niedziela, 25 sierpnia 2013

PROLOG [jeszcze bez tytułu]

Ekhm… Więc, ten, no… Dzisiaj coś ‘mojego’, chociaż na pierwszy rzut oka i tak wszyscy wezmą to za PLiO [meeeeh….], bo w sumie całkiem podobne, co by nie mówić, ale zapewniam, że jeśli pojawi się jakaś nazwa z innej książki, filmu, bla, bla, bla, to jest to niezamierzone i podświadome. A poza tym, tak zwana mechanika świata całkowicie inna xD Itede, itepe. To teraz nie przedłużając, zapraszam do czytania i krytyki xd


PROLOG


Biało-czerwona chorągiew Rodziny Wendów łopotała dumnie na wietrze. Przedstawiała krwistoczerwonego Ognistego Rekina, na białym niczym wody Oceanu Lodu, z których pochodził, tle.

Theron Wend jechał na czele ponad setki zbrojnych swojego ojca. Krwawy Trakt był zadbaną drogą, pozbawioną kolein i wyboi utrudniających marsz. Chłopak z prawej strony miał swojego zaufanego kapitana straży, Mirina Ytila. Mirin uczył go walki mieczem, gdy miał mniej niż dziesięć lat i był jego bliskim przyjacielem, pomimo znacznej różnicy wieku między nimi. Stary kapitan straży miał ponad czterdzieści lat, podczas gdy Theron niecałe piętnaście. Wojownik miał sześć stóp wzrostu i był szeroki w barach oraz silnie umięśniony, lecz nie sposób było mu odmówić gracji i szybkości w walce. Na jego krótko przystrzyżonych złotych włosach zaczęły pojawiać się nitki siwizny, a szczerze powiedziawszy, to zaczynały dominować. Twarz mężczyzny zaczęła pokrywać się gęstym bladozłotym zarostem, który odbijał promienie zachodzącego słońca. Lustrował otoczenie swoimi głęboko osadzonymi w okrągłej twarzy zielonymi oczami, znajdującymi się niezwykle blisko siebie. Zadarty nos wielokrotnie był łamany podczas niezliczonych walk, jakie stoczył w swoim życiu Mirin. Wydatne usta permanentnie był wykrzywione w łobuzerskim uśmieszku. Nosił srebrną kolczugę i czarny skórzany kaftan nabijany ćwiekami z herbem Rodziny, której służył, szare wełniane spodnie i proste  buty ze baraniej skóry. Przy siodle wisiał jednoręczny miecz wykonany z hartowanej stali oraz trójkątna drewniana tarcza okuta brązem.
Po lewej stronie jechał Arion Regas, jeden z najlepszych łuczników na zachodzie królestwa. Choć utrzymywał, że jeden z najlepszych w całym królestwie. Wzrostem dorównywał Mirinowi. Miał dwadzieścia pięć lat i słabość do pięknych kobiet, z której wszyscy sobie żartowali. Dzięki swej słabości, a raczej przez nią, otrzymał przydomek "Postrach dziewic". Brązowe loki opadały mu luźno na ramiona, smagane podmuchami wiatru. Miał błękitne jak letnie niebo oczy i haczykowaty nos oraz drobne wargi, na których rzadko gościł gniewny grymas. podczas trzytygodniowej podróży urosła mu całkiem długa broda, biorąc pod uwagę fakt, że zawsze się golił. Kępy brązowych poskręcanych włosów nieco ujmowały charakteru jego pociągłej twarzy, ale niewiele. Łuk, który był prawie tak wysoki jak on sam przewiesił sobie przez prawe ramię, a kołczan pełen strzał zawiesił u boku siodła. Odziany był w lekką białą koszulę, skórzany kaftan, podobny do tego, który nosił kapitan straży, zielono-brązowawy płaszcz z kapturem, brązowe wełniane spodnie i żołnierskie skórzane buty.
Gdy słońce zaczęło znikać za majaczącym na horyzoncie Cathair Oir - Stolica królestwa - Theron zarządził postój na najbliższej polanie, zdatnej do rozłożenia namiotów. Natrafili na taką kilkaset jardów dalej. Okrągłe pole krótkiej trawy, otoczone ze wszystkich stron starymi dębami, liczącymi sobie nawet po sto lat, było wystarczająco duże, by zmieściło się na nim stu ludzi wraz z końmi i bronią. Pośrodku polany wyrósł największy z namiotów, należący do Therona Wenda, w kolorach śnieżnobiałym i krwistoczerwonym. Chłopak zsiadł ze swojego karego konia i oddał wodze Mirinowi. Na końcu polany ujrzał bród i przez chwilę zastanawiał się, czy nie byłoby warto go sforsować, ale po chwili zarzucił ten pomysł, przypominając sobie, że takie brody bywają bardzo niebezpieczne dla wierzchowców. Jeszcze raz spróbował przypomnieć sobie bieg wydarzeń, które go tu przywiodły.
Miesiąc temu do Bearc Balla – kolosalnej siedziby Rodziny Wendów – przybył królewski posłaniec, z rozkazem stawienia się lorda Wenda w Stolicy. Stamar Wend wziął ze sobą dwóch najstarszych synów oraz dwie setki zbrojnych, po czym wyruszył czym prędzej, nie chcąc złościć król Amara, który słynął ze swej drażliwości. Na swoje nieszczęście, Wendowie otrzymali ziemie blisko granicy z krajem Suan – pół ludzi, pół zwierząt – więc siłą rzeczy mieli jedną z najdłuższych dróg do serca królestwa. Od wyjazdu starego lorda Wenda minął miesiąc i do Bearc Balla przybył kolejny posłaniec, wzywający do Stolicy Therona, trzeciego z jego synów. Chłopak wziął więc ze sobą kolejną setkę zbrojnych i wyruszył w długą podróż.
Był w drodze już od niemal trzech tygodni i podczas tego czasu do jego ludzi dołączyli wędrowni bardowie, markietanki i najemnicy, mający nadzieję na łatwy zysk. Najbardziej z nich wszystkich niepokoili go ci ostatni.
Gdy zaczęło zmierzchać wszedł do środka swojego namiotu i usiadł na dębowym krześle obok dzbana z winem. Nalał sobie pełny kubek napoju i wypił, delektując się przyjemnym ciepłem, wypełniającym jego ciało. Dziś zatrzymali się przy jednym z niezliczonych brodów rzeki Abhain, przepływającej przez jeden z równie niepoliczalnych lasów, porastających gęsto ziemie wokół Stolicy, która zaczęła majaczyć na horyzoncie. Mogli przeprawić się na drugą stronę, ale Theron wolał nie ryzykować tego, że jeden z koni dozna uszczerbku, ślizgając się na zdradzieckich kamieniach, jakich było pełno na płyciźnie.
Pił kolejne kubki wina, aż zorientował się, że go zabrakło. Nie chciało mu się wstawać, bowiem był niemal pewien, jak ta próba by się skończyła – z nim leżącym na ziemi. Zastanawiał się przez chwilę, po co ojciec kazał mu przybyć do Cathair Oir. Jednak umysł przyćmiło mu wino i pogrążony w rozmyślaniach, z góry skazanych na porażkę, zasnął.
Śnił mu się martwy orszak. Na czele jechał szkielet, z którego odchodziły resztki zgniłego mięsa; z prawego oczodołu zwisało oko. Jechał trupiobladym koniu, z którego brzucha wylatywały czerwone od krwi wnętrzności. Zarówno rumak jak i jeździec mieli na sobie przeżarte przez rdzę zbroje, na których jednak dało się dostrzec pierwotny kolor – czerń. Obok umarłego w rdzawej zbroi kroczył pieszo mężczyzna o zrogowaciałej skórze, w kolorze zgnitego jabłka. Oczy wyjadły mu wrony, lub robactwo toczące jego martwe ciało. Na jego niemalże łysej czaszce pozostało jeszcze kilka kępek siwych włosów. Skórzany kaftan był rozerwany, podobnie jak przegnity tułów, z którego sterczały pożółkłe żebra. Za nimi ciągnęła się nie mająca końca kolumna, składająca się z im podobnych martwych ludzi.
Uwagę Therona przyciągnął chłopak o kruczoczarnych włosach i błękitnych oczach, tak naszpikowany czarnymi jak noc strzałami, że bardziej przypominał jeża, niż człowieka. Czerwonego rekina na jego piersi przebił tuzin strzał, podobnie jak wszystkie pozostałe części ciała. Theron przypatrywał się mu z rosnącym zainteresowaniem, które ustąpiło miejsca przerażeniu, gdy upiór odwrócił głowę w jego kierunku. Zewsząd spowiła go mgła, choć wciąż pozostał w zasięgu wzroku trupa. Umarły szedł w jego stronę chwiejnym krokiem podnosząc prawicę. Szlachcic chciał się cofnąć, ale mgła była twarda niczym granit. Zakrwawiona dłoń dotknęła jego twarzy.
Obudził się zlany zimnym potem i od razu wstał z krzesła. Mimowolnie podniósł swój miecz, wsparty i poręcz mebla i wyjął go z czarnej pochwy. Dotyk rękojeści broni nieco go uspokoił. Mające trzy i pół stopy biało-czerwone ostrze skrzyło się w blasku ogniska. Chłopak schował broń, przewiesił ją sobie przez plecy i pogładził dłonią gałkę w kształcie głowy rekina, wykonaną z barwionej kości słoniowej, z oczami wykonanymi z błękitnego lazurytu. Na jedwabną koszulę z herbem Rodziny narzucił kolczugę ze srebrnej stali i skórzany kaftan.
Jego stopy odciskały głębokie ślady w miękkiej ziemi, a źdźbła trawy uginały się pod jego ciężarem. Wciągnął do płuc letnie powietrze, delektując się jego wonią. Za niedługo przyjdzie jesień, a po niej zima – pomyślał mimo woli. Miał piętnaście lat i był już niemal dorosły, ale jeszcze nie widział ani jednej zimy. Urodził się w czwartym roku tego cyklu i zima trwała tylko przez pierwszy rok jego życia. Każdy cykl trwał dwadzieścia lat i składał się z czterech pór roku, z czego każda trwała równo pięć lat.
Wtem poczuł przyjemny zapach pieczonego mięsa, dochodzący znad jednego z kilkudziesięciu ognisk. Skierował się ku nęcącemu zapachowi. Przy ognisku siedziało dwóch żołnierzy, w żelaznych hełmach z nosalami. Metal odbijał tańczące pod piekącą się świnią płomienie. Odgarnął kosmyk czarnych włosów i złapał żołnierza za ramię, chcąc zadać mu pytanie. Wojownik upadł z głośnym hukiem zbroi na plecy, odsłaniają podcięte gardło i zakrwawioną zbroję. Wpatrywał się pusto w wieczorne niebo, a w jego szarych oczach i rudej brodzie odbijały się miliony gwiazd i dwa księżyce – jeden w kształcie sierpa, a drugi niemal w pełni. Theron podbiegł do drugiego mężczyzny i ze zgrozą stwierdził, że i on nie żyje. Podobnie, jak dwaj, których znalazł w pobliskim namiocie. Z pozoru wyglądali normalnie, jakby spali, ale podobnie jak pobratymcy przy ognisku, mieli poderżnięte gardła.
Chłopak zastanawiał się, czy nie powinien zadąć w woli róg, który znalazł przy jednym z zabitych, ale od razu zarzucił ten pomysł, wiedząc, że w ten sposób niechybnie ściągnie na siebie śmierć. Wyszedł z małego namiotu i skierował się ku przywiązanym do palików koniom. Dosiadł największego z nich, gniadosza, na którym jeździł kapitan jego straży. Jemu już raczej się nie przyda – pomyślał.
Wbił pięty w boki wierzchowca, zmuszając go do galopu. Pędził ku ciemnym zdradzieckim wodom brodu na rzece Abhain. Wtem koło jego głowy przeleciała ze świstem strzała. Nie widział jej, choć słyszał ją bardzo dokładnie. Spiął konia do cwału. Z pysku zwierzęcia zaczęła lecieć piana, która po chwili zmieniła barwę na czerwoną. Theron ujrzał sterczącą z boku wierzchowca czarną strzałę. Po chwili druga wbiła się w szyję zwierzęcia, mijając dłoń chłopaka tylko o parę cali. Gdy koń wpadł pędem do lodowatej wody przepływającej przez bród, stanął dęba, zrzucając jeźdźca z grzbietu. Zaczął biec w kierunku leśnej ścieżki, ale kolejne dwie strzały powaliły go na ziemię, rozrywając mu brzuch, z którego wyleciały parujące w chłodnym powietrzu wnętrzności. Kwiczał, barwiąc wodę wokół siebie na czerwono, aż w końcu ucichł i skonał.
Szlachcic dźwignął się na nogi i omal nie pośliznął się na śliskim kamieniu. Gdy złapał równowagę, wyciągnął z pochwy broń i ugiął kolana, oczekując ataku. Jego ucho ledwo wychwyciło dźwięk naciąganej cięciwy, ale nim zdołał choćby uskoczyć w bok, by uniknąć pocisku, powietrze wypełnił donośny świst i po ułamku sekundy spod prawej łopatki młodzieńca wystawała długa na dwie stopy strzała, drgając lekko. Opadł na kolana, rozbryzgując wodę. W ustach poczuł metaliczny smak napływającej krwi. Splunął i podniósł się na nogi. Kolejna strzałą przeszyła powietrze i jego lewe udo. Przyklęknął na prawe kolano i złamał jej drzewce. Gdy próbował powstać, pośliznął się na zdradzieckim kamieniu i upadł twarzą w lodowatą wodę, którą zdołał przesiąknąć jego kaftan, łamiąc sobie nos. Poleciała z niego cienka strużka krwi, podobnie jak z rozbitej skroni. Dławiąc się ciemną wodą i własną krwią wstał po raz kolejny. Ciągle trzymał miecz w drżących dłoniach. Drżał z zimna, bólu i strachu.
Gdy stał w miarę pewnie na nogach, rozejrzał się i po obydwu stronach brodu dostrzegł szeregi oczu. Pomimo tego, że noc była niezwykle jasna, widział tylko oczy. Później ujrzał również blask dwóch księżyców, odbijający się w czarnej stali, z jakiej wykonane były zbroje napastników. Jeden z nich wyszedł przed szereg, porzucając ochronę z cienia drzew.
Miał około sześciu stóp wzrostu z hakiem, czarne futro, pokrywające całe jego ciało, głowę pumy i zielonożółte świecące w mroku oczy. Jego długi ogon rozchlapywał wodę Abhainu. Choć zakuty był w zbroję płytową, można było stwierdzić, że był niezwykle silnie umięśniony, a do tego był wprawnym i zwinnym wojownikiem. Jego białe wąsy poruszały się lekko, jakby próbował coś wywąchać. Ponad prawe ramię wojownika wystawała groźnie czarna rękojeść z kości jakiegoś stworzenia, którego Theron prawdopodobnie nigdy nie widział. I pewnie nie już nie zobaczę – pomyślał z goryczą. Uchwyt broni owinięto szczelnie czarną, miękką skórą. W lewej dłoni trzymał łuk z tej samej kości, z której wykonano rękojeść miecza oraz czarnego drewna z Talahm Scathana. Wiedział, że to drewno pochodzi z legendarnej krainy cienia i śmierci, gdyż usłyszał od ojca, że nie rosło ono nigdzie indziej. Zastanawiał się jednak, jak owy rzadki materiał trafił w ręce tego Suanina. Prawą ręką nałożył, równie czarną co wszystko pozostałe, strzałę na cięciwę łuku, dorównującego mu wzrostem zwężając czarne źrenice.
Ostatnią rzeczą, jaką Theron usłyszał, była upiorna pieśń setki naciąganych i zwalnianych cięciw potężnych łuków.


                                                            

Taaaa, wiem, króciutkie :< Nie bijcie! xd Rozdział numero uno [jeśli będzie xd] będzie dłuższy, obiecuję! I ten, no, mogę wyjaśnić, ‘dlaczego to nie jest identyczne, jak PLiO’ xD
Zdrawiam,
ML
PS Ha! Równo o północy! xD

27 komentarzy:

  1. Jestem pierwsza :D
    Teraz lecę czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Króciutkie- fakt, ale przyganiał kocioł garnkowi. Moje wcale nie było dłuższe ;)
      To NIE jest identyczne jak PLiO. Okej, widać, że się inspirowałeś i wg, ale na pewno jest, i znając Cb będzie, inne.
      Sen był genialny *.*
      Późniejsza akcja również ;D
      Muszę się pakować, tak więc na razie tyle ode mnie
      Pisz szybko nn :p
      Pozdro,
      Drownn :3

      Usuń
    2. Chociaż tyle..xd
      Dlatego też powiedziałem, że mogę wyjaśnić 'mechanikę świata', żeby nie było niejasności xD
      Nom, to byłem ja, trupy musiały być, choćby w wizji... Wróć! Śnie xD
      Fajno :3
      Oki, miłego wyjazdu? xD
      POstaram się spiąć i wyrobić przed końcem wakacji :P
      Zdro,
      ML :P

      Usuń
    3. Już zajechałam, na szczęście tu również jest wifi :D
      Niestety jutro wieczorem wracam do Polski. Chorwacja już płacze na samą myśl o tym rzewnymi, łzawymi burzami...
      Haha właściwie chciałabym zobaczyć Twoją kłótnię z kimś kto uznałby to za plagiat ^^
      Postarasz się przed końcem wakacji? A postarasz się przed końcem tego tygodnia?
      *ładne, nie mopsie oczka*

      Usuń
    4. Jaka radość...xD
      Partiotyzm level ultra xD
      Ja jakoś niespecjalnie xd
      Zważywszy na to, że tydzień kończy się dzisiaj? xd Może za parę dni będzie xd Ale już teraz wiem, że przegiąłem z przepychem xD
      *huehue*

      Usuń
    5. Teorytycznie dla mnie niedziela jest pierwszym dniem tygodnia, ponieważ tego dnia Chrystus zmartwychwstał...
      Uwierz mi zaczęłam już to czytać, ale SasuSaku jakoś bardziej do mnie w tej chwili przemawia.
      F.

      Usuń
    6. Jakoś trzeba się kontaktować se światem :p
      Oj no gdyby w Pl było cieplej to wróciłabym tam nawet na miotle ;)
      A ja tak :D Te argumenty poprzeplatane hodorowymi słówkami :D
      Ech no.. Chodziło mi o tydzień 26.08- 1.09 :D
      *muahahahaha*

      Usuń
    7. @ F - Jakbyś nie wiedziała, jaki ze mnie antychryst xD
      Nie dziwota, że normalna książka apsorbuje bardziej, niż ma pisanina xD

      Elegancki odstępik...

      @ Drowned - A tam, gadanie xd
      U mnie ciepełko, ino pizga jak cholera xD
      to by rzeczywiście było piękne :D
      Postaram się xd Ale idę o zakład, że przekroczyłem grnice absurdu w pierwszych kilku akapitach xD
      *nie robi się to dziwne? xD**

      Usuń
    8. @ XD
      Obecnie czytam Zwiadowców, a SasuSaku to opowiadanie z fandomu Naruto
      F.

      Usuń
    9. Oooo, Zwiadowców przeczytałem xd Ja mam jakąś awersję do anime xD

      Usuń
    10. @ F- Zwiadowców niedawno skończyłam :3

      @ M- Jestem stworzona do ciepłych klimatów, a nie takiego cholernego mrozu... 11 stopni w środku lata -,-
      No to będzie ciekawie :3

      *dziwna to jest nasza rozmowa na gg*

      Usuń
    11. A tam, bywało gorzej :3
      Taaaaa, bardzo xD Tak bardzo, że aż śmieję się ze swojej głupoty xD

      * Widziałem dziwniejsze xD *

      Usuń
    12. Dobra, proponuję koniec spamu
      (nie żebym sama miała w tym udział :D)

      Usuń
    13. Nieeeee, pogrzało cię w tej Chorwacji? xD

      Usuń
    14. Tak, zrzucam skórę jak wążżż z takiego małego trójkąta na dekoldzie o.O

      Usuń
    15. Pozwól, że zacytuję "szokujące odkrycie, które mną wstrząsnęło" :D

      Usuń
  2. Bardzo profesjonalnie. Fenomenalne opisy. Ciekawy sen i jego spełnienie, bo zakladam że ten czarnowłosy trupek-jeż to był główny bohater, wybacz ale nie chce mi się szukać i przepisywac jego jakże popularnego imienia. Trupy były, krew była, jakataka akcja była czyli składniki notki idealnej.
    Kończę bo ci woda sodowa uderzy do głowy xp

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, jaśniepani Agato xd
      Jakby jeszcze nie uderzyła..xD

      Usuń
  3. Rzeczywiście przypomina dzieła Martina, ale pewnie to wrażenie jest silniejsze, bo zasugerowałaś je na samym początku. Po za tym masz bardzo podobny do niego styl opisów; są bardzo dokładne, a jednak nie tak zawiłe i nudne jak na przykład u Sienkiewicza.

    Jednak nad samym tekstem mogę chylić czoła, bo jest niezwykle profesjonalny i dopracowany,po prostu zabójczo dobry.

    Zauważyłam tylko jeden błąd, ale natury logicznej. Naciągana cięciwa łuku może i wydaje jakiś ledwie słyszalny odgłos, ale do uszu osoby postronnej dotrze raczej dźwięk towarzyszący wypuszczaniu strzały.

    Cała reszta jest po prostu perfekcyjna :) Pozdrawiam i niech Wielki Wen Ci sprzyja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtrącę się, bo mogę.
      Strzelam z łuku i z doświadczenia wiem, że spuszczana cięciwa robi trochę hałasu. Co do strzał... Tu nie wiem, bo cięciwa zbyt głośno hałasuje. Chyba, że chodzi tu o takie pdęk, gdy nasadka... Nie wiem jak to powiedzieć... Opuszcza cięciwe?
      F.

      Usuń
    2. Ale faktycznie, naciąganiu cięciwy raczej nie towarzyszy żaden dźwięk. Wypuszczaniu strzały tak. Zgadzam się.
      F

      Usuń
    3. Dziękuję ogólnie za miłe słowa xd

      Tu bym się mógł kłócić, bo to były cholernie duże łuki, była ich setka, i raz jeszcze - był cholernie duże xD

      Dziękował raz jeszcze ;)

      Usuń
  4. Właśnie o to mi chodziło, o ten łopot cięciwy. Z lukami miałam po prawdzie niewiele do czynienia, więc nie mam zamiaru uchodzić za mądralę, koleżanka z góry zna się lepiej. Doświadczyłam na własnej skórze tylko niezbyt fajnego uczucia, gdy strzała przelatuje ci obok ucha... I potwierdzam, wtedy słychać ja świszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Taaa.... To było takie krótkie, że powinieneś złączyć to z następnym...
    Finite

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiecie co? xd Wolę pisać w jednej notce z jednej perspektywy xddd Smuteczek xD

      Usuń

Została włączona moderacja komentarzy, przepraszamy za utrudnienia! Dziękujemy za komentarze! Każdy komentarz się dla nas liczy!