Ekhm…
Więc, ten, no… Dzisiaj coś ‘mojego’, chociaż na pierwszy rzut oka i tak wszyscy
wezmą to za PLiO [meeeeh….], bo w sumie całkiem podobne, co by nie mówić, ale
zapewniam, że jeśli pojawi się jakaś nazwa z innej książki, filmu, bla, bla,
bla, to jest to niezamierzone i podświadome. A poza tym, tak zwana mechanika
świata całkowicie inna xD Itede, itepe. To teraz nie przedłużając, zapraszam do
czytania i krytyki xd
PROLOG
Biało-czerwona chorągiew Rodziny Wendów łopotała dumnie na
wietrze. Przedstawiała krwistoczerwonego Ognistego Rekina, na białym niczym
wody Oceanu Lodu, z których pochodził, tle.
Theron Wend jechał na czele ponad setki zbrojnych swojego
ojca. Krwawy Trakt był zadbaną drogą, pozbawioną kolein i wyboi utrudniających
marsz. Chłopak z prawej strony miał swojego zaufanego kapitana straży, Mirina
Ytila. Mirin uczył go walki mieczem, gdy miał mniej niż dziesięć lat i był jego
bliskim przyjacielem, pomimo znacznej różnicy wieku między nimi. Stary kapitan
straży miał ponad czterdzieści lat, podczas gdy Theron niecałe piętnaście.
Wojownik miał sześć stóp wzrostu i był szeroki w barach oraz silnie umięśniony,
lecz nie sposób było mu odmówić gracji i szybkości w walce. Na jego krótko
przystrzyżonych złotych włosach zaczęły pojawiać się nitki siwizny, a szczerze
powiedziawszy, to zaczynały dominować. Twarz mężczyzny zaczęła pokrywać się
gęstym bladozłotym zarostem, który odbijał promienie zachodzącego słońca.
Lustrował otoczenie swoimi głęboko osadzonymi w okrągłej twarzy zielonymi
oczami, znajdującymi się niezwykle blisko siebie. Zadarty nos wielokrotnie był
łamany podczas niezliczonych walk, jakie stoczył w swoim życiu Mirin. Wydatne
usta permanentnie był wykrzywione w łobuzerskim uśmieszku. Nosił srebrną
kolczugę i czarny skórzany kaftan nabijany ćwiekami z herbem Rodziny, której
służył, szare wełniane spodnie i proste buty ze baraniej skóry. Przy
siodle wisiał jednoręczny miecz wykonany z hartowanej stali oraz trójkątna drewniana
tarcza okuta brązem.
Po lewej stronie jechał Arion Regas, jeden z najlepszych
łuczników na zachodzie królestwa. Choć utrzymywał, że jeden z najlepszych w
całym królestwie. Wzrostem dorównywał Mirinowi. Miał dwadzieścia pięć lat i
słabość do pięknych kobiet, z której wszyscy sobie żartowali. Dzięki swej
słabości, a raczej przez nią, otrzymał przydomek "Postrach dziewic".
Brązowe loki opadały mu luźno na ramiona, smagane podmuchami wiatru. Miał
błękitne jak letnie niebo oczy i haczykowaty nos oraz drobne wargi, na których
rzadko gościł gniewny grymas. podczas trzytygodniowej podróży urosła mu całkiem
długa broda, biorąc pod uwagę fakt, że zawsze się golił. Kępy brązowych
poskręcanych włosów nieco ujmowały charakteru jego pociągłej twarzy, ale
niewiele. Łuk, który był prawie tak wysoki jak on sam przewiesił sobie przez
prawe ramię, a kołczan pełen strzał zawiesił u boku siodła. Odziany był w lekką
białą koszulę, skórzany kaftan, podobny do tego, który nosił kapitan straży,
zielono-brązowawy płaszcz z kapturem, brązowe wełniane spodnie i żołnierskie
skórzane buty.
Gdy słońce zaczęło znikać za majaczącym na horyzoncie
Cathair Oir - Stolica królestwa - Theron zarządził postój na najbliższej
polanie, zdatnej do rozłożenia namiotów. Natrafili na taką kilkaset jardów dalej.
Okrągłe pole krótkiej trawy, otoczone ze wszystkich stron starymi dębami,
liczącymi sobie nawet po sto lat, było wystarczająco duże, by zmieściło się na
nim stu ludzi wraz z końmi i bronią. Pośrodku polany wyrósł największy z
namiotów, należący do Therona Wenda, w kolorach śnieżnobiałym i
krwistoczerwonym. Chłopak zsiadł ze swojego karego konia i oddał wodze
Mirinowi. Na końcu polany ujrzał bród i przez chwilę zastanawiał się, czy nie
byłoby warto go sforsować, ale po chwili zarzucił ten pomysł, przypominając
sobie, że takie brody bywają bardzo niebezpieczne dla wierzchowców. Jeszcze raz
spróbował przypomnieć sobie bieg wydarzeń, które go tu przywiodły.
Miesiąc temu do Bearc Balla – kolosalnej siedziby Rodziny
Wendów – przybył królewski posłaniec, z rozkazem stawienia się lorda Wenda w
Stolicy. Stamar Wend wziął ze sobą dwóch najstarszych synów oraz dwie setki
zbrojnych, po czym wyruszył czym prędzej, nie chcąc złościć król Amara, który
słynął ze swej drażliwości. Na swoje nieszczęście, Wendowie otrzymali ziemie
blisko granicy z krajem Suan – pół ludzi, pół zwierząt – więc siłą rzeczy mieli
jedną z najdłuższych dróg do serca królestwa. Od wyjazdu starego lorda Wenda
minął miesiąc i do Bearc Balla przybył kolejny posłaniec, wzywający do Stolicy
Therona, trzeciego z jego synów. Chłopak wziął więc ze sobą kolejną setkę
zbrojnych i wyruszył w długą podróż.
Był w drodze już od niemal trzech tygodni i podczas tego
czasu do jego ludzi dołączyli wędrowni bardowie, markietanki i najemnicy,
mający nadzieję na łatwy zysk. Najbardziej z nich wszystkich niepokoili go ci
ostatni.
Gdy zaczęło zmierzchać wszedł do środka swojego namiotu i
usiadł na dębowym krześle obok dzbana z winem. Nalał sobie pełny kubek napoju i
wypił, delektując się przyjemnym ciepłem, wypełniającym jego ciało. Dziś zatrzymali
się przy jednym z niezliczonych brodów rzeki Abhain, przepływającej przez jeden
z równie niepoliczalnych lasów, porastających gęsto ziemie wokół Stolicy, która
zaczęła majaczyć na horyzoncie. Mogli przeprawić się na drugą stronę, ale
Theron wolał nie ryzykować tego, że jeden z koni dozna uszczerbku, ślizgając
się na zdradzieckich kamieniach, jakich było pełno na płyciźnie.
Pił kolejne kubki wina, aż zorientował się, że go zabrakło.
Nie chciało mu się wstawać, bowiem był niemal pewien, jak ta próba by się
skończyła – z nim leżącym na ziemi. Zastanawiał się przez chwilę, po co ojciec
kazał mu przybyć do Cathair Oir. Jednak umysł przyćmiło mu wino i pogrążony w
rozmyślaniach, z góry skazanych na porażkę, zasnął.
Śnił mu się martwy orszak. Na czele jechał szkielet, z
którego odchodziły resztki zgniłego mięsa; z prawego oczodołu zwisało oko.
Jechał trupiobladym koniu, z którego brzucha wylatywały czerwone od krwi
wnętrzności. Zarówno rumak jak i jeździec mieli na sobie przeżarte przez rdzę
zbroje, na których jednak dało się dostrzec pierwotny kolor – czerń. Obok
umarłego w rdzawej zbroi kroczył pieszo mężczyzna o zrogowaciałej skórze, w
kolorze zgnitego jabłka. Oczy wyjadły mu wrony, lub robactwo toczące jego
martwe ciało. Na jego niemalże łysej czaszce pozostało jeszcze kilka kępek
siwych włosów. Skórzany kaftan był rozerwany, podobnie jak przegnity tułów, z
którego sterczały pożółkłe żebra. Za nimi ciągnęła się nie mająca końca
kolumna, składająca się z im podobnych martwych ludzi.
Uwagę Therona przyciągnął chłopak o kruczoczarnych włosach
i błękitnych oczach, tak naszpikowany czarnymi jak noc strzałami, że bardziej
przypominał jeża, niż człowieka. Czerwonego rekina na jego piersi przebił tuzin
strzał, podobnie jak wszystkie pozostałe części ciała. Theron przypatrywał się
mu z rosnącym zainteresowaniem, które ustąpiło miejsca przerażeniu, gdy upiór
odwrócił głowę w jego kierunku. Zewsząd spowiła go mgła, choć wciąż pozostał w
zasięgu wzroku trupa. Umarły szedł w jego stronę chwiejnym krokiem podnosząc
prawicę. Szlachcic chciał się cofnąć, ale mgła była twarda niczym granit.
Zakrwawiona dłoń dotknęła jego twarzy.
Obudził się zlany zimnym potem i od razu wstał z krzesła.
Mimowolnie podniósł swój miecz, wsparty i poręcz mebla i wyjął go z czarnej
pochwy. Dotyk rękojeści broni nieco go uspokoił. Mające trzy i pół stopy
biało-czerwone ostrze skrzyło się w blasku ogniska. Chłopak schował broń,
przewiesił ją sobie przez plecy i pogładził dłonią gałkę w kształcie głowy
rekina, wykonaną z barwionej kości słoniowej, z oczami wykonanymi z błękitnego
lazurytu. Na jedwabną koszulę z herbem Rodziny narzucił kolczugę ze srebrnej
stali i skórzany kaftan.
Jego stopy odciskały głębokie ślady w miękkiej ziemi, a
źdźbła trawy uginały się pod jego ciężarem. Wciągnął do płuc letnie powietrze,
delektując się jego wonią. Za niedługo przyjdzie jesień, a po niej zima
– pomyślał mimo woli. Miał piętnaście lat i był już niemal dorosły,
ale jeszcze nie widział ani jednej zimy. Urodził się w czwartym roku tego cyklu
i zima trwała tylko przez pierwszy rok jego życia. Każdy cykl trwał dwadzieścia
lat i składał się z czterech pór roku, z czego każda trwała równo pięć lat.
Wtem poczuł przyjemny zapach pieczonego mięsa, dochodzący
znad jednego z kilkudziesięciu ognisk. Skierował się ku nęcącemu zapachowi.
Przy ognisku siedziało dwóch żołnierzy, w żelaznych hełmach z nosalami. Metal
odbijał tańczące pod piekącą się świnią płomienie. Odgarnął kosmyk czarnych
włosów i złapał żołnierza za ramię, chcąc zadać mu pytanie. Wojownik upadł z
głośnym hukiem zbroi na plecy, odsłaniają podcięte gardło i zakrwawioną zbroję.
Wpatrywał się pusto w wieczorne niebo, a w jego szarych oczach i rudej brodzie
odbijały się miliony gwiazd i dwa księżyce – jeden w kształcie sierpa, a drugi
niemal w pełni. Theron podbiegł do drugiego mężczyzny i ze zgrozą stwierdził,
że i on nie żyje. Podobnie, jak dwaj, których znalazł w pobliskim namiocie. Z
pozoru wyglądali normalnie, jakby spali, ale podobnie jak pobratymcy przy
ognisku, mieli poderżnięte gardła.
Chłopak zastanawiał się, czy nie powinien zadąć w woli róg,
który znalazł przy jednym z zabitych, ale od razu zarzucił ten pomysł, wiedząc,
że w ten sposób niechybnie ściągnie na siebie śmierć. Wyszedł z małego namiotu
i skierował się ku przywiązanym do palików koniom. Dosiadł największego z nich,
gniadosza, na którym jeździł kapitan jego straży. Jemu już raczej się
nie przyda – pomyślał.
Wbił pięty w boki wierzchowca, zmuszając go do galopu.
Pędził ku ciemnym zdradzieckim wodom brodu na rzece Abhain. Wtem koło jego
głowy przeleciała ze świstem strzała. Nie widział jej, choć słyszał ją bardzo
dokładnie. Spiął konia do cwału. Z pysku zwierzęcia zaczęła lecieć piana, która
po chwili zmieniła barwę na czerwoną. Theron ujrzał sterczącą z boku
wierzchowca czarną strzałę. Po chwili druga wbiła się w szyję zwierzęcia,
mijając dłoń chłopaka tylko o parę cali. Gdy koń wpadł pędem do lodowatej wody
przepływającej przez bród, stanął dęba, zrzucając jeźdźca z grzbietu. Zaczął
biec w kierunku leśnej ścieżki, ale kolejne dwie strzały powaliły go na ziemię,
rozrywając mu brzuch, z którego wyleciały parujące w chłodnym powietrzu
wnętrzności. Kwiczał, barwiąc wodę wokół siebie na czerwono, aż w końcu ucichł
i skonał.
Szlachcic dźwignął się na nogi i omal nie pośliznął się na
śliskim kamieniu. Gdy złapał równowagę, wyciągnął z pochwy broń i ugiął kolana,
oczekując ataku. Jego ucho ledwo wychwyciło dźwięk naciąganej cięciwy, ale nim
zdołał choćby uskoczyć w bok, by uniknąć pocisku, powietrze wypełnił donośny
świst i po ułamku sekundy spod prawej łopatki młodzieńca wystawała długa na
dwie stopy strzała, drgając lekko. Opadł na kolana, rozbryzgując wodę. W ustach
poczuł metaliczny smak napływającej krwi. Splunął i podniósł się na nogi.
Kolejna strzałą przeszyła powietrze i jego lewe udo. Przyklęknął na prawe
kolano i złamał jej drzewce. Gdy próbował powstać, pośliznął się na
zdradzieckim kamieniu i upadł twarzą w lodowatą wodę, którą zdołał przesiąknąć
jego kaftan, łamiąc sobie nos. Poleciała z niego cienka strużka krwi, podobnie
jak z rozbitej skroni. Dławiąc się ciemną wodą i własną krwią wstał po raz
kolejny. Ciągle trzymał miecz w drżących dłoniach. Drżał z zimna, bólu i
strachu.
Gdy stał w miarę pewnie na nogach, rozejrzał się i po
obydwu stronach brodu dostrzegł szeregi oczu. Pomimo tego, że noc była
niezwykle jasna, widział tylko oczy. Później ujrzał również blask dwóch
księżyców, odbijający się w czarnej stali, z jakiej wykonane były zbroje
napastników. Jeden z nich wyszedł przed szereg, porzucając ochronę z cienia
drzew.
Miał około sześciu stóp wzrostu z hakiem, czarne futro,
pokrywające całe jego ciało, głowę pumy i zielonożółte świecące w mroku oczy.
Jego długi ogon rozchlapywał wodę Abhainu. Choć zakuty był w zbroję płytową,
można było stwierdzić, że był niezwykle silnie umięśniony, a do tego był
wprawnym i zwinnym wojownikiem. Jego białe wąsy poruszały się lekko, jakby
próbował coś wywąchać. Ponad prawe ramię wojownika wystawała groźnie czarna
rękojeść z kości jakiegoś stworzenia, którego Theron prawdopodobnie nigdy nie
widział. I pewnie nie już nie zobaczę – pomyślał z goryczą.
Uchwyt broni owinięto szczelnie czarną, miękką skórą. W lewej dłoni trzymał łuk
z tej samej kości, z której wykonano rękojeść miecza oraz czarnego drewna
z Talahm Scathana. Wiedział, że to drewno pochodzi z
legendarnej krainy cienia i śmierci, gdyż usłyszał od ojca, że nie rosło ono
nigdzie indziej. Zastanawiał się jednak, jak owy rzadki materiał trafił w ręce
tego Suanina. Prawą ręką nałożył, równie czarną co wszystko pozostałe, strzałę
na cięciwę łuku, dorównującego mu wzrostem zwężając czarne źrenice.
Ostatnią rzeczą, jaką Theron usłyszał, była upiorna pieśń
setki naciąganych i zwalnianych cięciw potężnych łuków.
Taaaa, wiem, króciutkie :< Nie bijcie!
xd Rozdział numero uno [jeśli będzie xd] będzie dłuższy, obiecuję! I ten, no,
mogę wyjaśnić, ‘dlaczego to nie jest identyczne, jak PLiO’ xD
Zdrawiam,
ML
PS Ha! Równo o północy! xD
Jestem pierwsza :D
OdpowiedzUsuńTeraz lecę czytać ;)
Króciutkie- fakt, ale przyganiał kocioł garnkowi. Moje wcale nie było dłuższe ;)
UsuńTo NIE jest identyczne jak PLiO. Okej, widać, że się inspirowałeś i wg, ale na pewno jest, i znając Cb będzie, inne.
Sen był genialny *.*
Późniejsza akcja również ;D
Muszę się pakować, tak więc na razie tyle ode mnie
Pisz szybko nn :p
Pozdro,
Drownn :3
Chociaż tyle..xd
UsuńDlatego też powiedziałem, że mogę wyjaśnić 'mechanikę świata', żeby nie było niejasności xD
Nom, to byłem ja, trupy musiały być, choćby w wizji... Wróć! Śnie xD
Fajno :3
Oki, miłego wyjazdu? xD
POstaram się spiąć i wyrobić przed końcem wakacji :P
Zdro,
ML :P
Już zajechałam, na szczęście tu również jest wifi :D
UsuńNiestety jutro wieczorem wracam do Polski. Chorwacja już płacze na samą myśl o tym rzewnymi, łzawymi burzami...
Haha właściwie chciałabym zobaczyć Twoją kłótnię z kimś kto uznałby to za plagiat ^^
Postarasz się przed końcem wakacji? A postarasz się przed końcem tego tygodnia?
*ładne, nie mopsie oczka*
Jaka radość...xD
UsuńPartiotyzm level ultra xD
Ja jakoś niespecjalnie xd
Zważywszy na to, że tydzień kończy się dzisiaj? xd Może za parę dni będzie xd Ale już teraz wiem, że przegiąłem z przepychem xD
*huehue*
Teorytycznie dla mnie niedziela jest pierwszym dniem tygodnia, ponieważ tego dnia Chrystus zmartwychwstał...
UsuńUwierz mi zaczęłam już to czytać, ale SasuSaku jakoś bardziej do mnie w tej chwili przemawia.
F.
Jakoś trzeba się kontaktować se światem :p
UsuńOj no gdyby w Pl było cieplej to wróciłabym tam nawet na miotle ;)
A ja tak :D Te argumenty poprzeplatane hodorowymi słówkami :D
Ech no.. Chodziło mi o tydzień 26.08- 1.09 :D
*muahahahaha*
@ F - Jakbyś nie wiedziała, jaki ze mnie antychryst xD
UsuńNie dziwota, że normalna książka apsorbuje bardziej, niż ma pisanina xD
Elegancki odstępik...
@ Drowned - A tam, gadanie xd
U mnie ciepełko, ino pizga jak cholera xD
to by rzeczywiście było piękne :D
Postaram się xd Ale idę o zakład, że przekroczyłem grnice absurdu w pierwszych kilku akapitach xD
*nie robi się to dziwne? xD**
@ XD
UsuńObecnie czytam Zwiadowców, a SasuSaku to opowiadanie z fandomu Naruto
F.
Oooo, Zwiadowców przeczytałem xd Ja mam jakąś awersję do anime xD
Usuń@ F- Zwiadowców niedawno skończyłam :3
Usuń@ M- Jestem stworzona do ciepłych klimatów, a nie takiego cholernego mrozu... 11 stopni w środku lata -,-
No to będzie ciekawie :3
*dziwna to jest nasza rozmowa na gg*
A tam, bywało gorzej :3
UsuńTaaaaa, bardzo xD Tak bardzo, że aż śmieję się ze swojej głupoty xD
* Widziałem dziwniejsze xD *
Dobra, proponuję koniec spamu
Usuń(nie żebym sama miała w tym udział :D)
Nieeeee, pogrzało cię w tej Chorwacji? xD
UsuńTak, zrzucam skórę jak wążżż z takiego małego trójkąta na dekoldzie o.O
UsuńCiekawe xd
UsuńPozwól, że zacytuję "szokujące odkrycie, które mną wstrząsnęło" :D
UsuńHehe :P
UsuńBardzo profesjonalnie. Fenomenalne opisy. Ciekawy sen i jego spełnienie, bo zakladam że ten czarnowłosy trupek-jeż to był główny bohater, wybacz ale nie chce mi się szukać i przepisywac jego jakże popularnego imienia. Trupy były, krew była, jakataka akcja była czyli składniki notki idealnej.
OdpowiedzUsuńKończę bo ci woda sodowa uderzy do głowy xp
Dziękuję, jaśniepani Agato xd
UsuńJakby jeszcze nie uderzyła..xD
Rzeczywiście przypomina dzieła Martina, ale pewnie to wrażenie jest silniejsze, bo zasugerowałaś je na samym początku. Po za tym masz bardzo podobny do niego styl opisów; są bardzo dokładne, a jednak nie tak zawiłe i nudne jak na przykład u Sienkiewicza.
OdpowiedzUsuńJednak nad samym tekstem mogę chylić czoła, bo jest niezwykle profesjonalny i dopracowany,po prostu zabójczo dobry.
Zauważyłam tylko jeden błąd, ale natury logicznej. Naciągana cięciwa łuku może i wydaje jakiś ledwie słyszalny odgłos, ale do uszu osoby postronnej dotrze raczej dźwięk towarzyszący wypuszczaniu strzały.
Cała reszta jest po prostu perfekcyjna :) Pozdrawiam i niech Wielki Wen Ci sprzyja!
Wtrącę się, bo mogę.
UsuńStrzelam z łuku i z doświadczenia wiem, że spuszczana cięciwa robi trochę hałasu. Co do strzał... Tu nie wiem, bo cięciwa zbyt głośno hałasuje. Chyba, że chodzi tu o takie pdęk, gdy nasadka... Nie wiem jak to powiedzieć... Opuszcza cięciwe?
F.
Ale faktycznie, naciąganiu cięciwy raczej nie towarzyszy żaden dźwięk. Wypuszczaniu strzały tak. Zgadzam się.
UsuńF
Dziękuję ogólnie za miłe słowa xd
UsuńTu bym się mógł kłócić, bo to były cholernie duże łuki, była ich setka, i raz jeszcze - był cholernie duże xD
Dziękował raz jeszcze ;)
Właśnie o to mi chodziło, o ten łopot cięciwy. Z lukami miałam po prawdzie niewiele do czynienia, więc nie mam zamiaru uchodzić za mądralę, koleżanka z góry zna się lepiej. Doświadczyłam na własnej skórze tylko niezbyt fajnego uczucia, gdy strzała przelatuje ci obok ucha... I potwierdzam, wtedy słychać ja świszcze :)
OdpowiedzUsuńTaaa.... To było takie krótkie, że powinieneś złączyć to z następnym...
OdpowiedzUsuńFinite
No wiecie co? xd Wolę pisać w jednej notce z jednej perspektywy xddd Smuteczek xD
Usuń