Chodziłam w tę i z powrotem po korytarzu jakiejś szkoły. Ściany były brudnożółte. Gdzieniegdzie wisiały obrazy autorstwa uczniów - niektóre ładniejsze, niektóre brzydsze. Obrazy przyodziano w ciemnobrązowe, grube ramy. Mijałam właśnie jeden z nich, ukazujący morski krajobraz.
Zielononiebieska morska woda układała się w pieniące się języki, piętrzące się coraz wyżej i wyżej. Słońce wisiało gdzieś w górze, w prawym rogu. Chyba wschodziło. Jedyne, co mi się nie podobało w tym malunku, to zbyt równe, nienaturalne fale, których nie spotka się na prawdziwym morzu. Wiadomo, że jego autor starał się namalować wszystko jak najlepiej potrafił, ale zwyczajnie nie wyszło. Ja na przykład nie byłam jakoś specjalnie uzdolniona w kierunku malarskim i czasami niektóre rzeczy nie wychodziły takie, jak je sobie człowiek wyobraził. Zadzwonił dzwonek na przerwę i cała wolna przestrzeń wokół została wypełniona. Niektórzy opuszczali klasy zadowoleni, że ich nie zapytano, że przełożono kartkówkę czy sprawdzian, że coraz bliżej do końca zajęć. Inni się tylko wygłupiali, wywołując u kolegów i koleżanek salwy śmiechu. Jeszcze inni wsadzali swe nosy w podręczniki. Typowa szkoła, ot co. Lecz pewne dwie osoby - chłopak i dziewczyna, których po kilku sekundach rozpoznałam - zdawali się jakby nie na miejscu. Bardzo się wyróżniali, ale jednocześnie nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Szli obok siebie z ponurymi minami i nieprzytomnym, pustym spojrzeniem. Wyglądali jak gdyby mieli za moment zemdleć. Dostrzegłam postać biegnącą prosto ku mnie: wysoki, tyczkowaty chłopak, najwyraźniej gotowy do wdania się z kimś w bójkę. Uskoczyłam, wpadając na Daniela. Przeleciałam przez jego ciało niczym duch.
Las. W samym jego środku niewielka, pokryta grubą warstwą śniegu, polana. Kształt strzały wyraźnie nakazywał przybyszom kierować się naprzód. Jednocześnie drzewa otaczające polanę zdawały się ją ochraniać przed wrogami. Klony pomieszane z sosnami i brzozami stały na baczność, niektóre jednak uginały się pod ciężarem śniegu. Panowała przejmująca cisza. Żadnego pukania, żadnego stukania - nic. Niespodziewanie ujrzałam wyłaniającą się z "gąszczu" sylwetkę jedenastoletniej, może dwunastoletniej, dziewczyny. Miała długie, rude włosy, zaplecione w gruby warkocz. Biała, puchowa kurtka, szare dresy, jasne, wiązane na sznurówki kozaki, wyglądający spod kurtki fragment pomarańczowego swetra. Szła niepewnie, cały czas bacznie się rozglądając. Ruszyłam za nią. Dziwne, że jakoś tego nie zauważyła. Korciło mnie, żeby ją zatrzymać i wyciągnąć informację na temat dokąd się kieruje. Coś mi bowiem mówiło, że jeżeli nie zawróci, wydarzy się coś strasznego, i wcale nie chodziło o zgubienie się. W tym lesie kryło się coś złowieszczego. Jak gdyby niewidzialny drapieżnik cierpliwie wyczekiwał momentu, kiedy wreszcie wpadniemy w jego sidła. Przyglądał się. Wiedział, że już nas ma. Źrenice w zielonych oczach rozszerzyły się ze strachu. Odwróciłam się wraz z rudowłosą. Okazało się, iż zza zarośli wyłoniła się inna dziewczyna, jej rówieśniczka, którą skądś także znałam. Odziana w czarną kurtkę, dżinsy oraz ciemne kozaki, w ręku trzymała niebieską, zrobioną na drutach, czapkę. Grzywkę miała dość długą, nierówną, a loki wiły się na ramionach. Uśmiechała się subtelnie, okręcając na palcu pasmo ciemnobrązowych włosów. Nos, prosty i zadarty, optycznie dodawał zadziorności i odwagi. Na początku nie rozumiałam, dlaczego Anna tak bardzo się przeraziła, ale niedługo potem zaczęłam kojarzyć. Obok przybyszki z lokami, czyli mnie, kiedy byłam młodsza, siedział kot. Machał ogonem, miaucząc co parę sekund. Dziwne. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, aby w mym domu pojawiło się jakiekolwiek zwierzę, pomijając psa i chomiki. Kot wskoczył na ramiona młodszej mnie. Potem moja wersja zbliżyła się do nas z ustami uniesionymi w delikatny półksiężyc.
- No dalej, Anna - nalegała.
- Wyniosę się już stąd niedługo - odpowiedział jej głos. - Z dala od ciebie i tych twoich kotów.
Nieprawdopodobne, że kiedyś się znałyśmy, i to tak naprawdę. Anna zatrzymała się w szkole, do której uczęszczałam, można rzec przejazdem. W Seattle mieszkała zaledwie miesiąc. Później nagle się zmyła, niczym duch, nie pozostawiając po sobie śladów. Coś nas kiedyś łączyło. Coś, z czego nie zdawałam sobie sprawy, aż do teraz. Dawniej uważałam ją za dziwaka - za każdym razem, kiedy się na siebie natykałyśmy, wspominała coś o jakichś kotach, co zupełnie nie miało dla mnie sensu.
Młodsza ja pokiwała głową.
- Nie rozumiem, dlaczego wciąż mi to powtarzasz - powiedziała. - Może gdybyś przestała się powtarzać...
Mogłam ją lepiej traktować - przebiegło mi przez myśli. - To nie jej wina, że wszędzie widziała znaki śmierci. Tylko dlaczego ja miałam coś z tym wspólnego? Dlaczego koty były "moje"?
- Nie rozumiesz? - Anna spuściła głowę, nadal zlękniona, a teraz na dodatek chyba jeszcze trochę zawstydzona. - Sarah, przecież ty to robisz specjalnie. Czego ty tutaj nie rozumiesz? Tylko lubisz mnie dręczyć. Widzę w twoich oczach, że ci to sprawia przyjemność.
Druga Sarah przygryzła demonstracyjnie wargę.
- Nie zachowujesz się normalnie. Moim zdaniem powinnaś zacząć się leczyć.
Jak kiedykolwiek coś takiego mogło opuścić moje usta?
- Nie chcę cię dręczyć - powiedziałam, ale nikt nie usłyszał.
Nikt poza mną nie mógł tego usłyszeć. Bo to już się dokonało, nie działo się właśnie teraz. Nie mogłam wpłynąć na to, co już się stało.
Z oka rudowłosej wypłynęła łza.
- To teraz będziesz się mazać? - zadrwiła druga wersja mnie. - Leczenie wyciągnie cię z wszelkich problemów. No już, nie becz. Co, twoich rodziców nie stać?
Anna uniosła głowę.
- A twoich stać? - zapytała wyzywająco. - A nie, zapomniałam, ty przecież nie masz rodziców.
Dziwiłam się, że młodsza ja wcale nie zareagowała. Miała wdziany ten sam wyraz twarzy, takie samo spojrzenie. Była niewzruszona. Naprawdę kiedyś byłam taka twarda?
- Mam, zastępczych. Jesteśmy szczęśliwi. Ciekawe, jak tam z wami. Nie przyglądają ci się czasami bacznie i nie pytają, czy nie zwariowałaś?
Rudowłosa dziewczyna nie odpowiedziała. Pokornie spuściła głowę, gotowa przyjąć kolejne kpiny i żarty. Nie mogła się postawić. Przeciwniczka zbyt dobrze obracała każde wypowiedziane przez nią słowo przeciwko niej.
- Tak myślałam - powiedziała dobitnie.
I znowu inna scena.
Dziewczyna z lokami, nałożywszy plecak, wybiegła ze szkoły. Tym razem ona, a nie Anna, czegoś się obawiała. Sprawdzała co chwilę, czy wszystko jest takie jak być powinno. Widziałam zaniepokojenie na jej twarzy - zaniepokojenie, graniczące z paniką, nie pozwalające normalnie funkcjonować. Obejrzała się za siebie po raz ostatni, a potem przyspieszyła. Popędziłam za nią. Gnała, ile tchu w płucach, ani myśląc się zatrzymać choćby na parę sekund. Wrażenie było takie, jakby uciekała przed jakimś zwierzęciem. W końcu obróciła głowę, żeby sprawdzić, czy jest już bezpieczna. I to był błąd. Potknęła się, w efekcie czego upadła na twardy, betonowy chodnik. Uderzyłaby się w żuchwę, gdyby nie zamortyzowała upadku rękoma. Już zaczęłam się rozglądać, aby dowiedzieć się, kto zwrócił uwagę na ten dziwny incydent, gdy znienacka nadszedł Sam i podał dziewczynie dłoń. Mimo że to zdarzyło się dość dawno, wiedziałam doskonale, co będzie dalej. Zaskoczyło mnie to, że pamiętałam. Sam był chudym, średniego wzrostu chłopakiem o lekko bursztynowych oczach oraz kasztanowych, zawsze rozczochranych włosach. Tamtego dnia włożył niebieskie dżinsy, granatową kurtkę i czarne, masywne buty. Młodsza Sarah skrzywiła się pod wpływem dotyku ręki kolegi. Wyrwała rękę z jego uścisku, a następnie zanurzyła ją w czystym śniegu, który, spadając z nieba, tworzył wokół białą, puchową krainę. Jak to się dzieje, że każdy płatek śniegu posiada swój własny, niepowtarzalny nigdzie indziej, wzór? A może jednak gdzieś istnieje taki sam i spada właśnie na ziemię? A może istniał, ale już spadł i się roztopił? To trochę tak jak z ludźmi - pomyślałam. - Jest tyle ludzi na świecie, ale nigdy nie spotkasz identycznego człowieka. Mogą być podobni, jednak zawsze czymś się różnią. I tak jak jest z płatkami śniegu, ich czas kiedyś przemija. Sarah za chwilę podniosła zbolały wzrok, po czym obejrzała się za siebie, pozornie bez powodu. Ja również zwróciłam oczy w tamtym kierunku. To była Anna. Czy to przypadek? Ja podniosła się, omiatając wzrokiem swe kolana, potem dłonie, by następnie pobiec dalej przed siebie niczym dzika istota.
- Sarah! - dobiegło z dołu.
Rzuciłam książkę na biurko i w pośpiechu zbiegłam po schodach. Jakby się paliło, wpadłam do salonu. Ściany w tym pomieszczeniu miały kolor chabrowy. Pod jedną ze ścian, nieopodal drzwi, stały dwa starodawne fotele, obite w żółtą skórę. Naprzeciwko, na dość niskiej komodzie stojącej w rogu, mieścił się szeroki telewizor od "Sony". Niedaleko foteli, ustawiona tyłem do wielkiego okna, znajdowała się kanapa, także wykonana na staromodny styl. Wszystkie meble w salonie posiadały ciemnoczerwony odcień - zarówno szafa na naczynia, jak ją nazywałam, jak i komoda pod telewizor. W pomieszczeniu wisiał tylko jeden obraz. Przedstawiał on rzekę, płynącą zwinnie pośród pól, na których pracowali ludzie. W oddali mieściły się jesienne drzewa, całe mieniące się na żółto i pomarańczowo, oraz zachodzące, krwiste Słońce. Przybrani rodzice nie przepadali za obrazami. Emily zawiesiła tylko ten jedyny ze względu na mnie. Spojrzałam na ekran telewizora i już nie potrzebowałam zadawać żadnych pytań. Pokazywano właśnie model wybuchającej gwiazdy.
- Supernowa - powiedziałam. - W trakcie wybuchu gwiazda zwiększa swoją jasność od miliona do miliarda razy. Gdy jest bardzo, bardzo masywna, może się przeistoczyć w czarną dziurę. Podobno jest jedna w centrum Naszej Galaktyki. Na szczęście, choć nie wiem, czy czasem nie jest na odwrót, bo nas już dawno na Ziemi nie będzie, Słońce nie stanie się supernową z piękną mgławicą czy też czarną dziurą, odkurzaczem kosmicznym, jak na to mówię. Skończy swój żywot jako czerwony olbrzym, który pochłonie Naszą Planetę, a potem prawdopodobnie jako biały karzeł. Biały karzeł będzie świecił kosztem wcześniej zgromadzonej energii termicznej. Mówią że, później zgaśnie, przeistaczając się w czarnego karła, ale tak właściwie to nic nie wiadomo.
- Sarah, nie popisuj się. Oglądaj.
Usiadłam wygodnie w fotelu.
- A co ja innego robię? Oglądam. W końcu po to tu przyszłam, nie?
Nie odzywaliśmy się do siebie aż do przerwy reklamowej.
- Jak tam "Fringe"? Na którym jesteś odcinku? - zapytał ni stąd, ni zowąd Michael.
Naprawdę lubiłam ten serial. Przeważnie oglądałam go na komputerze albo na DVD, czasami w telewizji. Ostatnio znowu go wyemitowali, więc złapałam okazję, aby obejrzeć już chyba po raz szósty trzeci sezon. Chyba mi odbiło.
- Trzeci sezon, odcinek siódmy - odpowiedziałam. - Odcinek siódmy po raz... szósty albo siódmy.
- Szczęśliwa siódemka - zaśmiał się drugi ojciec.
Nagle pomyślałam o rodzicach. I zorientowałam się, że nie wiem o nich wielu rzeczy - kim byli, gdzie pracowali, gdzie wyjeżdżali na wakacje... Niby to rodzice i powinnam coś o nich wiedzieć, a zamiast tego nie znałam ich bardziej niż Emily i Michaela. Dlaczego nie opowiadano mi o nich? Dlaczego nie mogłam dostać nawet ich zdjęć? Wszystkie przecież nie mogły spłonąć. I dlaczego krewni rodziny Mears nie chcieli nawet zajrzeć na chwilę, by się dowiedzieć, jak się wiedzie ich córce? Czy nie powiedziano im, że wtedy ocalałam? Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi.
- Kim... kim byli moi rodzice? - zapytałam, wahając się.
- Dużo by opowiadać.
- Opowiedz - poprosiłam.
Ojciec zastępczy nie sprawiał wrażenia zadowolonego z tej prośby, ale przyciszył pilotem telewizor.
- Na pewno byli zaradnymi, kochającymi ludźmi - rzekł. - Zginęli przez głupi wypadek.
Wydawało mi się, że nie chce mi o czymś powiedzieć. Nie spojrzał na mnie ani razu odkąd zaczęły się reklamy. Patrzył tępo w ekran, jak gdyby modląc się, abym o coś go nie zapytała.
- Co się stało? - zapytałam. - To znaczy, wiem, że pożar, ale... jak?
Zmarszczył brwi, starając się wymyślić jakąś sensowną odpowiedź.
- Tego dokładnie nikt nie wie.
Nikt nie wie? Cholera, chciał, żebym sama się domyśliła? Inaczej pewnie otrzymałabym jakąś głupią, zmyśloną historyjkę. Nie pamiętałam niczego, więc raczej bym w nią uwierzyła.
- A gdzie pracowali? - postanowiłam skierować rozmowę o rodzicach na nieco inne tory.
Liczyłam, że chociaż z tej dziedziny czegoś się o nich dowiem. Praca chyba nie stanowiła tematu tabu.
- Twój ojciec był stolarzem. Ponoć robił niezłe meble, ale... - Michael nagle urwał, wsłuchując się w cicho pobrzmiewające reklamy.
- Ale? - podchwyciłam.
Spojrzał na mnie wreszcie. Lecz ten wzrok wcale nie miał miłego wyrazu - był przerażający, obcy i gotowy, by zabić. Zaczął szybko oddychać. Jednak prawie natychmiast się opanował. Wzrok złagodniał, a oddech stał się spokojniejszy. Ojciec zastępczy zaśmiał się, jakby przed chwilą usłyszał jakiś dobry kawał. Aż przeszyło mi uszy.
- ... ale znałem paru ludzi twierdzących coś zupełnie innego - dokończył ze spokojem.
Niby to tylko zwykły żart, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Coś się za tym kryło.
Zajęłam miejsce na końcu sali. Tym razem sama. Zawsze zajmowałam ławkę z Alice, jednak tego dnia zrobiłam wyjątek. Miałam już dość wścibskich spojrzeń dziewczyny. Poza tym, nie czułam się w nastroju na rozmowy, tym bardziej na te dotyczące mojej osoby. Wypakowywałam właśnie książki, kiedy do klasy weszła nauczycielka od biologii, pani Pierce, ostrzegawczo stukając obcasami o podłogę. Dziś ubrała ciemnofioletowy sweter z golfem i jasne spodnie. Zabrała też ze sobą, jak zwykle, jasnoczerwoną torebkę oraz będące w tym samym kolorze korale. Jakimś cudem to wszystko jakoś do siebie nie pasowało, a szczególnie fryzura - grube, jasnorude włosy, przypominające grzywę lwa, związane w groźnego koka. Często śmieszył mnie jej styl ubierania się, ale nie wolno mi było się z niej śmiać. Mogłoby się to źle skończyć. Sam, zajmujący miejsce tuż przede mną, odwrócił swoją twarz ku mnie.
- Hej, Sarah - przywitał się.
- Hej, Sam - odpowiedziałam machinalnie.
- Stało się coś?
- Czemu coś miałoby się stać? - uniosłam wzrok.
- Nie wyglądasz dobrze.
- Ale czuję się całkiem dobrze.
- Na pewno?
Boże, dlaczego on musiał być aż taki wścibski?
- Nie muszę odpowiadać na takie głupie pytania - powiedziałam. - Nie jestem na żadnym przesłuchaniu czy coś.
Sam udawał, że nie słyszy, jak pani Pierce dyktuje notatkę. Wciąż się na mnie gapił i nie zamierzał odwrócić.
- To nie jest głupie pytanie - stwierdził. - I przesłuchanie to też nie jest, racja. No co jest? Przyjacielowi chyba możesz powiedzieć, co jest grane.
- Przyjacielowi? - powtórzyłam.
Nigdy nie uważałam go za przyjaciela, co najwyżej za czasami wnerwiającego, głupkowatego kolegę. Nie czekając na reakcję ze strony chłopaka, wyrwałam kartkę z zeszytu, po czym zdecydowanym ruchem przyłożyłam do niej długopis.
Jestem Sarah Smith.
Jestem dziewczyną bez przeszłości.
Bez przeszłości - tak mówię, gdy nie chcę sobie przypominać, jak było w Domu Dziecka.
Lecz wtedy jedno ze wspomnień powróciło. Barwne, zaskakująco żywe.
Mam około dziesięciu lat. Siedzę na ławce w parku, trochę już starej, a przez to zniszczonej, wpatrując się w wysokiego świerka, przesłaniającego Kościół. Widać jedynie wieżę, która wznosi się na tle nocnego nieba, migoczącego niezliczoną liczbą gwiazd. Marzę, żeby uciec daleko stąd, żeby schronić się pod parasolem nowej, kochającej rodziny. Pragnę pełnej akceptacji tego, kim jestem. Pragnę drugiej szansy. Czemu mnie coś takiego spotkało? - myślę. - Dlaczego nie jestem właśnie w domu, przy choince, z moimi rodzicami? Dlaczego oni nie żyją? Dlaczego tak po prostu zostawili mnie samą, bez niczego? Nagle podchodzi do mnie grupa osób mniej więcej w tym samym wieku, co ja. Troje chłopaków oraz dziewczyna, wyglądająca na najmłodszą z paczki. Chłopaki idą dalej, mijają mnie, przystaje tylko dziewczyna.
- Cześć, sierotko - odzywa się. - Myślisz, że ktoś łaskawie przygarnie cię do siebie, kiedy cię zobaczy, darmozjadzie? No to nie masz co myśleć. Nikt nie zechce kogoś takiego jak ty.
Trudno opisać me uczucia. Smutek. Zdenerwowanie. Może złość. Coś jeszcze, czego nie umiałam określić.
- Chodź - mówi jeden z kompanów dziewczyny. - Nie trać na nią czasu, bo nie warto.
Uderzam w płacz. A więc jestem nic nie wartą sierotą, tak? Jasne, po co tracić na mnie czas. Lepiej kumplować się z kimś, kto ma rodzinę, najlepiej jeszcze bogatą. Taa... pewno, że lepiej... Pragnę zostać kimś innym - nawet nieukiem, powtarzającym stale tę samą klasę, albo najgorszym urwisem. Wszystko, żeby się ze mnie nie śmiano i nie wytykano palcami. Ocieram łzy palcami. I wtedy, na tle gwiezdnego nieba, pojawia się przypominająca ogień smuga. Z niezwykłą mocą pruje powietrze. Brnąc w nie, zdaje się coraz dłuższa. Nie byłam aż tak głupia, aby sądzić, że dzięki zwykłej skale z kosmosu spełni się moje największe marzenie, jednak miło się obserwowało to zjawisko.
Mimo że tamto wspomnienie sprawiało mi ból, kontynuowałam pisanie. Jakby właśnie ten ból napełniał mnie jakąś niewidzialną siłą. Przelewanie myśli na papier dawało ukojenie.
No to jak?
Podobało Wam się coś?
Który fragment najbardziej?
I z tą astronomią mam nadzieję, że nic nie poplątałam.
Huh, raczej nie, ale się mogło zdarzyć ;).
Nie poplątało ci się chyba...
OdpowiedzUsuńA tak... W środeczku naszej ukochanej Galaktyki jest czarna dziura - też tak słyszałam... A Ziemia może jeszcze wypaść z Galaktyki chyba - bo galaktyki mają ogony, prawda? , - i z tego ogonu stopniowo odpadają frahmenty... Albo może nie przetrwać zderzenia z inną galaktyką... Coś jakimś filmie popularno naukowym oglądałam...
Fajny rozdział.
F.
Dziękówa (:
UsuńO tym "wypadaniu" planet to chodzi o zderzenie z inną galaktyką.
Inaczej to raczej niemożliwe.
No chyba że wiesz o czymś, o czym ja nie wiem.
D;
Wiesz tak w ogóle, o jaką Galaktykę chodzi.
Podpowiedź jest w mojej nazwie.
Trudno jest to tak na szybko wyjaśnić, bo są jeszcze układy podwójne, jak powstaje pulsar, magnetar *czytałaś o tym ostatnim odkryciu, meśli mówimy o magnetarach?*
Pewnie oglądałaś "How The Universe Works", odcinek poświęcony supernowym.
"Wiesz tak w ogóle, o jaką Galaktykę chodzi".
UsuńChodzi mi o tą, co ma się zderzyć z Drogą Mleczną :).
Hm... No przeczytałam całość.
OdpowiedzUsuńI co ja mogę powiedzieć?
Powtarzam zawsze wszem i wobec, że nie trawię fantastyki. Nie przemawia to do mnie i już. Z tych klimatów (aczkolwiek nie do końca) jedynie uwielbiam Shakespeare'a, Słowackiego, Mickiewicza... Ale jakiś Harry Potter czy Władca Pierścieni mnie całkowicie nie rusza. Podziwiam autorów, uważam ich za naprawdę godnych szacunku, lecz - to nie dla mnie :(
Jak więc widzisz, Twoje opowiadanie zupełnie nie trafia do mnie pod względem tematyki.
Nie chcę powiedzieć, że nie jest dobre. Jest dobre. Z pewnością znalazłoby wielu fanów lubiących te klimaty. Mi natomiast podoba się Twój styl pisania, słownictwo jest całkiem OK, nie robisz rażących błędów, wszystko trzyma się kupy. Jest naprawdę OK :)
Nie mówię, że nie będą tu wcale zaglądać.
Ale nie mam w zwyczaju kłamstwa, mówienia, że mnie coś interesuje, gdy tak nie jest, dlatego lubię zawsze dokładnie wyjaśnić swoją opinię.
Z początku myślałam, że mnie to bardziej "weźmie", ale po przeczytaniu całości stwierdzam, że jednak nie. Przykro mi ;/
Tekst jest dobry, podoba mi się pod wieloma względami, ale niestety nie pod względem treściowym :( Taka już się urodziłam, nie moja wina ;<
Pozdrawiam serdecznie, co złego to nie ja!
Życzę dużo weny i wiernych czytelników, których interesuje fantastyka!
Każdy lubi co innego i trzeba to uszanować.
UsuńMiło by było, gdybyś jednak wpadła, tak od czasu do czasu :).
Nie przejmuj się - ja też nie mam w zwyczaju.
Pewnie będę przez chociażby wzgląd na poziom tekstu oraz sympatię do twej osoby :P niekoniecznie na samą treść.
UsuńPis, joł.
Hej przepraszam, ze tutaj ale dodałam właśnie 10 rozdział i chciałam cię zaprosić
OdpowiedzUsuńhttp://lonelinesswithfrends.blogspot.com
Nie szkodzi, spamerko ;).
OdpowiedzUsuńZerknę jutro, bo teraz to idę spać.