Tia... No cóż... Nadmiar czasu, te sprawy...
Ach, muszę dać jedną istotną rzecz, o której zapomniałem
poprzednio. SPOILER ALERT. Jak ktoś nie oglądał serialu/nie czytał książki, a
chce, może natrafić [a raczej natrafi] na niemiłe spoilery, dotyczące treści
tychże tworów. Jednak, jeśli ktoś nie boi się spoilów, proszę bardzo xd Więc,
jak ktoś nie chce sobie psuć zabawy z oglądania/czytania pierwowzoru – NIE
CZYTAĆ. Amen.
***
ROOSE
Roose Bolton przechadzał się
wśród pozostałości obozu żołnierzy Młodego Wilka w porannym słońcu, wstającym
nad Bliźniakami. Jego buty były już pokryte błotem – a przynajmniej, mogłoby
się wydawać, że jest to błoto. Po dokładnych oględzinach dostrzegało się
szkarłat. Zakrzepłą krew. Lord Dreadfort nie zwracał uwagi na kałuże na swojej
drodze i szedł niestrudzenie przed siebie, oceniając efekty nocnej rzezi.
Na pobliskim dębie, liczącym sobie prawie sto lat, pokrytym gęstym listowiem, wisiał około trzydziestoletni mężczyzna, o rudych włosach i szarych oczach, wpatrujących się tępo w ziemię. Jakiekolwiek ubranie miał na sobie wczorajszego wieczora, już dawno zostało z niego zdarte. Przez całe jego ciało przechodziła ciemnoczerwona droga, zaczynająca się pod gardłem, a kończąca na prawej stopie. Pod samym drzewem leżało kilku jego pobratymców, większość twarzą do ziemi. Jeden, z którego oka wystawał bełt, był oparty o stary dąb. Ziemi, na której leżeli, nie dało się zobaczyć, z powodu wszechobecnej czerwieni. Roose dostrzegł konającego żołnierza. Z jego ust wydobywał się dźwięk, przywodzący na myśl charkot. Pod żebrem tkwił bełt, a z rany wciąż leciała drobna strużka krwi. Zadziwiająco drobna, jak na taką ranę. Nogi przygniótł zawalający się namiot – z pewnością obie zostały całkowicie pogruchotane Umierający został pozbawiony prawej ręki – zapewne odrąbano mu ją siekierą, lub mieczem. Lord uklęknął w błocie na jedno kolano. Prawy kącik jego ust podniósł się nieznacznie, gdy dotknął rękojeści miecza. Zobaczył błysk strachu w oczach zbrojnego, gdy wyjął broń z pochwy z dziczej skóry. Mężczyzna umarł, gdy tylko ostrze przebiło jego gardło. Lord podniósł się z klęczek i schował broń. W drodze do rzeki natknął się jeszcze na kilku wisielców. Niektórzy żołnierze zostali spaleni, niektórzy uduszenie, niektórym poderżnięto gardła podczas snu, kilku odcięto głowy. Kilka tysięcy ludzi - przemknęło przez myśl Boltona - Przecież nie rozpłynęliby się w powietrzu. Przy jednym z większych namiotów, który właśnie się dopalał, w ziemię była wbita chorągiew Starków. Wilkor na białym niczym tle. Przecięta na pół. Wyszyty łeb, został ścięty. Ostatni Starkowie nie żyli. Ten proporzec mógł być jedynie tego symbolem.
- Północ nie zapomni, Lordzie
Bolton – powiedział mu wolny, siedzący na pobliskim omszonym kamieniu.
Był nieco wyższy od Roose’a.
Jego czarne oczy przeszywały lorda Dreadfort, swoim tajemniczym wzrokiem na
wylot, nie zdradzając myśli najemnika. Pomiędzy nim znajdował się szeroki i
płaski nos. Lewą część twarzy wolnego zdobiła blizna, zaczynająca się obok
lewego oka i kończącą w lewym kąciku ust, który pozostawał uniesiony
nieznacznie ku górze. Po prawym uchu została jedynie dziura – prawdopodobnie mu
je odcięto. Kruczoczarne włosy przykrywały ucho mniej więcej do połowy
długości. Jedynymi nie wygolonymi częściami jego twarzy były bokobrody i sama
broda. Policzki zaczęły się pokrywać jednodniowym zarostem. Odznaczał się
silną, acz drobną budową ciała. Posiadał wydatne mięśnie, lecz już na pierwszy
rzut oka było widać, że jest niezwykle szybki. W lewej, zabandażowanej dłoni
trzymał długi na niemal cztery stopy miecz, wykonany ze lśniącej stali. Broń
trzymał ostrzem do dołu, opierając ją o prawe kolano i ostrząc. Ubrany był
podobnie jak większość najemników w Westeros. Na kolczugę narzucił lekką
tunikę, czarną niczym smoła, nabijaną drobnymi ćwiekami. Za pasem z koziej
skóry schowane miał grube rękawice i dwa sztylety. Na stopach typowe dla
żołdaka brązowe buty ze skóry, ze wzmacnianą podeszwą, a na nogach wełniane
spodnie, z naszytą w kilku miejscach skórą, dla utwardzenia i ochrony. Na polu
bitwy pewnie niewiele to dawało - pomyślał pan Dreadfort. O głaz stały oparte
kołczan, wypełniony strzałami, łuk z sosnowego drewna i żelazny półhełm za osłoną na nos i uszy.
- Wiem, że gdyby było komu
pamiętać, to by nie zapomniała – zadrwił Roose, chociaż istotnie miał rację.
Wszyscy liczący się lordowie z Północy zginęli. – Jedynymi, którzy mogą to
zapamiętać, są żyjący, najemniku.
- I zapamiętają. – Kamień
przejechał po lśniącym ostrzu miecza. – Tego jestem pewien, lordzie Bolton.
- Możliwe. Jak cię zwą? – Lorda
Dreadfort zaintrygował ten tajemniczy osobnik, ostrzący miecz w wymarłym – a
raczej wymordowanym – obozie.
- Hagen, mój panie. – Wypowiedziawszy
te słowa, skłonił się lekko.
- Co wolny, taki jak ty, robi
tutaj, w Bliźniakach?
- Lordzie Bolton, najemnik
zawsze zwęszy zysk – odpowiedział zdawkowo. – Zaciągnąłem się do wojska Umbera.
Kiedyś służyłem u Lannisterów, więc siła rzeczy, zrozumiałem, iż coś się
święci, gdy usłyszałem ich pieśń, dochodzącą z zamku. – Kamień znów przejechał
po zimnej stali. – Jednak obawiam się, że chwilowo jestem bez pracy – prychnął.
- Może znalazłoby by się dla
ciebie miejsce w mych szeregach. Zależy od ceny. – Odwaga i spryt wolnego nieco
zaimponowały Roose’owi. Jakimś cudem udało mu się przeżyć wczorajszą rzeź,
pomimo tego, że znalazł się po niewłaściwej stronie.
- Nie potrzeba mi wiele. Wyżywienie
i dwadzieścia złotych smoków. – Znów dźwięk kamienia trącego o stal.
- Nie przeceniasz się,
najemniku? – spytał lord Bolton, zdziwiony wysokością stawki.
- W żadnym razie, lordzie Bolton.
– Hagen wstał i schował miecz do pochwy, przewieszonej przez plecy. – Moja
stawka jest adekwatna, do mych umiejętności. – Przykucnął, jakby szukając
czegoś na ziemi.
- A jakież to niezwykłe
umiejętności posiadasz, drogi Hagenie? – spytał, rozbawiony nieco całą
sytuacją.
- A jakie zdolności, może mieć
wolny, lordzie Bolton? – odpowiedział pytaniem, na pytanie Hagen.
- Dlatego chcesz ode mnie
dwudziestu złotych smoków? Ze zdolnościami przeciętnego wolnego?
- A kto mówił, że przeciętnego,
lordzie Bolton? – Udało mu się wygrzebać z błota kilka srebrników, które od
razu schował do sakiewki.
- Jak w takim razie chcesz mi to
udowodnić? – spytał Roose, lekko poirytowany.
- Hm… - Hagen musiał się
zastanowić. Odpowiedział dopiero po chwili milczenia. – Lordzie Bolton, jeśli
to nie jest dla ciebie dyshonorem, proponuję mały zakład. – Najemnik dostrzegł
wyraz zainteresowania na twarzy rozmówcy. – Wybierz swoich trzech najlepszych
ludzi. Jeśli ich pokonam, zatrudnisz mnie, za moją stawkę. Jeśli jednak
przegram, dam ci sto srebrnych jeleni oraz będę służył w twych szeregach za
darmo. Oczywiście, żaden z nas nie chce ponieść niepotrzebnych strat w
ludziach, więc może miecze turniejowe? – Wolny westchnął niemal niesłyszalnie, gdy zobaczył
lekki uśmiech, pojawiający się na twarzy lorda Dreadfort.
- Mamy układ najemniku. Dzisiaj
o zachodzie słońca na dziedzińcu. – Hagen skinął z niekrytym zadowoleniem
głową.
Dwadzieścia smoków za wprawnego
wojownika, to nie aż tak dużo. A gdyby się przeceniał, zawsze jeden mniej do
płacenia - pomyślał, kierując się z powrotem ku twierdzy. Nawet nie zauważył,
kiedy słońce zdołało wspiąć się wyżej, niż sam horyzont. Gorąca temperatura
zaczęła powoli doskwierać Roose’owi, ale mimo to postanowił nie zwalniać i jak
najszybciej wybrać wojowników, mających stawić czoła zuchwałemu Hagenowi. Na
dziedzińcu zastał swojego kapitana straży, wydającego rozkazy żołnierzom.
- Sedrik, powiedz ludziom z
mojej świty, żeby się tu zjawili. – Widząc zdziwienie na twarzy wojownika,
rzekł – Później ci wyjaśnię. Poślij po mnie, kiedy już tu będą.–
Usatysfakcjonowany skinięciem głowy poszedł w kierunku swoich komnat.
Dźwięk jego kroków odbijał się
echem wśród zimnych zamkowych ścian, nie zakłócany nawet najcichszą rozmową. Jego komnaty były
ulokowane niemalże na szczycie warowni. Nie opływały w zbędne luksusy, ale lord
Dreadfort nie potrzebował luksusów. Ciepłe łoże i miejsce na broń oraz ubrania,
były wszystkim, czego potrzebował. W komnacie panował chłód, bowiem była
pozbawiona miejsca na ognisko, które mogło by ją ogrzać.
Usiadł na łożu i wyjął z pochwy
swój miecz i wytarł go z zakrzepłej krwi. Wykonał kilka cięć w powietrzu, jakby
chciał sprawdzić jego wyważenie, które i tak znał. Przyjrzał się lśniącemu w
porannym słońcu ostrzu z zimnej stali. Przez całą długość ostrza przechodziło
zagłębienie. Rękojeść, czarna niczym nocne niebo, z drogiej skóry, dobrze
leżała w dłoni. Okrągła gałka na samym dole, mieniła się wszystkimi odcieniami
bieli. Wykonana była z kości słoniowej, w środka dociążona dla równowagi
ołowiem. Nikt nie wiedział, jak płatnerz osiągnął taki efekt.
Nagle do pokoju wszedł niski
mężczyzna o szczurzej twarzy.
- Panie, twoi ludzie zebrali się
na dziedzińcu – oznajmił.
Roose schował broń z powrotem do
pochwy i skierował się ku dziedzińcowi. Kiedy dotarł na miejsce, ludzie z jego
świty stali ustawieni w dwóch rzędach. Czarnezbroje z herbem Boltonów na piersi
– ubiczowanym człowiekiem – połyskiwały groźnie. Lord stanął przed żołnierzami
i spytał bez ogródek:
- Którzy z was walczą najlepiej?
– Ujrzawszy zdziwienie na ich twarzach, kontynuował – Zadałem pytanie i żądam
na nie odpowiedzi. – Gwardziści naradzali się przez chwilę, po czym Sedrik
przekazał ich odpowiedź lordowi. Bolton słuchał go przez chwilę, po czym
zwrócił się do swoich ludzi – Almory Menrey. – Wojownik wystąpił przed szereg i
uklęknął.
- To dla mnie zaszczyt, panie –
orzekł.
- Dobrze, choć wątpliwy będzie
to zaszczyt. – Skinął głową i powiedział pozostałe nazwiska. – Vesan Snow i
Jaremy Cassel. – Dwaj wojownicy uklęknęli. – Wasza trójka pójdzie ze mną, a
pozostali mogą wrócić do swoich spraw. – Roose poczekał, aż gwardziści rozejdą
się i dopiero wtedy przemówił do trójki wybrańców. – Wstańcie i chodźcie za
mną. – Weszli do zamku, do Sali jadalnej. Ruchem ręki wskazał żołnierzom ławę,
na której mieli zasiąść. Sam usiadł naprzeciwko nich i zwrócił się do
przechodzącej obok dziewczyny, sądząc po wieku wnuczki Waldera Freya. –
Przynieś nam cztery piwa. – W odpowiedzi skinęła głową i zniknęła za pobliską
ścianą. – Panowie, powiedzmy, że pod wpływem chwili zawarłem umowę z pewnym
wolnym. – Wojowników zdziwiła ta wiadomość. – O zachodzie słońca przyjdzie na
dziedziniec, by się z wami zmierzyć.
- Lordzie Bolton, z całym
szacunkiem, trzech na jednego, to nie jest uczciwa walka – oświadczył ser
Almory.
- Ale nie z wszystkimi naraz. Po
kolei, mieczami turniejowymi, jako, iż nie chcemy mieć zabitych. Wygracie,
otrzymacie premię, a on będzie u nas walczył za darmo, przegracie, muszę mu
zapłacić dwadzieścia złotych smoków.
- Pokaźna suma, jak na
najemnika.
- Jeśli was położy, najwyraźniej
zasłużona, prawda?
- Może się pan nie martwić,
lordzie Bolton, nie położy.
- Świetnie. O zachodzie słońca
macie się stawić na dziedzińcu. – Dziewczyna wróciła z czterema kuflami zimnego
piwa. Lord od razu pociągnął duży łyk. –
Mogę na was liczyć? – Oczywiście odpowiedź była tylko jedna.
- Oczywiście, lordzie Bolton –
odpowiedział Vesan.
Roose wstał od stołu i
pomaszerował z powrotem do swego pokoju. Pewnie spędziłby tam resztę dnia,
gdyby nie posłał po niego stary Frey.
- Panie, lord Walder chce cię
widzieć w Sali obrad – oznajmił chłopak o twarzy łasicy i czarnych oczach.
- Pojawię się tam niezwłocznie –
odrzekł sucho. Przewyższał chłopaka o jakąś stopę, a mimo to, posłaniec nie bał
się spojrzeć mu w oczy. Wnuk Freya zaprowadził go do wielkiego pomieszczenia,
którego jedynym wyposażeniem był ogromny dębowy stół. Wytarty przez lata
użytkowania, miał już bardzo gładkie krawędzie, podobnie jak krzesła wokół
niego. Roose dostrzegł lorda Bliźniaków siedzącego na jednym z nich,
przykrytego kocem. Drugiego człowieka nie poznawał. Jednak szkarłatny płaszcz i
hełm ze złotym lwem mówiły same za siebie. Ciemny pancerz odbijał pojedyncze
promienie słońca, wpadające przez wąskie okno przy suficie. Nagle poczuł się
niezwykle nagi w swym czarnym kaftanie. Lord Dreadfort spostrzegł, że gobeliny
z wilkorem Starków zostały zastąpione przez lwa Lannisterów. – Lordzie
Walderze… - zaczął, lecz Frey od razu mu przerwał.
- Siadaj Bolton. Nasz gość nie
ma wiele czasu. – Roose posłusznie zajął miejsce przy stole.
- Lordzie Frey, mam czas, nie ma
pośpiechu. – Po tych słowach zwrócił się do Boltona. – Lordzie Bolton, jestem
Kevan Lannister, brat lorda Tywina, Namiestnika Króla.
- To dla mnie zaszczyt – odrzekł
Roose i skłonił się lekko. – Co sprowadza do nas brata namiestnika? – spytał
bez ogródek.
- Lord Tywin prosiłby o
możliwość przeprawienia swych wojsk przez bród. Jest skłonny zapłacić. – Kevan
spojrzał wymownie na gospodarza.
- Nie będzie takiej potrzeby –
odparł dziwnie spokojnie Walder Frey. – Kiedy chcecie się przeprawić?
- Najszybciej, jak tylko się da.
- Ilu? – spytał Roose Bolton.
- Jeśli liczyć giermków, wolnych
i… - zaczął.
- Ilu? – spytał ponownie.
- Czterdzieści tysięcy. Bez koni
i wszystkich podążających za nami.
- Bramy Bliźniaków stoją przed
lordami Casterly Rock otworem – orzekł Walder. – Jeśli nie mamy już nic innego
do załatwienia, udam się do mych komnat.
- Oczywiście – odrzekł Kevana.
Powstrzymał Boltona, gdy ten również wstał. – Lordzie Bolton, z tobą chciałbym
omówić jeszcze jedną sprawę. – Poczekał, aż gospodarz opuścił pomieszczenie,
zanim zaczął mówić. – Byłeś chorążym Starków. Czyim jesteś teraz? – spytał
poważnie, nachylając się w kierunku rozmówcy.
- Cóż… Na chwilę obecną, niczyim
– odpowiedział szczerze.
- Właśnie to nas martwi.
- „Nas”? Chyba nie powiesz, że
wielki lord Tywin boi się maluczkiego lorda z Północy. – Cała sytuacja
zaczynała robić się dziwna. – Żądasz ode mnie ślubowania wierności lordom z
Casterly Rock?
- Nie ja. I nie ślubowania
wierności. Namiestnik Króla, żąda dowodu lojalności.
- A jakiż miałby to być dowód? –
Roose musiał przyznać, że zaintrygowała go ta swoista propozycja.
- Mam za zadanie zdobyć Dolinę
Arrynów. I ty mi w tym pomożesz, lordzie Bolton – oświadczył.
- Rozumiem, że gdybym odmówił…
- Miecze, piki, mury.
- W takim razie pomogę. Jednak
jak mam to zrobić? Orle Gniazdo jeszcze nigdy nie zostało zdobyte. Może i
Kamień, Śnieg i Niebo nie są największymi z możliwych warowni, ale żaden
oddział nie ma szans, na przebicie się przez nie. – Wiedział, że mówi prawdę.
Jedyni, którzy próbowali swego czasu zdobyć Dolinę, polegli podczas oblężenia
Orlego Gniazda, podniebnej warowni Arrynów.
- A kto mówił o przebijaniu się?
– Kevan dostrzegł cień zainteresowania na twarzy Roose’a. – Przyjedziesz do
doliny z setką swoich najlepszych ludzi. Powiesz, że potrzebujecie schronienia,
i że masz wieści dla lady Arryn, prosto z Dorzecza. Wpuszczą cię. Kiedy
dotrzesz do samego Orlego Gniazda, wybijecie rycerzy, pojmiecie lady Lysę wraz
z synem, a potem zmieciecie pozostałych obrońców. – Plan wydawał się idealny,
ale lord Dreadfort dostrzegł w nim poważną lukę.
- Skąd pewność, że mnie
wpuszczą?
- Lordzie Bolton, klnę się na
honor mego rodu, że zostaniesz bez problemu wpuszczony do Doliny i Orlego
Gniazda.
- Skoro tak… - Roose
przeanalizował słowa Lannistera. – Jeśli to wszystko, nie zatrzymuję cię
dłużej, ser Kevanie. – Skłonili się sobie i wyszli z sali.
- Nie ma to jak słoneczny dzień,
zakończony deszczem. – Kevan westchnął, gdy na dziedzińcu zastali ulewę.
Podbiegli do stajni Waldera Freya, w której czekał giermek rycerza, wraz z jego
gniadym koniem. Lannister wskoczył na gniadosza i rzekł do Boltona – Za dwa dni
bądź gotów do wymarszu, lordzie Bolton. – Założył hełm i zamknął jego
przyłbicę. – Tylko stu ludzi. Pamiętaj. – Ścisnął piętami boki konia i zniknął
za zamkową bramą, powiewając szkarłatnym płaszczem.
Lord Dreadfort nie mógł
dokładnie określić, co robił przez resztę dnia. Pamiętał, że wydał rozkazy
stajennym, którzy mieli przygotować konie, tłustemu kucharzowi polecił poczynić
znaczne zapasy jadła, zaś swej straży i kilkudziesięciu żołnierzom nakazał
spakować najpotrzebniejsze rzeczy, miecze, ciepłe futra, łuki, sztylety,
krzesiwa. Nawet nie zorientował się, kiedy nadszedł wieczór i zachód słońca.
Wyszedł na dziedziniec, gdzie zastał trzech ludzi, których wybrał dzisiejszego
poranka. Narzucili na siebie lekki, łuskowe zbroje z herbem rodu Boltonów na
piersi. Ser Almory siedział na pobliskiej ławie, ulokowanej pod zamkową ścianą,
ze stępionym mieczem dwuręcznym położonym na kolanach. Ser Jaremy sprawdzał
wyważenie swego miecza i drewnianej tarczy okutej żelazem. Vesan Snow pochylał
się nad stołem, poszukując miecza półtoraręcznego, zwanego przez żołnierzy
„bastardowym”. Słońce właśnie schowało się za linią horyzontu, a Hagen się nie
pojawił. „Najwyżej nabije się jego głowę na pal”, pomyślał Roose. Jednak
najemnik pojawił się w zamkowej bramie i podszedł do lorda Dreadfort.
- Spóźniłeś się – oświadczył. –
Ludzi ścinano za mniejsze przewinienia.
- Mam tego świadomość i jestem
pełen szczerej skruchy – odrzekł. – Mogę otrzymać jakąś broń? Chyba, że mam
uszkodzić twych ludzi. – Zaśmiał się.
- Znajdź sobie coś na stole po
prawej. – Wskazał ruchem ręki miejsce, w którym leżały miecze, topory, piki i
inne stępione bronie. Po chwili Hagen powrócił z mieczem bastardowym, takim,
jaki miał Vesan. Na głowę narzucił swój półhełm z ochroną na nos i uszy. Bolton
przemówił – Najpierw zmierzysz się z ser Almory’m. Jeśli go pokonasz,
zawalczysz z ser Jaremy’m. Jeśli położysz ich obu, na drodze do zwycięstwa
stanie ci już tylko Vesan.
Hagen skłonił się lekko swemu
przeciwnikowi, który wyszedł z cienia zamkowych murów. Mierzyli się wzrokiem,
zataczając kolejne koła, wokół dziedzińca, ku rozczarowaniu obserwatorów. Wolny
obrócił w dłoniach miecz, czekają na ruch rywala. Krople deszczu odbijały się
od jego półhełmu, gdy zaczął zmniejszać dystans. Wyłapał zimne spojrzenie
szarych oczu Almory’ego, patrzących zza przyłbicy czarnego hełmu. W końcu
rycerz skoczył w kierunku Hagena, a ten zręcznie uniknął ciosu, uskakując w
prawo. Miecz Menreya przeciął powietrze i trafił w zabłocony dziedziniec. Wolny
przerzucił miecz do prawej ręki i uderzył nim w kolano przeciwnika, który
stęknął cicho, po czym odwrócił się i ciął na odlew w kierunku Hagena. Ten
ponownie uniknął ciosu. Uderzył w łokieć prawej ręki rycerza, która od razu się
zgięła. Almory rozmasował bolące miejsce i na powrót przyjął pozycję gotowości
do ataku. Wyglądało na to, że zamierza ciąć z lewej, więc najemnik przygotował
się do uniku, który wykonał, gdy miecz zaczął zmierzać w jego kierunku. Jednak
omal nie stracił równowagi, gdy ostrze zmieniło nagle położenie i teraz
znalazło się niecałe półtorej stopy od boku wolnego. Wygiął szybko ramię,
parując cios, który był tak mocny, że niemal wyłamał mu rękę. Lśniący miecz
Almory’ego ponownie trafił w błoto, tylko lekko muskając nogę Hagena. Wykorzystując
chwilę, najemnik wykonał cięcie, trafiając w podbródek Menreya, który się
zatoczył, pod wpływem siły uderzenia. Spod przyłbicy czarnego hełmu zaczęła
lecieć strużka krwi, zmywana przez deszcz. Rycerz przeklął pod nosem i natarł
jeszcze raz, tym razem z góry i wkładając w to całą swoją siłę. Wolny znów
odskoczył, tym razem w lewo i uderzył mieczem w napierśnik, na którym powstało
wgniecenie. Następnie najemnik uderzył szybko w plecy rycerza. Kiedy ten upadł,
kopnął jego miecz daleko w błoto. Spojrzał w kierunku Roose’a Boltona i skinął
niemalże niezauważalnie głową.
Dwa dni później
Lord Dreadfort
musiał przyznać, że Hagen był niezwykle wprawnym wojownikiem. Po tym, jak
pokonał ser Almory’ego, Jaremy i Vesan zostali położeni bez większego trudu,
choć najemnik nie robił sobie przerw. Oczywiście ten mały zakład ser Menrey
przypłacił złamanym nosem, Vesan rozciętą wargą, która niezwykle mu spuchła, a
Hagen otrzymał kilka przecięć na twarzy i ramionach. A Bolton miał sakiewkę
lżejszą o dwadzieścia złotych smoków.
Roose siodłał
swojego gniadosza, podobnie jak jego straż, która miała z nim jechać do Orlego
Gniazda. Stu ludzi, też coś, pomyślał. Wczoraj rozmawiał drugi raz z
Kevanem, który posłał po niego tylko po to, by pozwolić mu zostać jeszcze jeden
dzień.
Po chwili,
siedział w swoim siodle, na czele setki zbrojnych, po lewej mając młodego
Vesana Snowa, a po prawej Hagena. Po raz ostatni pozdrowił lorda Przeprawy i
skierował się ku majaczącym na horyzoncie górom. Pierwsze dwa dni drogi minęły
im nawet spokojnie. Niektórzy rycerze skarżyli się nieco, że nie mogli wziąć ze
sobą giermków, ale Roose ich uciszył. Trzeciego dnia wjechali na górski szlak,
prowadzący prosto do Krwawej Bramy. Nie zaatakował ich żaden z górskich klanów,
co pewnie było zasługą tego, że Tyrion Lannister kupił sobie ich lojalność.
Kiedy byli
jeden dzień od wejścia do Doliny Arrynów, zarządził postój. Czarne namioty
rosły w oczach, niczym grzyby po deszczu. Lord Dreadfort miał namiot tylko dla
siebie, ale pozbawiony był jakichś większych wygód. Było tam jedynie posłanie i
ognisko, oraz kilka butelek dornijskiego wina, zakupionego, a raczej
znalezionego, w tym, co kiedyś mogło być gospodą. Zlecił kilku ludziom
napojenie koni, ale zapasów nie starczyło na tak długo, jakby tego chcieli, i
nieszczęśnicy, którym przypadło to zadanie, musieli szukać źródła. Kamienista
droga trzeszczała pod znoszonymi butami wykonanymi z utwardzonej skóry.
Pomimo pewnych
wątpliwości, jakie nachodziły Roose’a, cała kompania polubiła Hagena, z
wzajemnością; ale wciąż pamiętali, że wbije im nóż w plecy, jeśli ktoś zapłaci
mu wystarczająco dużo. Najwięcej czasu wolny spędzał z bękartem, z którym
musiał się zmierzyć, by wygrać zakład. Zazwyczaj dzielili ognisko i rozmawiali
ze sobą, śmiejąc się przy tym donośnie. Nie inaczej było dziś, z tym, że
dołączyło do nich kilku innych żołnierzy.
- Jak
myślicie, czy w dolinie są takie dziewki jak na północy? – zapytał jeden z
żołnierzy w ciemnej kolczudze, z gęstą brodą, zakrywającą niemal połowę jego
twarzy.
- A już
stęskniłeś się za towarzystwem dziwek? – odpowiedział pytaniem na pytanie
Hagen, ku rozbawieniu towarzyszy. O dziwo, śmiał się nawet ten, pod którego
adresem skierowana była uwaga.
- Być może –
odparł, gdy już nieco się uspokoił. – Nie mów mi, że nie lubisz ciepłego łoża i
dziewki przy sobie, bo w to nie uwierzę.
- Jedyni
mężczyźni, którzy tego nie lubią, na ogół są eunuchami. – Żołnierze ponownie
się roześmiali. – Ale wiedzcie, że nie jest to miłe, dla zainteresowanych. Podobno
lord Varys z Królewskiej Przystani też nim jest. Pewnie dlatego mówią na niego „lord
Eunuch”. – Kolejna salwa śmiechu zagłuszyła jego słowa.
- A skąd ty
taki mądry? – spytał zbrojny z przytroczonym do pasa krótkim mieczem i czarnym
hełmem, położonym na ziemi.
- Służąc u
Lannisterów można się wiele dowiedzieć, na temat tego, co dzieje się w naszej
wspaniałej stolicy.
- Cholera,
wolni to jednak mają lepiej – oznajmił rozbawiony kusznik, wsparty lewą ręką o
swoją broń.
- Tak uważasz?
– Hagen się zaśmiał.
- A niby czemu
nie? – Nie zauważył drwiny w głosie najemnika. – Możecie w każdej chwili
zmienić stronę, gdy tylko ktoś zaoferuje wam więcej złota. A my? – Zatoczył ręka
koło, wskazując wszystkich zebranych wokół ogniska. – Nam nie płacą, a nawet
jeśli, to mało.
- Jednak
spójrz na to tak – wy macie zapewnione wyżywienie i zakwaterowanie, nawet w
czasach pokoju. Wolni muszą cholernie oszczędzać, a jedną z większych ich
przywar jest to, że niemal każdy z nich ma słabość do burdeli. – Po raz kolejny
przez nocną ciszę przedarł się donośny śmiech.
- A kto, poza
eunuchami, nie ma? – odparł Vesan, z obnażonym mieczem na kolanach i pociągnął
łyk wina ze skórzanego bukłaka.
Roose mógłby
jeszcze przez jakiś czas słuchać tej rozmowy, gdyby nie dopadło go zmęczenie. Wrócił
więc do namiotu i momentalnie zasnął.
Gdy się
obudził, od spania na kamieniach bolały go wszystkie mięśnie, ale nie bardziej
niż zwykle. Zarządził wymarsz i po godzinie w dali dostrzegli Krwawą Bramę. Wielki
kamienny łuk zasłaniał wychodzące zza gór poranne słońce. Budowla, mimo, że
wysoka na sto stóp, nie wyglądała na zbyt solidną, ze względu na wszechobecne
pęknięcia, przypominające sieć wielkiego pająka, oblatającą wejście do Doliny
Arrynów.
W cieniu
budowli stało kilkudziesięciu zbrojnych, odzianych w kolczugi i skórzane
tuniki, półhełmy z osłonami na nos i uszy, proste, wełniane spodnie i zużyte
buty. Uzbrojeni byli w miecze, berdysze, topory, tarcze, a nawet łuki.
Gdy strażnicy
zauważyli tak dużą grupę zbrojnych, zmierzającą w ich kierunku, ustawili się w
pozycji obronnej. Z przodu stanęli wszyscy, którzy mieli tarcze, a z tyłu
pozostali. Wszystkie, niezależnie od kształtu czy rozmiaru, miały wymalowany
herb rodu Arrynów – białego sokoła i półksiężyc na błękitnym tle.
Roose Bolton
rzucił niepewnie okiem, na swój sztandar, trzymany przez ser Almory’ego,
jadącego tuż za nim. Cisza, jaka zapanowała była tak nieprzenikniona, że dałoby
się usłyszeć brzęczenie zbłąkanej muchy, a napięcie tak wielkie, że niemal dało
się je wyczuć.
- Co was do
nas sprowadza, lordzie Bolton? – spytał mężczyzna siedzący na czarnym jak noc
koniu, za zbrojnymi broniącymi dostępu do Doliny. Miał mniej niż trzydzieści
lat, a mimo to wśród jego kasztanowych włosów, sięgających do ramion, dało się
dostrzec nitki siwizny. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Spomiędzy jego
głęboko osadzonych brązowych oczy wystawał orli nos, mocno z nimi kontrastujący.
- Przynoszę
wieści z Dorzecza, dla lady Arryn. – Zdziwił się trochę, na brzmienie swojego
głosu.
- W takim
razie droga do Doliny Arrynów stoi dla was otworem, lordzie Bolton – odparł dowódca.
– Zrobić miejsce dla lorda Roose’a i jego ludzi! Ruchy! – Głos mężczyzny
zmienił się tak gwałtownie, że nawet Roose nieco się wzdrygnął.
Setka ludzi
przejechała przez bramę, pozdrawiając strażników. Kiedy odjechali na jakieś pięćdziesiąt
jardów, dobiegł ich głos dowódcy.
- Przekaż lady
Lysie i jej synowi moje pozdrowienia! – Znalazł się niepostrzeżenie obok czoła
kolumny. – Powiedz, że Winyt Retsinnal przesyła pozdrowienia.
- Tak zrobię –
odpowiedział z chłodną uprzejmością.
Gdy jeździec
zawrócił, Roose zaczął się zastanawiać, dlaczego poszło tak łatwo i nagle
doznał olśnienia. Tywin, ty sprytny
skuknkocie! – pomyślał. Podstawiłeś
tu go jeszcze przed wybuchem wojny, co? I ilu jeszcze? Dziesięciu? Pięćdziesięciu?
Stu?
Po dniu drogi
dotarli do Księżycowej Bramy, warowni u stóp góry, na której zostało zbudowane
Orle Gniazdo. Najwyraźniej „Winyt” posłał kruka z wieścią o ich przyjeździe,
bowiem bramy od razu się otworzyły, bez żadnych pytań o cel ich podróży. Zresztą,
to było oczywiste.
- Lordzie
Bolton, przygotowaliśmy już miejsce dla ciebie i twoich ludzi – oznajmił siwy
mężczyzna, o twarzy łasicy, odziany w skórzaną tunikę, z herbem Arrynów na
piersi.
- Udamy się
tam niezwłocznie, a rano wyruszymy, by spotkać się z lady Lysą.
***
Orle Gniazdo
wyglądało tak, jak opowiadano i nim na dworach lordów. Siedem wież wznoszących
się ku niebu, połączonych solidnym murem. Roose był pewien, że żadna armia nie
byłaby w stanie zdobyć tego zamku, chyba, że zagłodziłaby obrońców. Jednak wielokrotnie
słyszał o oblężeniu Końca Burzy przez Mace’a Tyrella. Stannis Baratheon,
pozbawiony jakichkolwiek zapasów, jadł szczury, aż nie nadeszła armia Neda
Starka.
Wolał się nie
zastanawiać, jak niedorzecznie wyglądał teraz na czele setki ludzi, siedzących na
osłach i wspinających się powoli po krętej ścieżce.
Przy bramie
zamku stało dwóch rycerzy, w lśniących płytowych zbrojach z błękitno-białej stali,
z sokołem i półksiężycem na torsie. Gdy zobaczyli taką ilość zbrojnych, wyciągnęli
lśniące miecze z pochew i przygotowali się do ataku. Odezwał się starszy z
nich, mający siwe włosy, poprzetykane w kilku miejscach czarnymi kosmykami.
- Czego tu
szukacie? – Odpowiedź była oczywista.
- Mamy wieści
z Dorzecza dla lady Arryn – orzekł lord Dreadfort. A niby co mamy tu robić? Podziwiać widoki? – pomyślał.
- Wpuśćcie
ich! – rozległ się kobiecy głos, z balkonu położonego nad wejściem.
- Tak jest,
lady Lyso.
Strażnicy
otworzyli grube drzwi, a zbrojni znajdujący się w środku, podnieśli kratę. Przybysze
zsiedli ze swoich wierzchowców i weszli do swoistej sali tronowej, wypełnionej
kolumnami z litego marmury, barwy piasku, na której końcu stały dwa trony –
jeden kamienny, a drugi drewniany i wyłożony poduszkami.
- A więc,
lordzie Bolton? Jakie wieści mi przynosisz? – zapytała siedząca na podwyższeniu
kobieta, o kasztanowych włosach.
- Niestety
niezbyt wesołe – odparł.
***
Pomimo środku
nocy, Roose Bolton miał na sobie kolczugę i tunikę, a przy pasie sztylet i
miecz. Wyszedł na długi korytarz warowni, gdzie czekało dziesięciu jego ludzi.
Byli wśród nich Hagen, czy Vesan; wszyscy uzbrojeni w miecze i sztylety. Skinął
głową i skierowali się ku komnatom Lysy Arryn. Przed drzwiami jej pokoju stało
czterech rycerzy, odzianych w błękitne zbroje. Nawet się nie zorientowali,
kiedy miecze przebiły ich gardła. Upadli na ziemię z hukiem i trzaskiem,
brudząc ją posoką, której szkarłatna kałuża powiększała się z każdą chwilą.
Hałas przyciągnąłby pewnie innych strażników, gdyby jeszcze żyli; ze wszystkich
stron wyłaniali się ludzie Boltona, z czerwonymi od krwi ostrzami.
Od Lysy
dzieliły ich tylko drewniane drzwi, które jednak zostały zaryglowane. Roose
spojrzał wymownie na czarnobrodego Qhuirona, trzymającego w wielkich dłoniach
dwuręczny topór. Wojownik zamachnął się i rozłupał na pół drzwi jednym cięciem.
Bolton wszedł do pokoju, w którym na małej szafce płonęła świeca; jej płomienie
tańczyły na wietrze, rzucając na zimne ściany cienie.
W wielkim
łożu, mającym siedem stóp szerokości i dziesięć długości, leżała Lysa Arryn z
siedmioletnim synem Robertem, przyciskając jego głowę do swoich piersi.
Roose Bolton
po raz kolejny w ciągu ostatniego tygodnia wypowiedział słowa:
-
Lannisterowie przesyłają pozdrowienia.
Ta druga część, którą czytałam po raz pierwszy, była genialna. Naprawdę genialna. No i trupy musiały być, co? xD
OdpowiedzUsuńNa razie przez tą radochę nie mogę napisać nic sensownego.
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy,
~RR
Takhhh, trupy zawsze muszą być. Co ty, nie wiesz? xD Ale końcówka była pisana pod presją, dlatego tak ogólnikowo xD
UsuńAle zaciesz xdd
Zdrawiam
Wiem, wiem. Nie żal Ci tych ludzi? (a ja swoje)
UsuńA największy zaciesz na wspomnienie świętej pamięci Neda Starka ;)
Ja też xD
~RR
Niby czemu? Mi żal zabijanych Lannisterów, a nie jakichś wypierdków z północy, albo Doliny ;_; Hear My Regards xD
UsuńPfff... Joffrey z Rodu Baratheonów, pierwszy tego imienia lepszy xD Jest prawowitym i jedynym władcą Westeros i Siedmiu Królestw, a także Andalów i Pierwszych Ludzi, etc, etc...
Chodziło mi raczej o to, czy żal Ci jakiegokolwiek z tych, których zabiłeś.
UsuńTaaak... Niech Ci będzie...
Winter is coming!
~RR
No mówię, że mi tylko Lannisterów byłoby szkoda, a nie gostków z północy, czy Doliny :P
UsuńA może wspierasz uzurpatorów? xd
Our's fury!
Hejo,
OdpowiedzUsuńZnalazłam błąd! U Cb! No nie mogłam się powstrzymać :P
"Echo jego kroków odbijało się echem wśród zamkowych ścian, nie zakłócane nawet rozmową."
Echo nie może odbijać się echem. Nie lepiej by było np "Dźwięk jego kroków odbijał się echem wśród zamkowych ścian, nie zakłócony nawet [najcichszą] rozmową"?
Wybacz, ale ponieważ pierwszy raz przyłapałam Cię na czymś takim po prostu mam dziką satysfakcję, że nie tylko ja mam takie wpadki ^^
Poza tym rozdział jest świetny. Trupów i flaki obowiązkowo musiały być :)
Mam nadzieję, że znów będziesz się nudził i napiszesz rozdział II jak najszybciej.
Drowned in the sky :D
* trupy i flaki :)
UsuńDzięki, już poprawiam ;) Każdemu może się zdarzyć, nieprawdaż ;)
UsuńWiem, że nie może się odbijać echem, nie wiem, co wtedy robiłem, że takie głupoty wypisywałem xD
Hehe :D
No a jak! Co to za rozdział bez trupów? ;)
Zobaczymy, jak to będzie... Jestem dosłownie zmiażdżony przez "Requiem dla snu" i jakoś tak... Nie wiem, zobaczymy, może coś się uda skrobnąć ;)
Zdrawiam,
ML
Po 'nieprawdaż' znak zapytania xd
UsuńWięc komentuję...
OdpowiedzUsuńYkhym.
Dłuższe przebywanie z Twoim pismem powoduje nienaturalne zainteresowanie trupami, które może spowodować stan eufori przy każdym pojawieniu się flaków.
Howk.
Jak zwykle ciekawy rozdział i utrzymałeś swój poziom.
Howk.
Finite
Jak miło ujrzeć od Pani komentarz..xD
UsuńHehe, "flaki na dłuższą metę mogą stać się zaraźliwe" xd Przy czytaniu mych "dzieł" każdy po jakimś czasie stanie się osobą cieszącą się z mordowania xD
Poza tym magicznym wzrokiem, o który tak mi łeb suszyłaś? xd
Zdrawiam,
ML
Ja Panu łeb suszyłam?
UsuńTia. Flaczki... Mordowanie...
Ok...
Pozdrawiam Pana Iksde
Finite
Z deczka?...
UsuńO, ostatnio jadłem flaczki xD Przywieźli z delegacji..xD
Zdrawiam Panią Finite,
ML aka Pan IksDe
Ja wytykam błędy nie łeb suszę... Ale czekaj... Taka Twój czerep ususzony i wiszący na kominku... Zaraz. Kominka nie mam.
UsuńU mnie tam ze sklepu się przywozi...
Zdrówka Panu IksDe
F aka Pani Finite
Jak zwał, tak zwał xD Nie masz? heheszki :D
UsuńU mnie zapasy jedzenia na miesiąc są... Dziadek i babcia przyjechali...xD
Zdrówka i weny Pani Finite
ML aka PID [?]