"Jeśli któregoś dnia masz być szczęśliwy, czemu nie zaczniesz dzisiaj?"
Dedyk dla całego świata. Wszystkich czytelników, autorów i naszych kochanych administratorek.
Ludzie, uśmiechajcie się. Po to jest życie :D
Już od rana czułam, że coś jest
nie tak. Mimo zapachu ozonu i niskiej temperatury powietrza ciężko mi się oddychało. Idąc do domu,
widziałam matki z dziećmi, zakochane pary, biznesmenów i staruszków. Prawie
każda z mijanych osób była szczęśliwa i radosna. Natomiast, moje usta zachowywały
się jakby zapomniały co to uśmiech. Nawet Cristine, moja najlepsza przyjaciółka
nie potrafiła poprawić mi humoru. Najgorsze było to, że nie znałam powodu mojej
chandry, co potęgowało narastające we mnie uczucie irytacji. Właściwie nie
wiedziałam jakim cudem przetrwałam katorgę, którą było siedem lekcji pod rząd z
dyrektorem mojego gimnazjum. Po tak ciężkich przeżyciach wracałam do domu z
zakładu tortur zwanego „szkołą”.
Nim się zorientowałam, zmieniło
się całe, moje, dotychczasowe życie i światopogląd. W jednej chwili byłam
zwyczajną piętnastolatką wracającą do domu przez cztery najbardziej ruchliwe
ulice Nowego Jorku, a parę godzin później, tą Jessicą, bohaterką Stanów
Zjednoczonych, a zarazem dzieckiem, które zniweczyło plany chorobliwie skąpego
prezydenta, Daniel’a Richardsona.
Wszystko zaczęło się tamtego,
dziwnego dnia. Przecinając Broad Street zauważyłam chłopca, który wbiegł na
ulicę prosto pod koła karetki. Niewiele myśląc (u mnie to normalne) rzuciłam
się w kierunku malca. W ostatniej chwili wzięłam chłopca na ręce i wskoczyłam
na chodnik, zmieniając przy okazji tor ruchu chłopaka jadącego na rowerze, który
także zostałby potrącony gdyby nie moja interwencja. Natychmiast sprawdziłam
czy dziecku, ani Upadłemu Rowerzyście(tak go w myślach nazwałam) nic się nie
stało. Na szczęście byli cali i zdrowi. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z
tego, że wszyscy na mnie patrzą.
Wszędzie było cicho. Pierwszy raz słyszałam(o ile ciszę można słyszeć) i
widziałam coś takiego w Mieście, Które Nigdy Nie Śpi. Nikt się nie ruszał, nikt
nic nie mówił, ulicą nie jechał żaden samochód.
Dziwne napięcie rozładował malec,
wskazując na mnie i pytając:- Superman?- Słysząc to pytanie po raz pierwszy tego dnia szczerze się
uśmiechnęłam.- Niestety, nie jestem Supermanem. Mam na imię Jessica. A ty?- Mimo
świadomości, że wszyscy się na nas patrzą zaczęłam zwyczajną pogawędkę z
chłopcem.- Jestem James John Henry Richardson- Wyrecytował formułkę wykutą na pamięć.- Ile masz lat?- Do moich pytań przyłączył się Upadły.- Pięć, a ty, Jessica?- Chłopczyk zachowywał się jakby nie zauważył Rowerzysty,
który podał mi rękę i przedstawił się:- Dave.- Jessica. – Odparłam bez uśmiechu. Nie mam pojęcia czemu, ale od samego
początku nie lubiłam tego chłopaka.- Mam dziesięć lat więcej od ciebie, James. Są tu gdzieś twoi rodzice?-
Zwróciłam się do pięciolatka.
Na te słowa przechodnie
otrząsnęli się z letargu. W panice, pytali o rodziców chłopca. Bardzo często
powtarzali jego nazwisko. Wtem, olśniło mnie.
- Nazywasz się Richardson, tak?- zapytałam ponownie.
- Tak - odparł chłopczyk.
- Twój tata nie pracuje przypadkiem na Wall Street? - Nie wiedziałam, czy pięciolatek
będzie znał adres pracy swojego ojca, ale stwierdziłam, że „kto nie ryzykuje,
ten nie żyje.” Okazało się, że warto było. James potwierdził moje
przypuszczenia, więc chwyciłam go za rękę i zapytałam:
- Zaprowadzę cię do taty, dobrze? - Chłopczyk skinął głową na znak zgody. Moment
później szliśmy w kierunku wejścia do metro.
- Hej, poczekajcie! - Usłyszeliśmy za sobą krzyk. Już po chwili obok nas stał
Dave.
- Skąd wiesz kto jest jego ojcem? - Zapytał niemal z wyrzutem.
- Człowieku, spróbuj trochę pomyśleć. Richardson, Wall Street, pięcioletni
James.
- DZIEWCZYNO! URATOWAŁAŚ SYNA PREZYDENTA STANÓW ZJEDNOCZONYCH! - krzyknął na pół
ulicy. Na te słowa ludzie, którzy byli w pobliżu zaczęli się przepychać i
tłoczyć wokół nas. Ktoś chciał autograf, ktoś inny mi gratulował, a nawet
znalazł się jakiś dziennikarz, który natychmiast chciał przeprowadzić ze mną
wywiad.
- Wielkie dzięki - mruknęłam ze złością do Dave’a. Następnie schyliłam się i
pozostając w takiej pozycji przeciskałam się przez tłum, ściskając w dłoni
rączkę pięciolatka. Wymknęliśmy się stamtąd niezauważeni. Teraz już bez
przeszkód dotarliśmy do metro.
- Jessica… Mogę do ciebie mówić Ika? - James zapytał mnie nieśmiało. Już od
dziecka podobało mi się takie zdrobnienie mojego imienia. Z uśmiechem od ucha
do ucha powiedziałam:
- Jasne. Podoba ci się przezwisko Jamie?
- Mama tak do mnie mówi, ale to fajne imię - powiedział ze smutnym uśmiechem.
Uznałam, że należy unikać tego tematu i spytałam:
- Jamie, co robiłeś sam w centrum Nowego Jorku?
- Nie byłem sam - przyznał.
- Co? Jak to? - Byłam zszokowana.
- Byłem z Benem - odparł jakby to wszystko wyjaśniało.
- Kim jest Ben?! Jak wygląda?! Gdzie
teraz jest?! - zaczęłam wyrzucać z siebie pytania niczym karabin maszynowy.
- Jest gruby i pracuje dla mojego taty – stwierdził najspokojniej w świecie
malec.
- Gdzie jest teraz? - zapytałam z bijącym sercem.
- W pracy. Mamy taką zabawę: on mnie prowadzi z zawiązanymi oczami w jakieś
miejsce i potem mam stamtąd wrócić do taty do pracy. Ojciec mówi, że to
e-du-ku-ją-ca gra. - tłumaczył, jakbym to ja miała pięć lat. W głowie kłębiły mi
się niezbyt pochlebne myśli na temat sposobów wychowawczych prezydenta. Chcąc
zmienić temat zapytałam Jamie’go jakie ma zabawki.
- Nie mam żadnych. Tata mówi, że jakieś klocki i samochodziki są dla głupców.
- Co na to twoja mama? - zapytałam zszokowana.
- Mamusia krzyczy zawsze na tatę, że jest skąpiradłem, sknerą i liczykupą.
- Liczykupą? Ach, chodzi ci o liczykrupę - odgadłam.
- No właśnie - potwierdził Jamie zadowolony, że zrozumiałam o co mu chodziło. - Mówi jeszcze, że to, że dają mu za darmo te wszystkie telefony, nie znaczy, że
ma je dawać dziecku. Wrzeszczy, żeby kupił mi w końcu normalne zabawki, że jej
mógłby kupić chociaż raz normalny szampon,
a nie brać hurtowo darmowych próbek z apteki. Zawsze głośno krzyczy, że mógłby
zainwestować trzy dolary w drugi krawat, bo w końcu media zorientują się, że
cały czas występuje w jednym i tym samym i domyślą się, że jest centusiem.
Potem, przynajmniej trzy razy mówi, że pieniądze szczęścia nie dają. Tata używa
jeszcze bardzo dużo słów, których mamusia zabroniła mi kiedykolwiek mówić.-
Pięcioletni chłopiec skończył opisywać sytuację powtarzającą się codziennie u
niego w domu. Przez dłuższy czas stałam przed nim z rozdziawionymi ustami.
Byłam zaskoczona.
- Przez co to dziecko musi przechodzić?
Przecież to odciśnie stałe piętno na jego psychice. Będzie mu się wydawało, że
taka sytuacja jest normalna. - Pogrążyłam się w rozmyślaniach. Ocknęłam się
dopiero słysząc za sobą głośny śmiech. Odwróciłam się i ujrzałam… Upadłego
Rowerzystę, bez roweru. Po krótkiej rozmowie z „kolegą” ruszyliśmy dalej. Nie
powiedziałam mojemu nowemu „znajomemu” o rozmowie z Jamie’m. Jakoś nie ufałam Dave’owi.
Po około dwudziestu minutach
marszu dotarliśmy przed Główną Siedzibę Prezydencką. Dopiero tam spostrzegłam ,
że pięciolatek ma potargane włosy i wygląda jakby tarzał się w piasku.
Próbowałam trochę „ogarnąć” sympatycznego chłopca. Spostrzegłam, że Upadły
zniknął, jednak nie przejęłam się tym jakoś szczególnie. Chłopak zwyczajnie
działał mi na nerwy.
Po chwili wahania, wzięłam Jamie’go za rękę i kilka głębokich wdechów później przekroczyliśmy
próg budynku.
Korytarz wyglądał olśniewająco.
Setki mahoniowych drzwi, recepcja i wielka fontanna w środku. Całość utrzymana
w beżowo-białej kolorystyce, gdzieniegdzie przełamana czerwonym akcentem,
prezentowała się wprost bajecznie. Z tak perfekcyjnym wnętrzem, zdecydowanie
nieprzyjemny kontrast stanowił podstarzały, łysiejący recepcjonista z wrednym
uśmieszkiem, który miałam ochotę zetrzeć mu z twarzy za pomocą papieru
ściernego, zaledwie po minucie rozmowy. W końcu łaskawie raczył mi powiedzieć,
że mogę zaczekać w kawiarni na końcu korytarza po lewej stronie.
- TEN KORYTARZ W OGÓLE MA KONIEC?! - krzyczało
mi coś w głowie, jednak z wymuszonym uśmiechem podziękowałam starcowi i
postanowiłam zabrać Jamie’go na lemoniadę. Kiedy jednak minęliśmy 1389
identycznych drzwi, zamkniętych na cztery spusty poprzysięgłam w duchu zemstę
na złośliwym recepcjoniście. Moje planowanie zbrodni doskonałej przerwał
pięciolatek, twierdząc, że jest zmęczony. Kazałam chłopcu usiąść na skórzanej,
beżowej kanapie, obok której właśnie przechodziliśmy. Sama zaś, udałam się, aby
znaleźć kawiarnię.
Po około pięciu minutach desperackich
poszukiwań, spostrzegłam jedyne jak do tej pory otwarte drzwi. Zerknęłam do
środka i zamarłam. Przy dębowym biurku siedział Daniel Richardson i rozmawiał
z… Dave’m. Kiedy usłyszałam o czym, a raczej, o kim rozmawiają, przeraziłam się
nie na żarty.
- (…) Na jakiś czas straciłem ich z oczu. Obawiam się, że James mógł powiedzieć
tej dziewczynie coś więcej niż by pan chciał, aby ktokolwiek wiedział - opowiadał mój „kolega”.
- Więc ona uratowała życie mojego syna, zarazem ratując mnie przed bogactwem?!
Co za głupia dziewucha! - W tej chwili stwierdziłam, że dość już usłyszałam. Nie
miałam zamiaru pozostać w tym budynku ani chwili dłużej. Zaczęłam się po cichu
wycofywać. Na moje nieszczęście uderzyłam ręką o framugę drzwi, a bransoletki z
przywieszkami, które miałam owinięte wokół prawego nadgarstka delikatnie
zadzwoniły, jednak w takiej sytuacji był to hałas na tyle głośny, że obaj
mężczyźni spojrzeli w moim kierunku.
Natychmiast zaczęłam biec w
stronę wyjścia. Wiedziałam, że nie dam rady długo uciekać, ale postanowiłam, że
nie dam się złapać bezwzględnemu prezydentowi, który dla pieniędzy był w stanie
skrzywdzić własne dziecko! Oczywiście, biegnąc wzięłam Jamie’go na ręce, co
utrudniało mi bieg, ale przecież nie mogłam go zostawić z okrutnym ojcem. Za
sobą słyszałam skrzypienie butów biegnących mężczyzn. Starałam się skupić na celu, którym były drzwi wyjściowe.
Minęłam znak „Wyjście ewakuacyjne 100 m”. Poczułam przypływ energii.
- Już tylko 100 metrów - pomyślałam. Mijałam fontannę, z pewnością, że
dam radę uratować siebie i James’a ze szponów Harpagona (prezydent od razu
skojarzył mi się z bohaterem pewnej lektury szkolnej). Już prawie dotykałam
klamki, kiedy ktoś mocno szarpnął mnie za dłoń. Odwróciłam głowę i tuż przy
mojej twarzy ujrzałam wredny uśmieszek recepcjonisty. Resztkami sił próbowałam
uwolnić rękę, lecz po chwili wszystko dookoła mnie zawirowało jak na karuzeli i
zniknęło za czarną kurtyną.
Było mi zimno. Po chwili,
przypomniałam sobie o prezydencie, Jamie’m i portierze. Otworzyłam oczy i
spostrzegłam, że siedzę w ciemnym, zimnym pomieszczeniu (przypuszczalnie
piwnicy), przywiązana do krzesła. Zorientowałam się, że nie jestem sama. Za
moimi plecami ktoś cichutko pochrapywał, zaś po prawej siedziała młoda kobieta,
w której poznałam żonę największego skąpca na ziemi. Kiedy pani Richardson zauważyła że się
ocknęłam zaczęła mi dziękować za uratowanie synka. Potem zdecydowała, że jest w
stanie opowiedzieć mi historię swojego życia.
W wieku 15 lat została zaręczona
z dwudziestoletnim wtedy Daniel’em Richardson’em. Próbowała odwieść rodziców od
wydania jej za chłopaka. Zdania jednak nie zmienili, uważając , że Daniel jest
dobrą partią dla Catherine, bo to „dobrze wychowany chłopiec z bogatej
rodziny”. Zmuszono młodych do ślubu gdy
tylko dziewczyna osiągnęła pełnoletniość. Po tym jak się pobrali, pan
Richardson okazał się okrutnym człowiekiem, który dla pieniędzy jest w stanie
zrobić wszystko. Rok po weselu urodził im się synek. Ich życie było znośne,
mimo, że Catherine Richardson często kłóciła się z mężem. Tak było, aż do poprzedniego
miesiąca, kiedy to prezydent oznajmił jej, że ma się pożegnać z synem, gdyż
dostaną za niego bardzo wysokie odszkodowanie. Potem zamknął ją w piwnicy pod
swoim biurem. Młoda dziewczyna przebywała tu od trzydziestu dni ze świadomością,
że jej oczko w głowie może nie żyć. W tym momencie pani Richardson przerwała
swoją opowieść i zaczęła głośno płakać. Poczułam, że muszę pocieszyć tą
kobietę. Nie wiem jak tego dokonałam, ale uwolniłam się ze sznurów i po prostu
przytuliłam Catherine. Była ode mnie starsza jedynie o dziewięć lat, a spotkało
ją tak wielkie cierpienie. Wtem usłyszałam za sobą cichutki, przestraszony
głosik:
- Mamusia? - Poznałam James’a i
odwróciłam się tak, że mógł zobaczyć moją twarz.
- Ika! - Ucieszył się. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Przez chwilę nie wiedziałam skąd chłopczyk
się tu wziął, jednak doszłam do wniosku, że przyprowadzili nas tu razem.
Puściłam Catherine, odwiązałam ją i Jamie’go. Chłopiec od razu podbiegł do
rodzicielki i mocno ją przytulił.
- Musimy stąd uciec - postanowiłam.
Byłam pewna, że damy radę. Nie
zastanawiałam się co będzie potem. Najważniejsze było to, żebyśmy się wydostali
z tego zimnego pomieszczenia. Podeszłam do drzwi i zaczęłam szarpać klamkę. Ku
mojemu zdziwieniu ustąpiły od razu. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z
Catherine „coś jest nie tak”. Dziewczyna chwyciła swojego syna za rękę, dając
mi znak, że jest gotowa walczyć o swoje i James’a szczęście. Kiedy miałam
przekroczyć próg przypomniałam sobie, że w filmach często zastawiają laserowe
pułapki uruchamiające alarm. Tajni szpiedzy radzili sobie z tym za pomocą mąki.
Widząc moje wahanie Catherine posłała mi pytające spojrzenie. Dałam jej znak,
żeby chwilę poczekała, sama cofnęłam się do piwnicy w której nas zamknięto i
przeszukałam wszystkie półki. Na samej górze wysokiego regału stała mąka.
Chwyciłam wielki słój i wysypałam część jego zawartości w drzwiach. Naszym
oczom ukazały się trzy laserowe nici. Jedna na wysokości kostek, druga - kolan,
trzecia - głowy. Oczy Catherine powiększyły się ze strachu, ja - w duchu
dziękowałam mojemu bratu, że pokazał mi tyle filmów o szpiegach.
Po chwili mąka opadła, a my znów
widzieliśmy tylko ciemny korytarz za drzwiami. Postanowiłam, że skoro
podjęłyśmy decyzję, to musimy zrealizować swoje plany, osiągnąć cel- wolność. Ponownie
wysypałam mąkę i nie dotykając laserowych nitek przeszłam przez drzwi. Dałam
znak Catherine, która podała mi James’a. Chłopiec skulił się, tak żeby jak
najłatwiej było nam go przenieść. Następnie przyszedł czas na kobietę. Przez
dłuższą chwilę widziałam wahanie w jej oczach. Odwróciła się, po raz ostatni
rzucając okiem na piwnicę. Spędziła tam miesiąc. To pomieszczenie wiązało ją z
mężem. On ją tam zamknął, była skazana na jego łaskę lub nie łaskę, jeżeli
chodzi o jedzenie i picie. Była całkiem od niego zależna. Zwróciła się w stronę
swojego syna i przeszła między laserowymi nićmi. Odważyła się. Wreszcie jej
życie zaczęło zależeć od niej samej. Poczułam dumę. Catherine Palaway
(panieńskie nazwisko żony prezydenta- przyp. autora) odżyła na nowo. W
milczeniu uścisnęłam jej dłoń i posłałam szeroki uśmiech. Odwzajemniła go bez
cienia wątpliwości.
Ruszyliśmy dalej. Szłam pierwsza,
za mną James, z tyłu Catherine. Przed nami ciągnął się ciemny korytarz. Wędrowaliśmy
powoli i niepewnie, ale wciąż naprzód. Cały czas towarzyszyła nam złowieszcza
cisza, ciemność i strach. Po około godzinie przedzierania się po omacku
usłyszeliśmy następująca rozmowę:
- Nie. Niech tam trochę posiedzą.
- Martwi mnie ta małolata. Jest sprytna, może znaleźć sposób ucieczki. -
Poznałam głos Dave’a.
- Spokojnie, moja żona naopowiada jej o mnie takich rzeczy, że tej wścibskiej
dziewusze odechce się uciekać. Idź, zajmij się dziennikarzami. Powiedz im, że
dziewczyna zostanie odpowiednio nagrodzona. Oficjalnie bawię się z cudem uratowanym
dzieckiem, więc nie mogę wyjść do nich - rozkazał pierwszy głos, byłam prawie
pewna, że to Daniel Richardson.
- Oczywiście, panie prezydencie. - Wszelkie wątpliwości rozwiały się. Po chwili
usłyszeliśmy oddalające się kroki.
Próbowałam się zorientować gdzie
jesteśmy. Nagle Jamie złapał za rękę mnie oraz Catherine i pociągnął w prawo.
Kamienista, szara ściana na pierwszy rzut oka wyglądała normalnie. Syn pani
Palaway nacisnął jeden z kamieni i już po chwili znaleźliśmy się w dużym pokoju
utrzymanym w odcieniach bieli i czerni. Po prawej stronie znajdowała się wielka
szafa z damskimi ubraniami, po lewej- z męskimi. Na wprost widzieliśmy
mahoniowe drzwi z posrebrzana klamką. Za naszymi plecami był wielki telewizor
przyczepiony do ściany- tajnego przejścia. Okazało się, że James często chodził
sam po budynku i odkrył co najmniej cztery takie ukryte korytarze.
Popatrzyłyśmy z Catherine po
sobie i zgodnie stwierdziłyśmy, że musimy się przebrać. Ona jako wychudzona,
ruda osoba wybrała dla siebie ciemnozieloną sukienkę do pół uda, beżową
marynarkę i wysokie szpilki w kolorze cappuccino. Dla James’a wspólnie
dobrałyśmy jeansy, koszulę w brązowo-zieloną kratę i granatowe trampki. Do
mojej ciemnej karnacji idealnie pasowała cytrynowa sukienka przed kolano
znaleziona z samego tyłu szafy, brązowe szpilki i torebka w tym samym kolorze.
Do tego oczywiście założyłam ukochane bransoletki. Wykonałam telefon na
policję, Catherine zadzwoniła do swojego przyjaciela, szefa Scotland Yard’u.
Ruszyliśmy, gotowi aby stawić czoła bezwzględnemu skąpcowi, Daniel’owi
Richardson’owi. Gotowi na wszystko.
Wyszliśmy na korytarz. Okazało
się, że jesteśmy dokładnie przed gabinetem prezydenta. Wzięłam głęboki wdech,
spojrzałam na przyjaciółkę, która powtórzyła mój gest. Kiwnęłyśmy głowami chcąc
dodać sobie otuchy. Zapukałam i weszliśmy. Kiedy stanęliśmy przed obliczem Największego
Centusia Wszech czasów, Harpagona Dwudziestego Pierwszego Wieku, Bezwzględnego Skąpca,
Daniel’a Richardson’a miałam ochotę zrobić mu zdjęcie. Mina tego potwora była
warta wszystkiego. Czułam, że Catherine myśli to samo. Zaczęłam działać według
planu:
- Witam panie prezydencie! - wykrzyknęłam kładąc nacisk na „prezydencie”.
- Dzień dobry, Catherine, witaj James, ponownie się dzisiaj spotykamy,
Jessico. - Po chwili ciszy mężczyzna odzyskał panowanie nad sobą.
- Nie powiedziałabym, że pałałam optymizmem na myśl o tym spotkaniu, no ale
cóż, w końcu ktoś musiał z panem porozmawiać. Jestem tu tylko po to, żeby
wyjaśnić przyczynę mojej obecności w gabinecie należącym do pana - oznajmiłam
włączając dyktafon w telefonie.
- Taaaak… Idealnie wychowana dziewczynka. Myślisz, że po prostu opowiesz mi jak
uratowałaś kogoś, kto nie miał zostać uratowany, jak zniszczyłaś moje plany i
szansę na powiększenie budżetu, a po wszystkim ot tak sobie stąd wyjdziesz?! O
nie, moja droga! Zostajesz tu, razem z moją żoną! Posiedzicie sobie w
przytulnej piwniczce we dwie i porozmawiacie. Bachora niedługo się pozbędę,
więc nie będzie wam przeszkadzał - zakończył swój monolog złośliwie się
uśmiechając.
- Niedobrze - pomyślałam - Trzeba go jeszcze bardziej sprowokować.
- Oj, to miłe z pana strony, ale jednak wolałabym nie zostawać sama z pańską
żoną… - urwałam w połowie zdanie, widząc, że twarz pana Richardson’a robi się
purpurowa.
- Jak śmiesz, bezczelna dziewucho?! Sugerujesz, że jej coś zrobiłem?! Chciałaś
powiedzieć, że moja własna żona jest takim potworem jak ja?! Mój syn, James
Richardson ma zginąć! Dostanę za to dużo pieniędzy, a ja chcę mieć dużo mamony!
JEŻELI JA, DANIEL RICHARDSON CHCĘ MIEĆ DUŻO KASY, TO BĘDĘ MIEĆ DUŻO KASY!!! -
Plan się powiódł.
- Panie prezydencie, bardzo dziękuję za dostarczenie nam dowodów pańskiej
winy - powiedziałam z uśmiechem. - Chciałabym panu powiedzieć, że został pan
oficjalnie aresztowany, ale niestety nie mam takiego prawa.
- Ja mam takie prawo i ogłaszam, że został pan oficjalnie aresztowany, a
wszystko co pan powie może być wykorzystane przeciwko panu - odezwał się
stojący za mną John Johnson, przyjaciel Catherine.
Następnego dnia, w każdej
nowojorskiej gazecie można było przeczytać o niecnym prezydencie, losach jego
biednej żony i syna, a także o mnie - Jessic’e Brown. Dla świata zostałam
bohaterką Stanów Zjednoczonych. Jednak dla mnie ważniejsze było to, że dla
Catheriny Palaway jestem przyjaciółką, a dla jej synka - ciocią Iką.
Rok później
W fioletowym pokoju, na łóżku
leży elegancko ubrana dziewczyna. Druga siedzi pochylona przy biurku wodząc
piórem po papierze listowym. Po chwili siada prosto i czyta:
Droga Cath,
Cała sprawa ucichła dość szybko. Pod moim domem na szczęście od ośmiu
miesięcy nie ma już tłumów dziennikarzy, a przechodząc ulicą nie muszę obawiać
się, że rzuci się na mnie jakiś fan lub fanka. Teraz jest o wiele lepiej.
Zawsze marzyłam o życiu celebrytki, lecz po ostatnich wydarzeniach stwierdziłam,
że wolę być zwyczajną szesnastolatką.
Rodzice zgodzili się, żebym przyleciała z Cristine do Paryża tydzień
przed Twoim i Johna ślubem (tutaj następuje nasz radosny pisk J). Bardzo się cieszę,
że wybraliście mnie na świadka i matkę chrzestną Waszego dziecka (Wiadomo już
jaka płeć?). Do zobaczenia wkrótce.
Całuję, wyściskaj ode mnie Jamie’go.
Ika
Ika
P.S. Życzę Ci powodzenia, bo nie wiem czy przetrwasz spotkanie ze mną i
Cristine, bo ostatnio dość często mamy napady śmiechu J.(Do buziaków dołącza się
Wariatka - Cristie).
_____________________________________________________________
Z czasów kiedy jeszcze byłam normalna :)
Dawno niczego nie wrzucałam, przepraszam za to Finite (Administratorkę Terrorystkę) i Blackie Line (Administratorkę Cicho-ciemną).
Mam dziś bardzo dobry humor :D
Krytykujcie ile wlezie :)
Buziaki,
Drowned :*
Tak późno, a jednak pierwsza.
OdpowiedzUsuńHow nice (:
"Zagubiona Autostrada"
To się wyświetla jako pierwsze kiedy człowiek próbuje wpisać wiesz, co.
Tak w ogóle ostatnio bardzo mi się nasiliły schizy słowne. :D
Zajebisty cytat.
To już wiem, dlaczego masz dobry humor. Chociaż ja myślałam, że to przez sen, który Ci się w cudowny sposób przyśnił - tak, zaiste cudowny. Wiesz, o czym mówię.
Zakochane pary. Nie, błagam, mam skojarzenia, i lepiej, żebyś się nie dowiedziała, jak one wyglądają.
Słucham sobie "Lacrimosy".
Łii... szkoła. One hell of a school :D.
Chorobliwie skąpy prezydent. Yumm...
Upadły Rowerzysta? Nie no, to jest takie rozwalające. A może służył Szatanowi? XD
Bohaterka. Cudnie.
„Kto nie ryzykuje, ten nie żyje.” - I to jest święta racja.
SYN PREZYDENTA STANÓW ZJEDNOCZONYCH ATAKUJE!!!
"All I ever wanted was to see you smiling..." - przy tym nabierają te słowa nowego znaczenia. Ejcia, dlaczego sobie to durne coś przypomniałam?! Po kiego ja to w ogóle znam?!
Kocham mitternachty, ale dzisiaj idę wcześnie, bo tylko ze 3 godziny spałam i trochę, lekko mówiąc, padnięta jestem. Chociaż godzinę temu byłam bardziej padnięta. Dziwne.
Pamiętaj! Ucz się niemieckiego, bo przyda się w piekle!!!
Niezły ojczulek, nie ma co!
Skąpiradło, sknerą i liczyk(r)upa! - geniusz! Takich właśnie Nowy Świat potrzebuje!!!
Przypominają mi się żarłoczni Tytani, ekstra.
Upadły Rowerzysta bez roweru - hahaha. *użyję Twej emotikony - J*
Właśnie, trzeba go było zabić. :D - ale wtedy nie byłoby tak ciekawie.
Harpagon - taa... "Skąpiec". Dobrze, że o "Zemście" nie przypominałaś. Nie chcę mieć z tym nic do czynienia.
Jaki zarąbisty recepcjonista. :D
Zamknięcie w piwnicy. Pysznie.
Lasery.
Co mają pierniczki do wiatraczków...?
Jaka zajefajna akcja.
Przypał autora...? XD
Czerń i biel! Yoohooo!!!
Tajne przejście. Się zastanawiam, czy moja siostra czasem nie ma takiego za swoim telewizorem. :D
Wychudzona? WTF?!
Nie ma to jak się przebrać.
Na pewno gotowi na wszystko? XD
Największy Centuś Wszechczasów, Harpagon XXI Wieku, Bezwzględny Skąpiec, Daniel Richardson = awesomeness!!
Nie ma to jak dyktafon i prowokacja.
DUŻO MAMONY - joł!
Nie sądzisz, że powinnaś to zatytułować: "Jak Zostałam Bohaterką Stanów Zjednoczonych"?
Cudna scena aresztu. Ahh...
Dzieci. Nuda.
Psiakrew. A kiedy Ty byłaś normalna? XD Co do mnie, to nie pamiętam.
Jak cisza może wydawać dźwięk??!!
Nic nie szkodzi. Terrorystka się raczej nie obraziła.
Cichociemną? - WOW, ale nazwa! Pogratulować mózgu.
Krytykować?
Yes, my lady.
*chciałam napisać 'lord', ihahaha - jak kunie w galopie...*
No więc tak, bardzo mi się chce śmiać z tej notki.
Ale nie dlatego, że jest śmieszna, bo jest także beznadziejna.
Nie wiem, jak śmiałaś ją w ogóle napisać. Powinnaś za to zostać skazana na dożywocie. Eh, przesadzam, na śmierć.
Weź, nie chce mi się już czytać tych Twoich bezużytecznych wypocin.
Zmarnowałam jedynie czas, czytając to i komentując.
Spadam stąd i nie wracam.
Szkoda gadać.
"Kiedy pani Richardson zauważyła że się ocknęłam zaczęła mi dziękować za uratowanie synka" - brakuje przecinka, sama wiesz, gdzie - to taka drobna uwaga. W jeszcze innym miejscu też brakuje przecinków, ale tego to się akurat tak bardzo nie będę czepiać.
Będę się czepiać całej "opowieści", jeżeli to ma czelność w ogóle zwać się opowieścią - jak już wspominałam, jest beznadziejna.
Haha - wiesz, że żartowałam, a notka jest naprawdę zacna.
Akurat nie sądzę, by ktokolwiek Cię miał krytykować, no chyba że zrobi to w podobny sposób, co ja.
Keep your composure, my master.
:D
Oups, zapędziłam się!
XD
Cholerka, rekordzik? :D
UsuńHaha jak czytam Twoj komentarz to mi sie japa cieszy :D
UsuńWkurzajmy Maxa i naduzywajmy iksdekow :)
Muahahaha jestem geniuszem zla.
Niemca to ja ni chu chu, mowilam Ci, ze nie musze sie uczyc, bo mnie z piekla wywala :p
Jaram sie moim kochanym pieskiem *.*
Bye, my master :p
HHah.
UsuńW sumie Ci się nie dziwię.
Czekam na pyzy. Mm...
A skąd wiesz?
Jakoś wszystkich znoszą, nawet gorszych od Ciebie. XD
Hahah. Ale Max komentarze czyta.
Nadużywajmy! XD
A ja się jaram pochodnią, jak niektórzy z mojej zajebistej klasy. XD
Why bye, my lady? XD
My master hahhahahahha
UsuńAnd F hhahahahhaha
Jestem głodna...
Ale nie chce mi się ruszyć tyłka do kuchni xD
Ja bym im najpierw zryła mózgi, a potem moją siłą perswazji przekonała żeby mnie wypuścili i wułala ^^
Appa pozdrawia i patrzy swoimi pięknymi oczętami *.*
hahha my master xD
My master,
Usuńjak tam się miewają ich mózgownice?
Zryte i zjedzone? Wiesz, po sile perswazji to najodpowiedniejsze wyjście.
Czy jakimś cudem ocalały, bo nie potrafisz się tym zająć?
Well... let me do this.
Finite Ci powiedziała, co tam było??
Damnitdamnitdamnitdamnitdamnitdamnitdamnit...!!!
*oglądałam coś w tubie, tylko nie usuwać, :D*
My dear.
OdpowiedzUsuńCzytasz infirmacje! XD
Już nie pamiętam kieeeedy mi to wysłałaś... To był chyba mój pierwszy tekst Twojego autorstwa, którego czytałam... ;D
Oznacza to, że znasz moją opinię :D
Czytałaś "Dziewczynę Ameryki"? To tylko takie luźne zachaczenie fabularne, że tak powiem...
A za ten sen, to ja normalnie... Eh...
Ant-Romeo... A wiesz, że to tak się chyba nazywało nawet ;D
Hm... To chyba wszystko :*
Dzięki za dedyk ( w końcu all around the world!)
Finite
A było w tej opinii trochę krytykowania? (:
UsuńMówisz o moim śnie czy Drowned? XD
To czemu tak się nie nazywa?
Kurdę, do kościoła poganiają.
Litera 't'? Dlaczego nie 'd'? Jestem Anty-Romeo - jak czadowo.
:D
Wiesz, Max i tak nie przeczyta tego, co na konferencji napisałaś. Nie ma w zwyczaju. Trzeba było do niego osobiście napisać, z "wysterylizuj swą mentalność", czy coś. Ale wątpię, by podziałało.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńChcę wiedzieć co Max napisał....
UsuńFinite! pooooowiesz mi, prawda? *robi śliczne oczka Appy*
My dear,
UsuńGdyby w jego komentarzu było choć słowo opini co do opowiadania, nie usnęłabym go. A usunięcie komentarza ma na celu by nikt go właśnie nie przeczytał. Jako, że to jednak Twój tekst, powiem Ci na GG.
Finite