poniedziałek, 12 sierpnia 2013

.:GoT/PLiO - Rozdział I:.

Tia... No cóż... Nadmiar czasu, te sprawy...
Ach, muszę dać jedną istotną rzecz, o której zapomniałem poprzednio. SPOILER ALERT. Jak ktoś nie oglądał serialu/nie czytał książki, a chce, może natrafić [a raczej natrafi] na niemiłe spoilery, dotyczące treści tychże tworów. Jednak, jeśli ktoś nie boi się spoilów, proszę bardzo xd Więc, jak ktoś nie chce sobie psuć zabawy z oglądania/czytania pierwowzoru – NIE CZYTAĆ. Amen.

***
ROOSE
Roose Bolton przechadzał się wśród pozostałości obozu żołnierzy Młodego Wilka w porannym słońcu, wstającym nad Bliźniakami. Jego buty były już pokryte błotem – a przynajmniej, mogłoby się wydawać, że jest to błoto. Po dokładnych oględzinach dostrzegało się szkarłat. Zakrzepłą krew. Lord Dreadfort nie zwracał uwagi na kałuże na swojej drodze i szedł niestrudzenie przed siebie, oceniając efekty nocnej rzezi.

Na pobliskim dębie, liczącym sobie prawie sto lat, pokrytym gęstym listowiem, wisiał około trzydziestoletni mężczyzna, o rudych włosach i szarych oczach, wpatrujących się tępo w ziemię. Jakiekolwiek ubranie miał na sobie wczorajszego wieczora, już dawno zostało z niego zdarte. Przez całe jego ciało przechodziła ciemnoczerwona droga, zaczynająca się pod gardłem, a kończąca na prawej stopie. Pod samym drzewem leżało kilku jego pobratymców, większość twarzą do ziemi. Jeden, z którego oka wystawał bełt, był oparty o stary dąb. Ziemi, na której leżeli, nie dało się zobaczyć, z powodu wszechobecnej czerwieni. Roose dostrzegł konającego żołnierza. Z jego ust wydobywał się dźwięk, przywodzący na myśl charkot. Pod żebrem tkwił bełt, a z rany wciąż leciała drobna strużka krwi. Zadziwiająco drobna, jak na taką ranę. Nogi przygniótł zawalający się namiot – z pewnością obie zostały całkowicie pogruchotane Umierający został pozbawiony prawej ręki – zapewne odrąbano mu ją siekierą, lub mieczem. Lord uklęknął w błocie na jedno kolano. Prawy kącik jego ust podniósł się nieznacznie, gdy dotknął rękojeści miecza. Zobaczył błysk strachu w oczach zbrojnego, gdy wyjął broń z pochwy z dziczej skóry. Mężczyzna umarł, gdy tylko ostrze przebiło jego gardło. Lord podniósł się z klęczek i schował broń. W drodze do rzeki natknął się jeszcze na kilku wisielców. Niektórzy żołnierze zostali spaleni, niektórzy uduszenie, niektórym poderżnięto gardła podczas snu, kilku odcięto głowy. Kilka tysięcy ludzi - przemknęło przez myśl Boltona - Przecież nie rozpłynęliby się w powietrzu. Przy jednym z większych namiotów, który właśnie się dopalał, w ziemię była wbita chorągiew Starków. Wilkor na białym niczym tle. Przecięta na pół. Wyszyty łeb, został ścięty. Ostatni Starkowie nie żyli. Ten proporzec mógł być jedynie tego symbolem.
- Północ nie zapomni, Lordzie Bolton – powiedział mu wolny, siedzący na pobliskim omszonym kamieniu.
Był nieco wyższy od Roose’a. Jego czarne oczy przeszywały lorda Dreadfort, swoim tajemniczym wzrokiem na wylot, nie zdradzając myśli najemnika. Pomiędzy nim znajdował się szeroki i płaski nos. Lewą część twarzy wolnego zdobiła blizna, zaczynająca się obok lewego oka i kończącą w lewym kąciku ust, który pozostawał uniesiony nieznacznie ku górze. Po prawym uchu została jedynie dziura – prawdopodobnie mu je odcięto. Kruczoczarne włosy przykrywały ucho mniej więcej do połowy długości. Jedynymi nie wygolonymi częściami jego twarzy były bokobrody i sama broda. Policzki zaczęły się pokrywać jednodniowym zarostem. Odznaczał się silną, acz drobną budową ciała. Posiadał wydatne mięśnie, lecz już na pierwszy rzut oka było widać, że jest niezwykle szybki. W lewej, zabandażowanej dłoni trzymał długi na niemal cztery stopy miecz, wykonany ze lśniącej stali. Broń trzymał ostrzem do dołu, opierając ją o prawe kolano i ostrząc. Ubrany był podobnie jak większość najemników w Westeros. Na kolczugę narzucił lekką tunikę, czarną niczym smoła, nabijaną drobnymi ćwiekami. Za pasem z koziej skóry schowane miał grube rękawice i dwa sztylety. Na stopach typowe dla żołdaka brązowe buty ze skóry, ze wzmacnianą podeszwą, a na nogach wełniane spodnie, z naszytą w kilku miejscach skórą, dla utwardzenia i ochrony. Na polu bitwy pewnie niewiele to dawało - pomyślał pan Dreadfort. O głaz stały oparte kołczan, wypełniony strzałami, łuk z sosnowego drewna i żelazny półhełm za osłoną na nos i uszy.
- Wiem, że gdyby było komu pamiętać, to by nie zapomniała – zadrwił Roose, chociaż istotnie miał rację. Wszyscy liczący się lordowie z Północy zginęli. – Jedynymi, którzy mogą to zapamiętać, są żyjący, najemniku.
- I zapamiętają. – Kamień przejechał po lśniącym ostrzu miecza. – Tego jestem pewien, lordzie Bolton.
- Możliwe. Jak cię zwą? – Lorda Dreadfort zaintrygował ten tajemniczy osobnik, ostrzący miecz w wymarłym – a raczej wymordowanym – obozie.
- Hagen, mój panie. – Wypowiedziawszy te słowa, skłonił się lekko.
- Co wolny, taki jak ty, robi tutaj, w Bliźniakach?
- Lordzie Bolton, najemnik zawsze zwęszy zysk – odpowiedział zdawkowo. – Zaciągnąłem się do wojska Umbera. Kiedyś służyłem u Lannisterów, więc siła rzeczy, zrozumiałem, iż coś się święci, gdy usłyszałem ich pieśń, dochodzącą z zamku. – Kamień znów przejechał po zimnej stali. – Jednak obawiam się, że chwilowo jestem bez pracy – prychnął.
- Może znalazłoby by się dla ciebie miejsce w mych szeregach. Zależy od ceny. – Odwaga i spryt wolnego nieco zaimponowały Roose’owi. Jakimś cudem udało mu się przeżyć wczorajszą rzeź, pomimo tego, że znalazł się po niewłaściwej stronie.
- Nie potrzeba mi wiele. Wyżywienie i dwadzieścia złotych smoków. – Znów dźwięk kamienia trącego o stal.
- Nie przeceniasz się, najemniku? – spytał lord Bolton, zdziwiony wysokością stawki.
- W żadnym razie, lordzie Bolton. – Hagen wstał i schował miecz do pochwy, przewieszonej przez plecy. – Moja stawka jest adekwatna, do mych umiejętności. – Przykucnął, jakby szukając czegoś na ziemi.
- A jakież to niezwykłe umiejętności posiadasz, drogi Hagenie? – spytał, rozbawiony nieco całą sytuacją.
- A jakie zdolności, może mieć wolny, lordzie Bolton? – odpowiedział pytaniem, na pytanie Hagen.
- Dlatego chcesz ode mnie dwudziestu złotych smoków? Ze zdolnościami przeciętnego wolnego?
- A kto mówił, że przeciętnego, lordzie Bolton? – Udało mu się wygrzebać z błota kilka srebrników, które od razu schował do sakiewki.
- Jak w takim razie chcesz mi to udowodnić? – spytał Roose, lekko poirytowany.
- Hm… - Hagen musiał się zastanowić. Odpowiedział dopiero po chwili milczenia. – Lordzie Bolton, jeśli to nie jest dla ciebie dyshonorem, proponuję mały zakład. – Najemnik dostrzegł wyraz zainteresowania na twarzy rozmówcy. – Wybierz swoich trzech najlepszych ludzi. Jeśli ich pokonam, zatrudnisz mnie, za moją stawkę. Jeśli jednak przegram, dam ci sto srebrnych jeleni oraz będę służył w twych szeregach za darmo. Oczywiście, żaden z nas nie chce ponieść niepotrzebnych strat w ludziach, więc może miecze turniejowe? – Wolny westchnął niemal niesłyszalnie, gdy zobaczył lekki uśmiech, pojawiający się na twarzy lorda Dreadfort.
- Mamy układ najemniku. Dzisiaj o zachodzie słońca na dziedzińcu. – Hagen skinął z niekrytym zadowoleniem głową.
Dwadzieścia smoków za wprawnego wojownika, to nie aż tak dużo. A gdyby się przeceniał, zawsze jeden mniej do płacenia - pomyślał, kierując się z powrotem ku twierdzy. Nawet nie zauważył, kiedy słońce zdołało wspiąć się wyżej, niż sam horyzont. Gorąca temperatura zaczęła powoli doskwierać Roose’owi, ale mimo to postanowił nie zwalniać i jak najszybciej wybrać wojowników, mających stawić czoła zuchwałemu Hagenowi. Na dziedzińcu zastał swojego kapitana straży, wydającego rozkazy żołnierzom.
- Sedrik, powiedz ludziom z mojej świty, żeby się tu zjawili. – Widząc zdziwienie na twarzy wojownika, rzekł – Później ci wyjaśnię. Poślij po mnie, kiedy już tu będą.– Usatysfakcjonowany skinięciem głowy poszedł w kierunku swoich komnat.
Dźwięk jego kroków odbijał się echem wśród zimnych zamkowych ścian, nie zakłócany nawet najcichszą rozmową. Jego komnaty były ulokowane niemalże na szczycie warowni. Nie opływały w zbędne luksusy, ale lord Dreadfort nie potrzebował luksusów. Ciepłe łoże i miejsce na broń oraz ubrania, były wszystkim, czego potrzebował. W komnacie panował chłód, bowiem była pozbawiona miejsca na ognisko, które mogło by ją ogrzać.
Usiadł na łożu i wyjął z pochwy swój miecz i wytarł go z zakrzepłej krwi. Wykonał kilka cięć w powietrzu, jakby chciał sprawdzić jego wyważenie, które i tak znał. Przyjrzał się lśniącemu w porannym słońcu ostrzu z zimnej stali. Przez całą długość ostrza przechodziło zagłębienie. Rękojeść, czarna niczym nocne niebo, z drogiej skóry, dobrze leżała w dłoni. Okrągła gałka na samym dole, mieniła się wszystkimi odcieniami bieli. Wykonana była z kości słoniowej, w środka dociążona dla równowagi ołowiem. Nikt nie wiedział, jak płatnerz osiągnął taki efekt.
Nagle do pokoju wszedł niski mężczyzna o szczurzej twarzy.
- Panie, twoi ludzie zebrali się na dziedzińcu – oznajmił.
Roose schował broń z powrotem do pochwy i skierował się ku dziedzińcowi. Kiedy dotarł na miejsce, ludzie z jego świty stali ustawieni w dwóch rzędach. Czarnezbroje z herbem Boltonów na piersi – ubiczowanym człowiekiem – połyskiwały groźnie. Lord stanął przed żołnierzami i spytał bez ogródek:
- Którzy z was walczą najlepiej? – Ujrzawszy zdziwienie na ich twarzach, kontynuował – Zadałem pytanie i żądam na nie odpowiedzi. – Gwardziści naradzali się przez chwilę, po czym Sedrik przekazał ich odpowiedź lordowi. Bolton słuchał go przez chwilę, po czym zwrócił się do swoich ludzi – Almory Menrey. – Wojownik wystąpił przed szereg i uklęknął.
- To dla mnie zaszczyt, panie – orzekł.
- Dobrze, choć wątpliwy będzie to zaszczyt. – Skinął głową i powiedział pozostałe nazwiska. – Vesan Snow i Jaremy Cassel. – Dwaj wojownicy uklęknęli. – Wasza trójka pójdzie ze mną, a pozostali mogą wrócić do swoich spraw. – Roose poczekał, aż gwardziści rozejdą się i dopiero wtedy przemówił do trójki wybrańców. – Wstańcie i chodźcie za mną. – Weszli do zamku, do Sali jadalnej. Ruchem ręki wskazał żołnierzom ławę, na której mieli zasiąść. Sam usiadł naprzeciwko nich i zwrócił się do przechodzącej obok dziewczyny, sądząc po wieku wnuczki Waldera Freya. – Przynieś nam cztery piwa. – W odpowiedzi skinęła głową i zniknęła za pobliską ścianą. – Panowie, powiedzmy, że pod wpływem chwili zawarłem umowę z pewnym wolnym. – Wojowników zdziwiła ta wiadomość. – O zachodzie słońca przyjdzie na dziedziniec, by się z wami zmierzyć.
- Lordzie Bolton, z całym szacunkiem, trzech na jednego, to nie jest uczciwa walka – oświadczył ser Almory.
- Ale nie z wszystkimi naraz. Po kolei, mieczami turniejowymi, jako, iż nie chcemy mieć zabitych. Wygracie, otrzymacie premię, a on będzie u nas walczył za darmo, przegracie, muszę mu zapłacić dwadzieścia złotych smoków.
- Pokaźna suma, jak na najemnika.
- Jeśli was położy, najwyraźniej zasłużona, prawda?
- Może się pan nie martwić, lordzie Bolton, nie położy.
- Świetnie. O zachodzie słońca macie się stawić na dziedzińcu. – Dziewczyna wróciła z czterema kuflami zimnego piwa. Lord od razu pociągnął  duży łyk. – Mogę na was liczyć? – Oczywiście odpowiedź była tylko jedna.
- Oczywiście, lordzie Bolton – odpowiedział Vesan.
Roose wstał od stołu i pomaszerował z powrotem do swego pokoju. Pewnie spędziłby tam resztę dnia, gdyby nie posłał po niego stary Frey.
- Panie, lord Walder chce cię widzieć w Sali obrad – oznajmił chłopak o twarzy łasicy i czarnych oczach.
- Pojawię się tam niezwłocznie – odrzekł sucho. Przewyższał chłopaka o jakąś stopę, a mimo to, posłaniec nie bał się spojrzeć mu w oczy. Wnuk Freya zaprowadził go do wielkiego pomieszczenia, którego jedynym wyposażeniem był ogromny dębowy stół. Wytarty przez lata użytkowania, miał już bardzo gładkie krawędzie, podobnie jak krzesła wokół niego. Roose dostrzegł lorda Bliźniaków siedzącego na jednym z nich, przykrytego kocem. Drugiego człowieka nie poznawał. Jednak szkarłatny płaszcz i hełm ze złotym lwem mówiły same za siebie. Ciemny pancerz odbijał pojedyncze promienie słońca, wpadające przez wąskie okno przy suficie. Nagle poczuł się niezwykle nagi w swym czarnym kaftanie. Lord Dreadfort spostrzegł, że gobeliny z wilkorem Starków zostały zastąpione przez lwa Lannisterów. – Lordzie Walderze… - zaczął, lecz Frey od razu mu przerwał.
- Siadaj Bolton. Nasz gość nie ma wiele czasu. – Roose posłusznie zajął miejsce przy stole.
- Lordzie Frey, mam czas, nie ma pośpiechu. – Po tych słowach zwrócił się do Boltona. – Lordzie Bolton, jestem Kevan Lannister, brat lorda Tywina, Namiestnika Króla.
- To dla mnie zaszczyt – odrzekł Roose i skłonił się lekko. – Co sprowadza do nas brata namiestnika? – spytał bez ogródek.
- Lord Tywin prosiłby o możliwość przeprawienia swych wojsk przez bród. Jest skłonny zapłacić. – Kevan spojrzał wymownie na gospodarza.
- Nie będzie takiej potrzeby – odparł dziwnie spokojnie Walder Frey. – Kiedy chcecie się przeprawić?
- Najszybciej, jak tylko się da.
- Ilu? – spytał Roose Bolton.
- Jeśli liczyć giermków, wolnych i… - zaczął.
- Ilu? – spytał ponownie.
- Czterdzieści tysięcy. Bez koni i wszystkich podążających za nami.
- Bramy Bliźniaków stoją przed lordami Casterly Rock otworem – orzekł Walder. – Jeśli nie mamy już nic innego do załatwienia, udam się do mych komnat.
- Oczywiście – odrzekł Kevana. Powstrzymał Boltona, gdy ten również wstał. – Lordzie Bolton, z tobą chciałbym omówić jeszcze jedną sprawę. – Poczekał, aż gospodarz opuścił pomieszczenie, zanim zaczął mówić. – Byłeś chorążym Starków. Czyim jesteś teraz? – spytał poważnie, nachylając się w kierunku rozmówcy.
- Cóż… Na chwilę obecną, niczyim – odpowiedział szczerze.
- Właśnie to nas martwi.
- „Nas”? Chyba nie powiesz, że wielki lord Tywin boi się maluczkiego lorda z Północy. – Cała sytuacja zaczynała robić się dziwna. – Żądasz ode mnie ślubowania wierności lordom z Casterly Rock?
- Nie ja. I nie ślubowania wierności. Namiestnik Króla, żąda dowodu lojalności.
- A jakiż miałby to być dowód? – Roose musiał przyznać, że zaintrygowała go ta swoista propozycja.
- Mam za zadanie zdobyć Dolinę Arrynów. I ty mi w tym pomożesz, lordzie Bolton – oświadczył.
- Rozumiem, że gdybym odmówił…
- Miecze, piki, mury.
- W takim razie pomogę. Jednak jak mam to zrobić? Orle Gniazdo jeszcze nigdy nie zostało zdobyte. Może i Kamień, Śnieg i Niebo nie są największymi z możliwych warowni, ale żaden oddział nie ma szans, na przebicie się przez nie. – Wiedział, że mówi prawdę. Jedyni, którzy próbowali swego czasu zdobyć Dolinę, polegli podczas oblężenia Orlego Gniazda, podniebnej warowni Arrynów.
- A kto mówił o przebijaniu się? – Kevan dostrzegł cień zainteresowania na twarzy Roose’a. – Przyjedziesz do doliny z setką swoich najlepszych ludzi. Powiesz, że potrzebujecie schronienia, i że masz wieści dla lady Arryn, prosto z Dorzecza. Wpuszczą cię. Kiedy dotrzesz do samego Orlego Gniazda, wybijecie rycerzy, pojmiecie lady Lysę wraz z synem, a potem zmieciecie pozostałych obrońców. – Plan wydawał się idealny, ale lord Dreadfort dostrzegł w nim poważną lukę.
- Skąd pewność, że mnie wpuszczą?
- Lordzie Bolton, klnę się na honor mego rodu, że zostaniesz bez problemu wpuszczony do Doliny i Orlego Gniazda.
- Skoro tak… - Roose przeanalizował słowa Lannistera. – Jeśli to wszystko, nie zatrzymuję cię dłużej, ser Kevanie. – Skłonili się sobie i wyszli z sali.
- Nie ma to jak słoneczny dzień, zakończony deszczem. – Kevan westchnął, gdy na dziedzińcu zastali ulewę. Podbiegli do stajni Waldera Freya, w której czekał giermek rycerza, wraz z jego gniadym koniem. Lannister wskoczył na gniadosza i rzekł do Boltona – Za dwa dni bądź gotów do wymarszu, lordzie Bolton. – Założył hełm i zamknął jego przyłbicę. – Tylko stu ludzi. Pamiętaj. – Ścisnął piętami boki konia i zniknął za zamkową bramą, powiewając szkarłatnym płaszczem.
Lord Dreadfort nie mógł dokładnie określić, co robił przez resztę dnia. Pamiętał, że wydał rozkazy stajennym, którzy mieli przygotować konie, tłustemu kucharzowi polecił poczynić znaczne zapasy jadła, zaś swej straży i kilkudziesięciu żołnierzom nakazał spakować najpotrzebniejsze rzeczy, miecze, ciepłe futra, łuki, sztylety, krzesiwa. Nawet nie zorientował się, kiedy nadszedł wieczór i zachód słońca. Wyszedł na dziedziniec, gdzie zastał trzech ludzi, których wybrał dzisiejszego poranka. Narzucili na siebie lekki, łuskowe zbroje z herbem rodu Boltonów na piersi. Ser Almory siedział na pobliskiej ławie, ulokowanej pod zamkową ścianą, ze stępionym mieczem dwuręcznym położonym na kolanach. Ser Jaremy sprawdzał wyważenie swego miecza i drewnianej tarczy okutej żelazem. Vesan Snow pochylał się nad stołem, poszukując miecza półtoraręcznego, zwanego przez żołnierzy „bastardowym”. Słońce właśnie schowało się za linią horyzontu, a Hagen się nie pojawił. „Najwyżej nabije się jego głowę na pal”, pomyślał Roose. Jednak najemnik pojawił się w zamkowej bramie i podszedł do lorda Dreadfort.
- Spóźniłeś się – oświadczył. – Ludzi ścinano za mniejsze przewinienia.
- Mam tego świadomość i jestem pełen szczerej skruchy – odrzekł. – Mogę otrzymać jakąś broń? Chyba, że mam uszkodzić twych ludzi. – Zaśmiał się.
- Znajdź sobie coś na stole po prawej. – Wskazał ruchem ręki miejsce, w którym leżały miecze, topory, piki i inne stępione bronie. Po chwili Hagen powrócił z mieczem bastardowym, takim, jaki miał Vesan. Na głowę narzucił swój półhełm z ochroną na nos i uszy. Bolton przemówił – Najpierw zmierzysz się z ser Almory’m. Jeśli go pokonasz, zawalczysz z ser Jaremy’m. Jeśli położysz ich obu, na drodze do zwycięstwa stanie ci już tylko Vesan.
Hagen skłonił się lekko swemu przeciwnikowi, który wyszedł z cienia zamkowych murów. Mierzyli się wzrokiem, zataczając kolejne koła, wokół dziedzińca, ku rozczarowaniu obserwatorów. Wolny obrócił w dłoniach miecz, czekają na ruch rywala. Krople deszczu odbijały się od jego półhełmu, gdy zaczął zmniejszać dystans. Wyłapał zimne spojrzenie szarych oczu Almory’ego, patrzących zza przyłbicy czarnego hełmu. W końcu rycerz skoczył w kierunku Hagena, a ten zręcznie uniknął ciosu, uskakując w prawo. Miecz Menreya przeciął powietrze i trafił w zabłocony dziedziniec. Wolny przerzucił miecz do prawej ręki i uderzył nim w kolano przeciwnika, który stęknął cicho, po czym odwrócił się i ciął na odlew w kierunku Hagena. Ten ponownie uniknął ciosu. Uderzył w łokieć prawej ręki rycerza, która od razu się zgięła. Almory rozmasował bolące miejsce i na powrót przyjął pozycję gotowości do ataku. Wyglądało na to, że zamierza ciąć z lewej, więc najemnik przygotował się do uniku, który wykonał, gdy miecz zaczął zmierzać w jego kierunku. Jednak omal nie stracił równowagi, gdy ostrze zmieniło nagle położenie i teraz znalazło się niecałe półtorej stopy od boku wolnego. Wygiął szybko ramię, parując cios, który był tak mocny, że niemal wyłamał mu rękę. Lśniący miecz Almory’ego ponownie trafił w błoto, tylko lekko muskając nogę Hagena. Wykorzystując chwilę, najemnik wykonał cięcie, trafiając w podbródek Menreya, który się zatoczył, pod wpływem siły uderzenia. Spod przyłbicy czarnego hełmu zaczęła lecieć strużka krwi, zmywana przez deszcz. Rycerz przeklął pod nosem i natarł jeszcze raz, tym razem z góry i wkładając w to całą swoją siłę. Wolny znów odskoczył, tym razem w lewo i uderzył mieczem w napierśnik, na którym powstało wgniecenie. Następnie najemnik uderzył szybko w plecy rycerza. Kiedy ten upadł, kopnął jego miecz daleko w błoto. Spojrzał w kierunku Roose’a Boltona i skinął niemalże niezauważalnie głową.
Dwa dni później
Lord Dreadfort musiał przyznać, że Hagen był niezwykle wprawnym wojownikiem. Po tym, jak pokonał ser Almory’ego, Jaremy i Vesan zostali położeni bez większego trudu, choć najemnik nie robił sobie przerw. Oczywiście ten mały zakład ser Menrey przypłacił złamanym nosem, Vesan rozciętą wargą, która niezwykle mu spuchła, a Hagen otrzymał kilka przecięć na twarzy i ramionach. A Bolton miał sakiewkę lżejszą o dwadzieścia złotych smoków.
Roose siodłał swojego gniadosza, podobnie jak jego straż, która miała z nim jechać do Orlego Gniazda.  Stu ludzi, też coś, pomyślał. Wczoraj rozmawiał drugi raz z Kevanem, który posłał po niego tylko po to, by pozwolić mu zostać jeszcze jeden dzień.
Po chwili, siedział w swoim siodle, na czele setki zbrojnych, po lewej mając młodego Vesana Snowa, a po prawej Hagena. Po raz ostatni pozdrowił lorda Przeprawy i skierował się ku majaczącym na horyzoncie górom. Pierwsze dwa dni drogi minęły im nawet spokojnie. Niektórzy rycerze skarżyli się nieco, że nie mogli wziąć ze sobą giermków, ale Roose ich uciszył. Trzeciego dnia wjechali na górski szlak, prowadzący prosto do Krwawej Bramy. Nie zaatakował ich żaden z górskich klanów, co pewnie było zasługą tego, że Tyrion Lannister kupił sobie ich lojalność.
Kiedy byli jeden dzień od wejścia do Doliny Arrynów, zarządził postój. Czarne namioty rosły w oczach, niczym grzyby po deszczu. Lord Dreadfort miał namiot tylko dla siebie, ale pozbawiony był jakichś większych wygód. Było tam jedynie posłanie i ognisko, oraz kilka butelek dornijskiego wina, zakupionego, a raczej znalezionego, w tym, co kiedyś mogło być gospodą. Zlecił kilku ludziom napojenie koni, ale zapasów nie starczyło na tak długo, jakby tego chcieli, i nieszczęśnicy, którym przypadło to zadanie, musieli szukać źródła. Kamienista droga trzeszczała pod znoszonymi butami wykonanymi z utwardzonej skóry.
Pomimo pewnych wątpliwości, jakie nachodziły Roose’a, cała kompania polubiła Hagena, z wzajemnością; ale wciąż pamiętali, że wbije im nóż w plecy, jeśli ktoś zapłaci mu wystarczająco dużo. Najwięcej czasu wolny spędzał z bękartem, z którym musiał się zmierzyć, by wygrać zakład. Zazwyczaj dzielili ognisko i rozmawiali ze sobą, śmiejąc się przy tym donośnie. Nie inaczej było dziś, z tym, że dołączyło do nich kilku innych żołnierzy.
- Jak myślicie, czy w dolinie są takie dziewki jak na północy? – zapytał jeden z żołnierzy w ciemnej kolczudze, z gęstą brodą, zakrywającą niemal połowę jego twarzy.
- A już stęskniłeś się za towarzystwem dziwek? – odpowiedział pytaniem na pytanie Hagen, ku rozbawieniu towarzyszy. O dziwo, śmiał się nawet ten, pod którego adresem skierowana była uwaga.
- Być może – odparł, gdy już nieco się uspokoił. – Nie mów mi, że nie lubisz ciepłego łoża i dziewki przy sobie, bo w to nie uwierzę.
- Jedyni mężczyźni, którzy tego nie lubią, na ogół są eunuchami. – Żołnierze ponownie się roześmiali. – Ale wiedzcie, że nie jest to miłe, dla zainteresowanych. Podobno lord Varys z Królewskiej Przystani też nim jest. Pewnie dlatego mówią na niego „lord Eunuch”. – Kolejna salwa śmiechu zagłuszyła jego słowa.
- A skąd ty taki mądry? – spytał zbrojny z przytroczonym do pasa krótkim mieczem i czarnym hełmem, położonym na ziemi.
- Służąc u Lannisterów można się wiele dowiedzieć, na temat tego, co dzieje się w naszej wspaniałej stolicy.
- Cholera, wolni to jednak mają lepiej – oznajmił rozbawiony kusznik, wsparty lewą ręką o swoją broń.
- Tak uważasz? – Hagen się zaśmiał.
- A niby czemu nie? – Nie zauważył drwiny w głosie najemnika. – Możecie w każdej chwili zmienić stronę, gdy tylko ktoś zaoferuje wam więcej złota. A my? – Zatoczył ręka koło, wskazując wszystkich zebranych wokół ogniska. – Nam nie płacą, a nawet jeśli, to mało.
- Jednak spójrz na to tak – wy macie zapewnione wyżywienie i zakwaterowanie, nawet w czasach pokoju. Wolni muszą cholernie oszczędzać, a jedną z większych ich przywar jest to, że niemal każdy z nich ma słabość do burdeli. – Po raz kolejny przez nocną ciszę przedarł się donośny śmiech.
- A kto, poza eunuchami, nie ma? – odparł Vesan, z obnażonym mieczem na kolanach i pociągnął łyk wina ze skórzanego bukłaka.
Roose mógłby jeszcze przez jakiś czas słuchać tej rozmowy, gdyby nie dopadło go zmęczenie. Wrócił więc do namiotu i momentalnie zasnął.
Gdy się obudził, od spania na kamieniach bolały go wszystkie mięśnie, ale nie bardziej niż zwykle. Zarządził wymarsz i po godzinie w dali dostrzegli Krwawą Bramę. Wielki kamienny łuk zasłaniał wychodzące zza gór poranne słońce. Budowla, mimo, że wysoka na sto stóp, nie wyglądała na zbyt solidną, ze względu na wszechobecne pęknięcia, przypominające sieć wielkiego pająka, oblatającą wejście do Doliny Arrynów.
W cieniu budowli stało kilkudziesięciu zbrojnych, odzianych w kolczugi i skórzane tuniki, półhełmy z osłonami na nos i uszy, proste, wełniane spodnie i zużyte buty. Uzbrojeni byli w miecze, berdysze, topory, tarcze, a nawet łuki.
Gdy strażnicy zauważyli tak dużą grupę zbrojnych, zmierzającą w ich kierunku, ustawili się w pozycji obronnej. Z przodu stanęli wszyscy, którzy mieli tarcze, a z tyłu pozostali. Wszystkie, niezależnie od kształtu czy rozmiaru, miały wymalowany herb rodu Arrynów – białego sokoła i półksiężyc na błękitnym tle.
Roose Bolton rzucił niepewnie okiem, na swój sztandar, trzymany przez ser Almory’ego, jadącego tuż za nim. Cisza, jaka zapanowała była tak nieprzenikniona, że dałoby się usłyszeć brzęczenie zbłąkanej muchy, a napięcie tak wielkie, że niemal dało się je wyczuć.
- Co was do nas sprowadza, lordzie Bolton? – spytał mężczyzna siedzący na czarnym jak noc koniu, za zbrojnymi broniącymi dostępu do Doliny. Miał mniej niż trzydzieści lat, a mimo to wśród jego kasztanowych włosów, sięgających do ramion, dało się dostrzec nitki siwizny. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Spomiędzy jego głęboko osadzonych brązowych oczy wystawał orli nos, mocno z nimi kontrastujący.
- Przynoszę wieści z Dorzecza, dla lady Arryn. – Zdziwił się trochę, na brzmienie swojego głosu.
- W takim razie droga do Doliny Arrynów stoi dla was otworem, lordzie Bolton – odparł dowódca. – Zrobić miejsce dla lorda Roose’a i jego ludzi! Ruchy! – Głos mężczyzny zmienił się tak gwałtownie, że nawet Roose nieco się wzdrygnął.
Setka ludzi przejechała przez bramę, pozdrawiając strażników. Kiedy odjechali na jakieś pięćdziesiąt jardów, dobiegł ich głos dowódcy.
- Przekaż lady Lysie i jej synowi moje pozdrowienia! – Znalazł się niepostrzeżenie obok czoła kolumny. – Powiedz, że Winyt Retsinnal przesyła pozdrowienia.
- Tak zrobię – odpowiedział z chłodną uprzejmością.
Gdy jeździec zawrócił, Roose zaczął się zastanawiać, dlaczego poszło tak łatwo i nagle doznał olśnienia. Tywin, ty sprytny skuknkocie! – pomyślał. Podstawiłeś tu go jeszcze przed wybuchem wojny, co? I ilu jeszcze? Dziesięciu? Pięćdziesięciu? Stu?
Po dniu drogi dotarli do Księżycowej Bramy, warowni u stóp góry, na której zostało zbudowane Orle Gniazdo. Najwyraźniej „Winyt” posłał kruka z wieścią o ich przyjeździe, bowiem bramy od razu się otworzyły, bez żadnych pytań o cel ich podróży. Zresztą, to było oczywiste.
- Lordzie Bolton, przygotowaliśmy już miejsce dla ciebie i twoich ludzi – oznajmił siwy mężczyzna, o twarzy łasicy, odziany w skórzaną tunikę, z herbem Arrynów na piersi.
- Udamy się tam niezwłocznie, a rano wyruszymy, by spotkać się z lady Lysą.
***
Orle Gniazdo wyglądało tak, jak opowiadano i nim na dworach lordów. Siedem wież wznoszących się ku niebu, połączonych solidnym murem. Roose był pewien, że żadna armia nie byłaby w stanie zdobyć tego zamku, chyba, że zagłodziłaby obrońców. Jednak wielokrotnie słyszał o oblężeniu Końca Burzy przez Mace’a Tyrella. Stannis Baratheon, pozbawiony jakichkolwiek zapasów, jadł szczury, aż nie nadeszła armia Neda Starka.
Wolał się nie zastanawiać, jak niedorzecznie wyglądał teraz na czele setki ludzi, siedzących na osłach i wspinających się powoli po krętej ścieżce.
Przy bramie zamku stało dwóch rycerzy, w lśniących płytowych zbrojach z błękitno-białej stali, z sokołem i półksiężycem na torsie. Gdy zobaczyli taką ilość zbrojnych, wyciągnęli lśniące miecze z pochew i przygotowali się do ataku. Odezwał się starszy z nich, mający siwe włosy, poprzetykane w kilku miejscach czarnymi kosmykami.
- Czego tu szukacie? – Odpowiedź była oczywista.
- Mamy wieści z Dorzecza dla lady Arryn – orzekł lord Dreadfort. A niby co mamy tu robić? Podziwiać widoki? – pomyślał.
- Wpuśćcie ich! – rozległ się kobiecy głos, z balkonu położonego nad wejściem.
- Tak jest, lady Lyso.
Strażnicy otworzyli grube drzwi, a zbrojni znajdujący się w środku, podnieśli kratę. Przybysze zsiedli ze swoich wierzchowców i weszli do swoistej sali tronowej, wypełnionej kolumnami z litego marmury, barwy piasku, na której końcu stały dwa trony – jeden kamienny, a drugi drewniany i wyłożony poduszkami.
- A więc, lordzie Bolton? Jakie wieści mi przynosisz? – zapytała siedząca na podwyższeniu kobieta, o kasztanowych włosach.
- Niestety niezbyt wesołe – odparł.
***
Pomimo środku nocy, Roose Bolton miał na sobie kolczugę i tunikę, a przy pasie sztylet i miecz. Wyszedł na długi korytarz warowni, gdzie czekało dziesięciu jego ludzi. Byli wśród nich Hagen, czy Vesan; wszyscy uzbrojeni w miecze i sztylety. Skinął głową i skierowali się ku komnatom Lysy Arryn. Przed drzwiami jej pokoju stało czterech rycerzy, odzianych w błękitne zbroje. Nawet się nie zorientowali, kiedy miecze przebiły ich gardła. Upadli na ziemię z hukiem i trzaskiem, brudząc ją posoką, której szkarłatna kałuża powiększała się z każdą chwilą. Hałas przyciągnąłby pewnie innych strażników, gdyby jeszcze żyli; ze wszystkich stron wyłaniali się ludzie Boltona, z czerwonymi od krwi ostrzami.
Od Lysy dzieliły ich tylko drewniane drzwi, które jednak zostały zaryglowane. Roose spojrzał wymownie na czarnobrodego Qhuirona, trzymającego w wielkich dłoniach dwuręczny topór. Wojownik zamachnął się i rozłupał na pół drzwi jednym cięciem. Bolton wszedł do pokoju, w którym na małej szafce płonęła świeca; jej płomienie tańczyły na wietrze, rzucając na zimne ściany cienie.
W wielkim łożu, mającym siedem stóp szerokości i dziesięć długości, leżała Lysa Arryn z siedmioletnim synem Robertem, przyciskając jego głowę do swoich piersi.
Roose Bolton po raz kolejny w ciągu ostatniego tygodnia wypowiedział słowa:

- Lannisterowie przesyłają pozdrowienia.

16 komentarzy:

  1. Ta druga część, którą czytałam po raz pierwszy, była genialna. Naprawdę genialna. No i trupy musiały być, co? xD
    Na razie przez tą radochę nie mogę napisać nic sensownego.
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy,

    ~RR

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takhhh, trupy zawsze muszą być. Co ty, nie wiesz? xD Ale końcówka była pisana pod presją, dlatego tak ogólnikowo xD
      Ale zaciesz xdd
      Zdrawiam

      Usuń
    2. Wiem, wiem. Nie żal Ci tych ludzi? (a ja swoje)
      A największy zaciesz na wspomnienie świętej pamięci Neda Starka ;)
      Ja też xD

      ~RR

      Usuń
    3. Niby czemu? Mi żal zabijanych Lannisterów, a nie jakichś wypierdków z północy, albo Doliny ;_; Hear My Regards xD
      Pfff... Joffrey z Rodu Baratheonów, pierwszy tego imienia lepszy xD Jest prawowitym i jedynym władcą Westeros i Siedmiu Królestw, a także Andalów i Pierwszych Ludzi, etc, etc...

      Usuń
    4. Chodziło mi raczej o to, czy żal Ci jakiegokolwiek z tych, których zabiłeś.
      Taaak... Niech Ci będzie...

      Winter is coming!

      ~RR

      Usuń
    5. No mówię, że mi tylko Lannisterów byłoby szkoda, a nie gostków z północy, czy Doliny :P
      A może wspierasz uzurpatorów? xd

      Our's fury!

      Usuń
  2. Hejo,
    Znalazłam błąd! U Cb! No nie mogłam się powstrzymać :P
    "Echo jego kroków odbijało się echem wśród zamkowych ścian, nie zakłócane nawet rozmową."
    Echo nie może odbijać się echem. Nie lepiej by było np "Dźwięk jego kroków odbijał się echem wśród zamkowych ścian, nie zakłócony nawet [najcichszą] rozmową"?
    Wybacz, ale ponieważ pierwszy raz przyłapałam Cię na czymś takim po prostu mam dziką satysfakcję, że nie tylko ja mam takie wpadki ^^
    Poza tym rozdział jest świetny. Trupów i flaki obowiązkowo musiały być :)
    Mam nadzieję, że znów będziesz się nudził i napiszesz rozdział II jak najszybciej.
    Drowned in the sky :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * trupy i flaki :)

      Usuń
    2. Dzięki, już poprawiam ;) Każdemu może się zdarzyć, nieprawdaż ;)
      Wiem, że nie może się odbijać echem, nie wiem, co wtedy robiłem, że takie głupoty wypisywałem xD
      Hehe :D
      No a jak! Co to za rozdział bez trupów? ;)
      Zobaczymy, jak to będzie... Jestem dosłownie zmiażdżony przez "Requiem dla snu" i jakoś tak... Nie wiem, zobaczymy, może coś się uda skrobnąć ;)
      Zdrawiam,
      ML

      Usuń
    3. Po 'nieprawdaż' znak zapytania xd

      Usuń
  3. Więc komentuję...
    Ykhym.
    Dłuższe przebywanie z Twoim pismem powoduje nienaturalne zainteresowanie trupami, które może spowodować stan eufori przy każdym pojawieniu się flaków.
    Howk.
    Jak zwykle ciekawy rozdział i utrzymałeś swój poziom.
    Howk.
    Finite

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło ujrzeć od Pani komentarz..xD
      Hehe, "flaki na dłuższą metę mogą stać się zaraźliwe" xd Przy czytaniu mych "dzieł" każdy po jakimś czasie stanie się osobą cieszącą się z mordowania xD
      Poza tym magicznym wzrokiem, o który tak mi łeb suszyłaś? xd
      Zdrawiam,
      ML

      Usuń
    2. Ja Panu łeb suszyłam?
      Tia. Flaczki... Mordowanie...
      Ok...
      Pozdrawiam Pana Iksde
      Finite

      Usuń
    3. Z deczka?...
      O, ostatnio jadłem flaczki xD Przywieźli z delegacji..xD
      Zdrawiam Panią Finite,
      ML aka Pan IksDe

      Usuń
    4. Ja wytykam błędy nie łeb suszę... Ale czekaj... Taka Twój czerep ususzony i wiszący na kominku... Zaraz. Kominka nie mam.
      U mnie tam ze sklepu się przywozi...
      Zdrówka Panu IksDe
      F aka Pani Finite

      Usuń
    5. Jak zwał, tak zwał xD Nie masz? heheszki :D
      U mnie zapasy jedzenia na miesiąc są... Dziadek i babcia przyjechali...xD
      Zdrówka i weny Pani Finite
      ML aka PID [?]

      Usuń

Została włączona moderacja komentarzy, przepraszamy za utrudnienia! Dziękujemy za komentarze! Każdy komentarz się dla nas liczy!