niedziela, 4 sierpnia 2013

.: GoT/PLiO - Prolog:.

To może ja się najpierw przywitam? Cześć, Max jestem?... Tak mnie coś ostatnio naszło i się nie mogłem powstrzymać, przed napisaniem tego, co ujrzycie poniżej xd Czyli tak w dużym skrócie fanfica do "Gry o Tron", czy też "Pieśni Lodu i Ognia". Jakieś potwornie długie toto nie jest, ale mam nadzieję, że przypadnie komuś do gustu ;)


***


Ltor wiosłował już od pięciu godzin i dźwięk morskich fal, obijających się o kadłub ich statku go nie opuszczał. Parę razy jego ciało przeszedł dreszcz, gdy sosnowe deski zatrzeszczały niebezpiecznie.
Wypłynęli z Pyke tydzień temu, by odbić Thoena z rąk niejakiego Ramsaya Boltona. Asha domyślała się, że bękart stacjonuje w Winterfell, dlatego postanowiła podpłynąć najbliżej, jak tylko się dało. Oznaczało to również długą przeprawę, przez lasy Północy, a u jej końca, oblężenie. Żelaznym Ludziom nie uśmiechała się taka perspektywa, ale nie mogli sprzeciwiać się Greyjoyom.
W pewnym momencie statek napotkał opór, jakby wpłynął na mieliznę. Dało się słyszeć rzucane cicho przekleństwa. Nagle na dolny pokład zszedł Taren – pierwszy oficer.
- Dopłynęliśmy. Zbierać swoje rzeczy i schodzić na ląd – orzekł.
Ltor wyjął spod swojej ławy kuszę, bełty i krótki miecz, wykonany z ciemnej stali. Pociski i miecz zawiesił przy pasie, a kuszę przerzucił sobie przez ramię, a następnie wyszedł na górny pokład, przy akompaniamencie skrzypienia schodów. Przeskoczył przez burtę i wylądował stopami na piasku, przykrytym cienkim płaszczem śniegu, który od razu zatrzeszczał, gdy tylko się na nim znalazł. Poczuł na twarzy kropelki wilgoci – to padający śnieg.
- Coś z tą Północą jest naprawdę nie tak – mruknął do siebie Marth.
Marth był jednym z najlepszych wojowników na Żelaznych Wyspach. Walczył wielkim toporem dwuręcznym, mającym prawie cztery stopy długości, o obusiecznym ostrzu. Miał pociągła twarz, pokrytą gęstą, czarną brodą, sięgającą mu do piersi. Pomiędzy jego szarymi oczyma znajdował się duży, płaski nos. Uszy ginęły w burzy kruczoczarnych włosów, opadających na jego ramiona. Towarzysze nadali mu przydomek „Olbrzym”. Całkiem zresztą słusznie, gdyż miał prawie osiem stóp wzrostu. Ubrany był podobnie, jak większość jego towarzyszy – na czarną kolczugę narzucił czarną bawełnianą tunikę nabijaną ćwiekami. Topór wystawał groźnie sponad jego prawego ramienia, gdy podszedł do Ltora.
- A ty gdzie się podziewałeś, Ltor? – zapytał Olbrzym.
- Zapieprzałem przy wiosłach, podczas gdy wy – Wskazał na towarzyszy Martha – obżeraliście się w kajucie kapitana.
- A tu cię zdziwię – zaczął mężczyzna. – Połowa z nas też przy nich zapieprzała.
- Ciekawe kiedy.
- Kiedy Ltor się zmęczył i łaskawie położył się spać – zażartował Olbrzym i obaj Żelaźni Ludzie się roześmiali. – Słyszałeś kapitana?
- Nie, czemu?
- Przystanek robimy dopiero jutro – odparł.
- Czy morska woda rzuciła jej się na mózg? Jutro? – Dobry humor Ltora ulotnił się tak szybko, jak się pojawił.
- Nie ja wydaję rozkazy – odpowiedział markotnie Marth.
Nagle za ich plecami rozległ się głos Ashy Greyjoy.
- Ruszać się! Kolumna!
Ltor i Marth bez namysłu stanęli obok siebie w kolumnie pięćdziesięciu ludzi, na której czele szła Asha. Ltor zauważył, że była ubrana inaczej, niż gdy widział ją po raz ostatni. Poza kolczugą i granatową tuniką, nałożyła na siebie lekką łuskową zbroję, w kolorze morskiej wody, zakrywającą tylko najważniejsze części jej ciała i nie krępującą ruchów. Na jej plecach wisiał długi na trzy i pół stopy miecz, wykonany z najlepszej stali, jaka było dostępna na Pyke. Podobno Asha powaliła nim kilkudziesięciu żołnierzu Starków i Baratheonów, podczas rebelii jej ojca. Z pewnością nie można było jej odmówić zaciekłości i uporu, a także zdolności. Pochwa była zrobiona ze skóry cieniokota, przywiezionego niegdyś na Żelazne Wyspy przez kupca z Wolnych Miast. Zażądał za nie zaporowej ceny, ale gdy jego głowa ozdobiła pikę nad zamkową bramą, zmądrzał.
Leśne poszycie trzaskało pod stopami kompanii. Jeśli ktoś miał ich śledzić, zadanie nie było szczególnie trudne. Ltor wraz z Marthem znaleźli się w środku kolumny i mogli słyszeć prawie wszystkie rozmowy, gdyby tylko chcieli, ale zaczepił ich idący z tyłu Jern.
Był mniej, więcej tego samego wzrostu co Ltor – czyli sześć stóp. Walczył mieczem z lśniącego żelaza oraz okrągłą tarczą, wykonaną z dębowego drewna, okutą zimną stalą i nabijaną ćwiekami. Był nieco przy kości, ale się z tym nie krył. Jego okrągła głowa była pozbawiona jakichkolwiek włosów i zarostu. Spoglądał na świat parą zielonoszarych oczu. Jego drugi podbródek poruszał się w górę i w dół, gdy robili kolejne kroki. Nos miał wielokrotnie łamany, więc ten był nienaturalnie przekrzywiony w lewo. Było od niego czuć nieprzyjemną woń potu, zmieszanego z morską wodą i smażeniną. Nie wyglądał na wielkiego wojownika, gdy jego tarcza wisiała swobodnie na plecach, a miecz był schowany w pochwie z jeleniej skóry.
- Ltor, tak się zastanawiałem, co ty widzisz w tej kuszy? – spytał mężczyzna.
- Ano widzisz Jern, to jest tak: jest celniejsza i poręczniejsza od łuku – orzekł kusznik.
- Ale wolniejsza – wtrącił się Aeron, zwany przez przyjaciół „Gad”.
Gad był bardzo podłego wzrostu, a do tego był krępy i ciągle się garbił. Miał może pięć i pół stopu wzrostu. Jednak był zarówno świetnym tropicielem, jak i łucznikiem. Podczas rebelii Balona Greyjoya jeden z żołnierzy Roberta przeciął mu nos, wargi i język, które się rozdwoiły, nadając mu wygląd, podobny do węża – między innymi temu zawdzięczał swój przydomek. Oczy miał błękitne niczym letnie niebo, a mimo to nie dodawały mu urody.
- A ty Gad siedź cicho – zripostował Ltor.               
- Ale po co, skoro mam rację?
- Może faktycznie łuk jest szybszy, ale mniej celny i potrzeba więcej lat treningu, aby celnie z niego strzelać. Za to kusza, to co innego.
- Oświeć nas – zakpił Aeron.
- Kusza jest tworem, który opanuje nawet taki głupiec jak ty i to w ciągu tygodnia – odrzekł z pełną powagą Ltor.
- Skoro tak twierdzisz – zaśmiał się Gad.
- Swoją drogą – wtrącił się Jern – myślicie, że lady Greyjoy w łożu jest tak dobra, jak na polu bitwy?
- Jeśli chciałbyś to sprawdzić, to osobiście ucięłaby ci tą kuśkę i kazała zeżreć na śniadanie. I na drugi dzień twój tłusty łeb byłby zatknięty na pice nad bramą – odpowiedział machinalnie Marth.
- A skąd wiesz? – dopytywał się gruby mężczyzna.
- Słyszałem opowieści kilku eunuchów na Pyke.
- Właśnie! Jak jesteśmy przy eunuchach – zaczął Aeron. – Po co pięćdziesięciu Żelaznych Ludzi ma nadstawiać karku, za tę zimną cipę, Theona? Nawet nie może przedłużyć linii Greyjoyów, jeśli plotki są prawdziwe.
- Nigdy nie wierz plotkom – oznajmił Ltor.
- To czemu stary Balon sam nie poprowadził kampanii? Coś mi tu śmierdzi, mówię wam. I to nie jest Jern – orzekł Gad.
- Czy ty coś sugerujesz? – zapytał zdziwiony Jern.
- Że cuchniesz – odparł niewzruszenie Aeron.
- Cicho już bądźcie – skończył spór Ltor.
Po chwili cichego marszu, któremu towarzyszyły jedynie dźwięki broni i zbroi, trzaskania gałęzi, szeleszczenia liści i leśnej zwierzyny, poczuł przejmujący chłód. Zobaczył,  że śnieg zaczął padać jeszcze mocniej, i czoło kolumny było niemal niewidoczne. Nagle droga którą szli, znacznie się rozszerzyła. Okazało się, że znaleźli się na polanie, otoczonej przez gęsty las – a przynajmniej tak się wydawało, bo przez śnieg nie dało się określić dokładnie, co to było. Coraz większe płatki padały z tak dużą szybkością, że dosłownie raniły twarz. Przez zawieruchę przebił się głos Ashy Greyjoy.
- Uformować koło!
W międzyczasie zapadła późna noc, która dodatkowo zmniejszała widoczność wojowników. Dało się słyszeć dźwięk mieczy wyciąganych z pochew, strzał nakładanych na cięciwy. Ltor stanął w szyku obok Martha i Jerna. Załadował kuszę i wycelował w nicość. Poczuł, że zimny pot mimowolnie wstępuje na jego czoło. Grdyka poruszyła mu się w dół i w górę, gdy przełknął ślinę. Coś się poruszyło. Myślał, że mu się przywidziało. Nagle, zrobiło mu się bardzo gorąco, pomimo szalejącej śnieżycy. Z każdą chwilą pocił się coraz bardziej. Po chwili, znów ujrzał ruch, tym razem bliżej. Dostrzegał zarys, cień postaci, poruszającej się sztywno. Po chwili obcy pojawił się w zasięgu wzroku kusznika, a ten ledwo powstrzymał krzyk.
W ich kierunku szedł martwy człowiek. Prawy oczodół na jego zielonej i pomarszczonej twarzy był pusty, zaś z drugiego zwisało bezwładnie oko. Pozbawiony był dolnej części szczęki; język huśtał się, przypominając krew. Na sobie miał resztki szarobiałego futra, szarpane przez wiatr. Z rozprutego brzucha wylatywały gnijące wnętrzności. Powłóczył jedną nogą, trzymając ją sztywną. W lewej ręce trzymał zardzewiały miecz, a z prawej pozostało jedynie przedramię, z którego wystawała kość.
Ltor niewiele się zastanawiając wystrzelił w kierunku ożywieńca, który padł na ziemię, gdy tylko bełt przebił na wylot jego zepsutą głowę, która praktycznie rozleciała się na kawałki. Do uszu Ltora dotarło ciche westchnienie ulgi. Radość jednak została szybko zastąpiona przez zgrozę, gdy z mgły zaczęli wyłaniać się kolejni umarli. Jedni byli martwi krótko, inni bardzo długo. Oczy wszystkich, którzy je posiadali, były błękitne. Ale nie błękitne, niczym niebo, czy woda. Błękitne niczym lód. I tak samo zimne.
Umarłych było więcej, niż dało się naliczyć. Ltor odrzucił kuszę i wyjął miecz. Ostrze zalśniło w księżycowym świetle. Lewą ręką wymacał rękojeść sztyletu, który również wyjął. Kiedy pierwsi przeciwnicy znaleźli się na odległość ramienia, Żelaźni Ludzie zaczęli atakować. Ostrza unosiły się i spadały, rozłupując przegnite czaszki, przecinając zepsute mięso. Kolejni umarli padali u ich stóp, równie szybko jak się pojawiali. Nagle rozległ się krzyk Tarena. Przepełniony bólem i strachem. Pierwszy oficer złamał szyk i obficie krwawiąc wybiegł na spotkanie przeciwnikom, rzucając przekleństwa i obelgi. W jego boku tkwił złamany trzonek włóczni. Jednak on zdawał się go nie zauważać i siekał przeciwników, swoim dwuręcznym mieczem, zaś oni, już całkowicie martwi, padali u jego stóp; a śnieg pił łapczywie krew, spływającą po jego nodze, zmieniając swą barwę. Wydawało się, że może tak walczyć bez końca, dopóki kolejna włócznia nie przebiła jego prawej nogi. Łysy oficer ciął na odlew odcinając głowę umarłemu. Jego ciosy i obrony stawały się coraz wolniejsze i bardziej ociężałe. Po chwili jeden w przeciwników trafił siekierą w jego kark i mogłoby się wydawać, że Taren upadnie, ale trzymał się jeszcze przez chwilę na nogach. W końcu jednak przeważająca ilość wrogów go pokonała. Miecze umarłych zaczęły opadać, zadając coraz to większe rany. Śnieg wokół nich był czerwony od krwi oficera. Mimo to, walczyli dalej, nie tracąc ducha.
Śnieżyca cięła równie silnie, co ostrza wojowników. Ltor czuł, że jego płuca płoną żywym ogniem, gdy próbował złapać oddech i nabrać sił. Pewnie zginąłby, po ciosie zardzewiałego miecza , którym zaatakował go jeden z przeciwników, o rudych, potarganych włosach i okrągłej, białej niczym mleko twarzy i błękitnych, zaszronionych ozach, gdyby nie Jern, który zasłonił go tarczą. "Co z tobą?", krzyczał. Nie odpowiedział i powrócił do walki. Pewnie walczyłby do całkowitej utraty tchu, gdyby nie przeciwnik, który stanął na jego drodze.
Wpatrywał się w martwe oblicze Tarena, zmierzającego w jego kierunku. Z przeciętej niemalże na pół twarzy zwisał kawałek skóry, który jeszcze przed chwilą był policzkiem. Powgniatana w ciało i porozrywana kolczuga była mokra od parującej krwi i wody. Pierwszy oficer ciągnął po ziemi swój oręż, trzymając go w prawej ręce, wiszącej jedynie na ścięgnach.
Ltor zamknął oczy i zaczął modlić się do dawnych bogów, chcąc znaleźć się gdzieś daleko stąd.
***

Tożem się rozpisał... No nic, będę wielce wdzięczny, za ewentualne opinie ;)

18 komentarzy:

  1. Od razu przepraszam za brak wcześniejszego komentarza, ale huczący moim miastem finał Tall Ships Races również i mnie niezwykle zaabsorbował.
    Do tego musiałam omówić z Finite kwestie związane z przyszłością ZO.

    Aż mi wstyd, iż nie znam kanonu GoT. Co prawda ostatnio mnie to zainteresowało, lecz nie miałam czasu się w Grę... zagłębiać.
    Mimo to prolog przypadł mi do gustu - ani trochę się nie zawiodłam. Muszę przyznać, że masz niezwykły talent do opisywania scen bardziej brutalnych i wręcz obrzydliwych.
    Zawsze, jak czytam Twoje opowiadania, na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
    Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dołączyłeś do naszej ekipy ^^.
    Ślę serdeczne pozdrowienia,
    Blackie Line

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żaden to wstyd xd Ale jestem fanboyem i fanatykiem xD
      Po prostu opisuję to co lubię ;) Zastanawiałem się, czy nie napisać jakiejś kontynuacji... Dobra, ogar xd
      Nie ma to, jak uśmiechać się z powodu flaków, nie? xD
      Ja również niezmiernie się cieszę z tegoż powodu ^^

      Usuń
    2. Po prostu ostatnio przestaję nadążać za kanonami i jest to trochę niewygodne.
      A czemu by nie? ^^ Jakby opisy były takie, jak tu, byłabym wniebowzięta ;D.
      Flaki zawsze poprawiają humor :3. Nie znam osobiście lepszego sposobu na głupawkę XD.

      Usuń
    3. Tylko tyle, że akcja już w innym miejscu xP
      A ktoś zna? Prosimy łapkę w górę!

      Usuń
    4. *Łapka w górę*
      Rozmowa z Drowned in the sky albo z Blackie.
      Howk.
      F.

      Usuń
    5. Tak naprawdę mogłabym tam wpisać wszystko tylko nie flaki w opowiadaniach.
      F.

      Usuń
    6. Mamy inną mentalność xD

      Usuń
  2. Widzi ktoś ją na górze? Z takimi ludźmi żyję... Eh... Ale nie narzekam! Da się wytrzymać *puszcza oczko*
    Najbardziej podobała mi się scena gdy omawiali los kupca. Howk. Aż się uśmiechnęłam :D
    Fajnie napisane :D
    F.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wygląda to aż tak źle xd
      Takie moje małe sadyszczenie :D
      Dziękował ;)

      Usuń
    2. Tia. Nie wygląda... -.+
      F.

      Usuń
  3. Ty to jak zwykle znakomicie piszesz.
    Rozwalasz system, heh ;).
    Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć.
    Po prostu jesteś dobry w pisaniu i tyle.
    Może kiedyś książkę wydasz...

    I takie pytanie:
    masz już pomysł na kolejny rozdział o Pingach?
    Kurczę, coś się ostatnio ociągasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Same pochlebstwa xd Aż nie za bardzo wiem, co napisać xD
      Książkę... Nieee...

      Mam xP Zapraszam xd

      Usuń
  4. Znasz już moją opinię, ale to jest tak świetne- nawet jak dla kogoś jak ja, kto nie zna GoT- że powtórzę.
    Prolog jest naprawdę cudny. Napisany w stylu, który od razu przypada mi do gustu.xD Naprawdę, Twoje pisanie jest... Hmm.... Chciałam tu napisać coś innego niż "zajebiste" ale jakoś nic innego nie przychodzi mi do głowy;p

    OdpowiedzUsuń
  5. "Pieśń Lodu i Ognia" jest mi b.dobrze znana :D
    Masz zupełnie inny styl pisania od George'a R.R. Martin'a, ale jest równie dobry, o ile nie lepszy.
    Mam nadzieję, że kiedyś jednak napiszesz książkę i umieścisz w niej pełno krwawych szczegółów ^^
    Pozdrawiam,
    Drowned :)

    P.S. Zabieram się za czytanie rozdziału I, a potem muszę w końcu wpaść na Twojego bloga ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu! :D
      Bardzo łechczące ego słowa, nie powiem xD Ale Martin jest zawodowcem, nie oszukujmy się ;)
      Również mam taką nadzieję ;)
      Zdrawiam,
      ML

      PS Tylko pytanie, którego? ;) Na pierwszym początkowe notki są ultra słabiutkie, tak więc ostrzegam ;)

      Usuń
    2. Wybacz, że z anonima, nie mam jak dostać się do konta google -,-
      Mówiłam o pomhumansbysadist.blogspot.com aczkolwiek na blogsadysty.blogspot.com też na pewno się pojawię, nie mogę tylko obiecać kiedy, gdyż z czasem ostatnio (o ironio w wakacje) u mnie ciężko. Co chwile gdzieś jeżdżę, jak jest wifi to laptopa okupują rodzice, jak nie ma to zazwyczaj po prostu sobie leży w kącie.
      kończę, bo zaraz idę się smażyć (dosłownie) w słoneczku, na kamienistej, chorwackiej plaży nad cholernie słonym, aczkolwiek chłodnym morzem w towarzystwie mego kuzyna oraz jeżowców, glist morskich i nie wiadomo czego jeszcze.
      Pozdrawiam,
      Drowned in the sky :D

      Usuń

Została włączona moderacja komentarzy, przepraszamy za utrudnienia! Dziękujemy za komentarze! Każdy komentarz się dla nas liczy!