaskawie położył się spać – zażartował Olbrzym i obaj Żelaźni
Ludzie się roześmiali. – Słyszałeś kapitana?
- Nie, czemu?
- Przystanek
robimy dopiero jutro – odparł.
- Czy morska
woda rzuciła jej się na mózg? Jutro? – Dobry humor Ltora ulotnił się tak
szybko, jak się pojawił.
- Nie ja
wydaję rozkazy – odpowiedział markotnie Marth.
Nagle za ich
plecami rozległ się głos Ashy Greyjoy.
- Ruszać się!
Kolumna!
Ltor i Marth
bez namysłu stanęli obok siebie w kolumnie pięćdziesięciu ludzi, na której
czele szła Asha. Ltor zauważył, że była ubrana inaczej, niż gdy widział ją po
raz ostatni. Poza kolczugą i granatową tuniką, nałożyła na siebie lekką łuskową
zbroję, w kolorze morskiej wody, zakrywającą tylko najważniejsze części jej
ciała i nie krępującą ruchów. Na jej plecach wisiał długi na trzy i pół stopy
miecz, wykonany z najlepszej stali, jaka było dostępna na Pyke. Podobno Asha
powaliła nim kilkudziesięciu żołnierzu Starków i Baratheonów, podczas rebelii
jej ojca. Z pewnością nie można było jej odmówić zaciekłości i uporu, a także
zdolności. Pochwa była zrobiona ze skóry cieniokota, przywiezionego niegdyś na
Żelazne Wyspy przez kupca z Wolnych Miast. Zażądał za nie zaporowej ceny, ale
gdy jego głowa ozdobiła pikę nad zamkową bramą, zmądrzał.
Leśne
poszycie trzaskało pod stopami kompanii. Jeśli ktoś miał ich śledzić, zadanie
nie było szczególnie trudne. Ltor wraz z Marthem znaleźli się w środku kolumny
i mogli słyszeć prawie wszystkie rozmowy, gdyby tylko chcieli, ale zaczepił ich
idący z tyłu Jern.
Był mniej,
więcej tego samego wzrostu co Ltor – czyli sześć stóp. Walczył mieczem z
lśniącego żelaza oraz okrągłą tarczą, wykonaną z dębowego drewna, okutą zimną
stalą i nabijaną ćwiekami. Był nieco przy kości, ale się z tym nie krył. Jego
okrągła głowa była pozbawiona jakichkolwiek włosów i zarostu. Spoglądał na
świat parą zielonoszarych oczu. Jego drugi podbródek poruszał się w górę i w
dół, gdy robili kolejne kroki. Nos miał wielokrotnie łamany, więc ten był
nienaturalnie przekrzywiony w lewo. Było od niego czuć nieprzyjemną woń potu,
zmieszanego z morską wodą i smażeniną. Nie wyglądał na wielkiego wojownika, gdy
jego tarcza wisiała swobodnie na plecach, a miecz był schowany w pochwie z
jeleniej skóry.
- Ltor, tak
się zastanawiałem, co ty widzisz w tej kuszy? – spytał mężczyzna.
- Ano widzisz
Jern, to jest tak: jest celniejsza i poręczniejsza od łuku – orzekł kusznik.
- Ale
wolniejsza – wtrącił się Aeron, zwany przez przyjaciół „Gad”.
Gad był
bardzo podłego wzrostu, a do tego był krępy i ciągle się garbił. Miał może pięć
i pół stopu wzrostu. Jednak był zarówno świetnym tropicielem, jak i łucznikiem.
Podczas rebelii Balona Greyjoya jeden z żołnierzy Roberta przeciął mu nos,
wargi i język, które się rozdwoiły, nadając mu wygląd, podobny do węża – między
innymi temu zawdzięczał swój przydomek. Oczy miał błękitne niczym letnie niebo,
a mimo to nie dodawały mu urody.
- A ty Gad siedź cicho – zripostował Ltor.
- Ale po co,
skoro mam rację?
- Może
faktycznie łuk jest szybszy, ale mniej celny i potrzeba więcej lat treningu,
aby celnie z niego strzelać. Za to kusza, to co innego.
- Oświeć nas
– zakpił Aeron.
- Kusza jest
tworem, który opanuje nawet taki głupiec jak ty i to w ciągu tygodnia – odrzekł
z pełną powagą Ltor.
- Skoro tak
twierdzisz – zaśmiał się Gad.
- Swoją drogą
– wtrącił się Jern – myślicie, że lady Greyjoy w łożu jest tak dobra, jak na
polu bitwy?
- Jeśli
chciałbyś to sprawdzić, to osobiście ucięłaby ci tą kuśkę i kazała zeżreć na
śniadanie. I na drugi dzień twój tłusty łeb byłby zatknięty na pice nad bramą –
odpowiedział machinalnie Marth.
- A skąd
wiesz? – dopytywał się gruby mężczyzna.
- Słyszałem
opowieści kilku eunuchów na Pyke.
- Właśnie!
Jak jesteśmy przy eunuchach – zaczął Aeron. – Po co pięćdziesięciu Żelaznych
Ludzi ma nadstawiać karku, za tę zimną cipę, Theona? Nawet nie może przedłużyć
linii Greyjoyów, jeśli plotki są prawdziwe.
- Nigdy nie
wierz plotkom – oznajmił Ltor.
- To czemu
stary Balon sam nie poprowadził kampanii? Coś mi tu śmierdzi, mówię wam. I to
nie jest Jern – orzekł Gad.
- Czy ty coś
sugerujesz? – zapytał zdziwiony Jern.
- Że
cuchniesz – odparł niewzruszenie Aeron.
- Cicho już
bądźcie – skończył spór Ltor.
Po chwili
cichego marszu, któremu towarzyszyły jedynie dźwięki broni i zbroi, trzaskania
gałęzi, szeleszczenia liści i leśnej zwierzyny, poczuł przejmujący chłód.
Zobaczył, że śnieg zaczął padać jeszcze
mocniej, i czoło kolumny było niemal niewidoczne. Nagle droga którą szli,
znacznie się rozszerzyła. Okazało się, że znaleźli się na polanie, otoczonej
przez gęsty las – a przynajmniej tak się wydawało, bo przez śnieg nie dało się
określić dokładnie, co to było. Coraz większe płatki padały z tak dużą
szybkością, że dosłownie raniły twarz. Przez zawieruchę przebił się głos Ashy
Greyjoy.
- Uformować
koło!
W
międzyczasie zapadła późna noc, która dodatkowo zmniejszała widoczność
wojowników. Dało się słyszeć dźwięk mieczy wyciąganych z pochew, strzał
nakładanych na cięciwy. Ltor stanął w szyku obok Martha i Jerna. Załadował
kuszę i wycelował w nicość. Poczuł, że zimny pot mimowolnie wstępuje na jego czoło.
Grdyka poruszyła mu się w dół i w górę, gdy przełknął ślinę. Coś się poruszyło.
Myślał, że mu się przywidziało. Nagle, zrobiło mu się bardzo gorąco, pomimo
szalejącej śnieżycy. Z każdą chwilą pocił się coraz bardziej. Po chwili, znów
ujrzał ruch, tym razem bliżej. Dostrzegał zarys, cień postaci, poruszającej się
sztywno. Po chwili obcy pojawił się w zasięgu wzroku kusznika, a ten ledwo
powstrzymał krzyk.
W ich
kierunku szedł martwy człowiek. Prawy oczodół na jego zielonej i pomarszczonej
twarzy był pusty, zaś z drugiego zwisało bezwładnie oko. Pozbawiony był dolnej
części szczęki; język huśtał się, przypominając krew. Na sobie miał resztki
szarobiałego futra, szarpane przez wiatr. Z rozprutego brzucha wylatywały
gnijące wnętrzności. Powłóczył jedną nogą, trzymając ją sztywną. W lewej ręce
trzymał zardzewiały miecz, a z prawej pozostało jedynie przedramię, z którego
wystawała kość.
Ltor niewiele
się zastanawiając wystrzelił w kierunku ożywieńca, który padł na ziemię, gdy
tylko bełt przebił na wylot jego zepsutą głowę, która praktycznie rozleciała
się na kawałki. Do uszu Ltora dotarło ciche westchnienie ulgi. Radość jednak
została szybko zastąpiona przez zgrozę, gdy z mgły zaczęli wyłaniać się kolejni
umarli. Jedni byli martwi krótko, inni bardzo długo. Oczy wszystkich, którzy je
posiadali, były błękitne. Ale nie błękitne, niczym niebo, czy woda. Błękitne
niczym lód. I tak samo zimne.
Umarłych było
więcej, niż dało się naliczyć. Ltor odrzucił kuszę i wyjął miecz. Ostrze
zalśniło w księżycowym świetle. Lewą ręką wymacał rękojeść sztyletu, który
również wyjął. Kiedy pierwsi przeciwnicy znaleźli się na odległość ramienia,
Żelaźni Ludzie zaczęli atakować. Ostrza unosiły się i spadały, rozłupując
przegnite czaszki, przecinając zepsute mięso. Kolejni umarli padali u ich stóp,
równie szybko jak się pojawiali. Nagle rozległ się krzyk Tarena. Przepełniony
bólem i strachem. Pierwszy oficer złamał szyk i obficie krwawiąc wybiegł na
spotkanie przeciwnikom, rzucając przekleństwa i obelgi. W jego boku tkwił
złamany trzonek włóczni. Jednak on zdawał się go nie zauważać i siekał
przeciwników, swoim dwuręcznym mieczem, zaś oni, już całkowicie martwi, padali
u jego stóp; a śnieg pił łapczywie krew, spływającą po jego nodze, zmieniając
swą barwę. Wydawało się, że może tak walczyć bez końca, dopóki kolejna włócznia
nie przebiła jego prawej nogi. Łysy oficer ciął na odlew odcinając głowę
umarłemu. Jego ciosy i obrony stawały się coraz wolniejsze i bardziej ociężałe.
Po chwili jeden w przeciwników trafił siekierą w jego kark i mogłoby się wydawać,
że Taren upadnie, ale trzymał się jeszcze przez chwilę na nogach. W końcu
jednak przeważająca ilość wrogów go pokonała. Miecze umarłych zaczęły opadać,
zadając coraz to większe rany. Śnieg wokół nich był czerwony od krwi oficera. Mimo to, walczyli dalej, nie tracąc ducha.
Śnieżyca cięła równie silnie, co ostrza wojowników. Ltor czuł, że jego płuca płoną żywym ogniem, gdy próbował złapać oddech i nabrać sił. Pewnie zginąłby, po ciosie zardzewiałego miecza , którym zaatakował go jeden z przeciwników, o rudych, potarganych włosach i okrągłej, białej niczym mleko twarzy i błękitnych, zaszronionych ozach, gdyby nie Jern, który zasłonił go tarczą. "Co z tobą?", krzyczał. Nie odpowiedział i powrócił do walki. Pewnie walczyłby do całkowitej utraty tchu, gdyby nie przeciwnik, który stanął na jego drodze.
Wpatrywał się w martwe oblicze Tarena, zmierzającego w jego kierunku. Z przeciętej niemalże na pół twarzy zwisał kawałek skóry, który jeszcze przed chwilą był policzkiem. Powgniatana w ciało i porozrywana kolczuga była mokra od parującej krwi i wody. Pierwszy oficer ciągnął po ziemi swój oręż, trzymając go w prawej ręce, wiszącej jedynie na ścięgnach.
Ltor zamknął oczy i zaczął modlić się do dawnych bogów, chcąc znaleźć się gdzieś daleko stąd.
***
Tożem się rozpisał... No nic, będę wielce wdzięczny, za ewentualne opinie ;)
Od razu przepraszam za brak wcześniejszego komentarza, ale huczący moim miastem finał Tall Ships Races również i mnie niezwykle zaabsorbował.
OdpowiedzUsuńDo tego musiałam omówić z Finite kwestie związane z przyszłością ZO.
Aż mi wstyd, iż nie znam kanonu GoT. Co prawda ostatnio mnie to zainteresowało, lecz nie miałam czasu się w Grę... zagłębiać.
Mimo to prolog przypadł mi do gustu - ani trochę się nie zawiodłam. Muszę przyznać, że masz niezwykły talent do opisywania scen bardziej brutalnych i wręcz obrzydliwych.
Zawsze, jak czytam Twoje opowiadania, na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dołączyłeś do naszej ekipy ^^.
Ślę serdeczne pozdrowienia,
Blackie Line
Żaden to wstyd xd Ale jestem fanboyem i fanatykiem xD
UsuńPo prostu opisuję to co lubię ;) Zastanawiałem się, czy nie napisać jakiejś kontynuacji... Dobra, ogar xd
Nie ma to, jak uśmiechać się z powodu flaków, nie? xD
Ja również niezmiernie się cieszę z tegoż powodu ^^
Po prostu ostatnio przestaję nadążać za kanonami i jest to trochę niewygodne.
UsuńA czemu by nie? ^^ Jakby opisy były takie, jak tu, byłabym wniebowzięta ;D.
Flaki zawsze poprawiają humor :3. Nie znam osobiście lepszego sposobu na głupawkę XD.
Tylko tyle, że akcja już w innym miejscu xP
UsuńA ktoś zna? Prosimy łapkę w górę!
*Łapka w górę*
UsuńRozmowa z Drowned in the sky albo z Blackie.
Howk.
F.
Aha, okej xD
UsuńTak naprawdę mogłabym tam wpisać wszystko tylko nie flaki w opowiadaniach.
UsuńF.
Mamy inną mentalność xD
UsuńFlaki są the best ^^
UsuńWidzi ktoś ją na górze? Z takimi ludźmi żyję... Eh... Ale nie narzekam! Da się wytrzymać *puszcza oczko*
OdpowiedzUsuńNajbardziej podobała mi się scena gdy omawiali los kupca. Howk. Aż się uśmiechnęłam :D
Fajnie napisane :D
F.
Nie wygląda to aż tak źle xd
UsuńTakie moje małe sadyszczenie :D
Dziękował ;)
Tia. Nie wygląda... -.+
UsuńF.
Ty to jak zwykle znakomicie piszesz.
OdpowiedzUsuńRozwalasz system, heh ;).
Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć.
Po prostu jesteś dobry w pisaniu i tyle.
Może kiedyś książkę wydasz...
I takie pytanie:
masz już pomysł na kolejny rozdział o Pingach?
Kurczę, coś się ostatnio ociągasz.
Same pochlebstwa xd Aż nie za bardzo wiem, co napisać xD
UsuńKsiążkę... Nieee...
Mam xP Zapraszam xd
Znasz już moją opinię, ale to jest tak świetne- nawet jak dla kogoś jak ja, kto nie zna GoT- że powtórzę.
OdpowiedzUsuńProlog jest naprawdę cudny. Napisany w stylu, który od razu przypada mi do gustu.xD Naprawdę, Twoje pisanie jest... Hmm.... Chciałam tu napisać coś innego niż "zajebiste" ale jakoś nic innego nie przychodzi mi do głowy;p
"Pieśń Lodu i Ognia" jest mi b.dobrze znana :D
OdpowiedzUsuńMasz zupełnie inny styl pisania od George'a R.R. Martin'a, ale jest równie dobry, o ile nie lepszy.
Mam nadzieję, że kiedyś jednak napiszesz książkę i umieścisz w niej pełno krwawych szczegółów ^^
Pozdrawiam,
Drowned :)
P.S. Zabieram się za czytanie rozdziału I, a potem muszę w końcu wpaść na Twojego bloga ;)
W końcu! :D
UsuńBardzo łechczące ego słowa, nie powiem xD Ale Martin jest zawodowcem, nie oszukujmy się ;)
Również mam taką nadzieję ;)
Zdrawiam,
ML
PS Tylko pytanie, którego? ;) Na pierwszym początkowe notki są ultra słabiutkie, tak więc ostrzegam ;)
Wybacz, że z anonima, nie mam jak dostać się do konta google -,-
UsuńMówiłam o pomhumansbysadist.blogspot.com aczkolwiek na blogsadysty.blogspot.com też na pewno się pojawię, nie mogę tylko obiecać kiedy, gdyż z czasem ostatnio (o ironio w wakacje) u mnie ciężko. Co chwile gdzieś jeżdżę, jak jest wifi to laptopa okupują rodzice, jak nie ma to zazwyczaj po prostu sobie leży w kącie.
kończę, bo zaraz idę się smażyć (dosłownie) w słoneczku, na kamienistej, chorwackiej plaży nad cholernie słonym, aczkolwiek chłodnym morzem w towarzystwie mego kuzyna oraz jeżowców, glist morskich i nie wiadomo czego jeszcze.
Pozdrawiam,
Drowned in the sky :D