Dziś kontynuacja xd
I. CREYNE
Lord Stamar
Wend jechał na czele sporego oddziału żołnierzy na swym siwku zakuty w
biało-czerwoną zbroję z najlepszej stali dostępnej w zachodnich lennach,
połyskującą w świetle promieni wstającego znad horyzontu słońca.
Cathair Oir
znikało powoli za ich plecami, lśniąc złotym blaskiem, któremu zawdzięczało swą
nazwę wśród gawiedzi. Dwanaście wież, których mury wykonano z najrzadszego
granitu w zamierzchłych czasach, gdy po ziemi chodziły mityczne bestie i prawdziwi
herosi. Każda z kolosalnych budowli prezentowała jedną z dwunastu potężnych
rodzin, i choć każda była tego samego koloru, to potężne chorągwie i blanki nie
pozostawiały złudzeń. Ponad jedenastoma pozostałymi górowała Baszta Gryfa,
Rodziny Redblade’ów sprawujących władzę, wykonana z krwawego granitu, barwy
szkarłatnej wydobytego z mrocznych otchłani krainy Talahm
Scathana. Herb
Rodziny – szybujący śnieżnobiały Lender, największy z gryfów, nad
krwistoczerwonym pofalowanym oceanem – łopotał na wietrze, niczym morskie fale,
które przedstawiał.
Kolejne
jedenaście wież otaczało Basztę Gryfa wielkim kołem; wszystkie były połączone
grubym murem z czarnego marmuru, a z Wieży Węża, należącej do Rodziny
Serpentów, do górującej nad pozostałymi Baszty Gryfa, prowadził gruby i solidny
most ze stopu krwawego i cienistego złota, zmieniający swą barwę w zależności
od położenia obserwatora. Czarna jak noc Wieża Węża wykonana z czarnego
granitu, podobnie jak wszystkie pozostałe kształcie. Groźnie wyglądające blanki
w kształcie głów wszystkich węży, jakie kiedykolwiek żyły i żyją, wąskie okna,
pozwalające jedynie na wystrzelenie strzały przez łucznika, i w końcu chorągiew
rodu Serpentów, przedstawiająca złotą głowę Avaliona – olbrzymiego morskiego
węża, zabitego w pierwszym tysiąccyklu przez Ojca Serpentów – Na fioletowo-czarnej szachownicy. Z całej budowli
sterczały groźnie kolce z czarnej stali, połyskujące blado w słońcu.
Kolejna była
wieża Rodziny Ironheartów, z herbem przedstawiającym potężnego Ergelliona –
jaszczura o tysiącu głów, zamieszkującego dawniej Ocean Sztormów, o łuskach tak
twardych, że nie mogła ich przebić żadna broń – na morsko błękitnym tle. Blanki
wieży ukształtowano na kształt jaszczurzych łap, a w szerokie okna wprawiono
żelazne kraty. Wielką wychodzącą na dziedziniec bramę z dębowego drewna,
pomalowaną na czarno, ozdobiono kamiennym łukiem w kształcie splecionych ze
sobą szyj potworów.
Dalej stała
potężna baszta Wendów, z tą ich chorągwią z czerwonym rekinem na białym tle. Rekinie
głowy z zimnego kamienia spoglądały w dół, a spomiędzy nich, mógł spoglądać
także i łucznik. Baszta była całkowicie pozbawiona jakichkolwiek okien, a
jedynymi otworami w niej były główna brama i drzwi prowadzące na mury.
Potem była
wieża Gentów, ze splecionymi ze sobą kamiennymi ramionami ośmiornicy, w
charakterze blanków, bramą, ukształtowaną na podobiznę paszczy krakena. Ponad
kamienne ramiona wystawał tańczący na wietrze herb Rodziny, złoty Inktis –
wielka niczym cała wyspa ośmiornica – na bagnisto zielonym tle, symbolizującym
miejsce pochodzenia bestii.
Kolejne były
bliźniacze wieże równie bliźniaczych Rodzin, połączone ze sobą wiszącymi
mostami, należące do Kelgarów i Praytów. Na szczytach baszt zamiast
tradycyjnych blanków, znajdowały się kamienne czaszki, o pustych oczodołach.
Pierwsza z Rodzin w swoim herbie miała czarnego króla olbrzymów, klęczącego i
składającego topór, na złotym tle, zaś druga równie czarnego nekromantę na
czerwono-pomarańczowej szachownicy. Obie bramy miały wygląd monstrualnych
czaszek.
Ósma baszta
należała do najmłodszej z Rodzin – Whitefire’ów. Szczyt budowli został
przyozdobiony kamiennymi rzeźbami o kształcie olbrzymich pająków, podobnie jak
brama, wyglądająca niczym wielka pajęczyna. W herbie mieli dwa tuziny czarnych
i białych pająków, na czarnobiałej szachownicy.
Dziewiąta z
kolei była wieżą Dragonstone’ów. Małe kamienne smoki siedziały na szczycie
budowli, patrząc groźnie w dół swoimi czerwonymi oczami. Potężne drzwi
okraszone były rozwartą paszczą kamiennego smoka. Na wielkiej chorągwi widniały
dwa zielone, splatające się ze sobą smoki, na czarnym tle.
Przedostatnia
należała do Fervenblacków. Na jej szczycie stali dumni rycerze z czarnych
zbrojach, wspierający się na olbrzymich tarczach. Wejście do budowli znajdowało
się między nogami stojącego u jej podnóża olbrzymiego wojownika. Herb
przedstawiał zakutego w błękitną zbroję wojownika – a przynajmniej tak sądzili
przybysze z dalekich krain, nie znający historii Vendanii. Fervenblackowie byli
jedną z trzech rodzin, w których nie rządzili mężczyźni, a kobiety, ze względu
na to, że zostały założone przez kobiety. I w herbie Rodziny Fervenblacków była
zakuta w błękitną zbroję kobieta na czerwonym tle.
Ostatnia
budowla sąsiadująca z Wieżą Węża była własnością Zonesaberów. Blanki ozdobiono
kamiennymi głowami Suan, kocimi i psimi. Brama wjazdowa do tej wieży były
najubożej ozdobiona, bowiem po dwóch jej stronach stało dwóch kamiennych
strażników, wysokich na ponad dwadzieścia stóp, trzymających jeszcze wyższe
piki z zatkniętymi na nich głowami Suan. W herbie mieli brązową włócznię, u
góry krwistoczerwoną z zatkniętą na niej głową mieszkańca krainy wysuniętej na
zachód, na czarnym tle.
Wszystkie wieże
połączone murami nazwano Warownią Dwunastu. Nazwa wzięła się stąd, że Ojcowie i
Matki wszystkich dwunastu rodzin, wraz ze swoim licznym potomstwem i kilkoma
tysiącami żołnierzy odparli wielką armię Zhara Khereo – potężnego władcy, który
zjednoczył Suan przeciwko ludziom. Jedni twierdzili, że to z powodu tego, że
pierwsi z ludzi byli o wiele więksi, niż żyjący obecnie, inni, że to z powodu
silnego stężenia magii w tym miejscu. Efekt w każdym razie był taki, że stutysięczna
armia została obrócona w perzynę, przez niecałe pięć tysięcy ludzi.
Jednak
utrzymanie tak potężnej fortecy nie był wielkim wyczynem. Po grubym murze,
który był dosłownie porośnięty trebuszami i katapultami, a także balistami,
mogło przejechać konno obok siebie półtorej tuzina zbrojnych. Był wysoki na
ponad sto pięćdziesiąt stóp, a każda z jedenastu wież była trzykrotnie wyższa, i
mogła pomieścić kilkuset ludzi. Bramy baszt były równie szerokie co mur i
wysokie na jakieś trzydzieści stóp. Wejściem na ogromny dziedziniec warowni
była brama mająca jedną trzecią wysokości murów, wykonana z żelaza i czarnego
drewna. Sam dziedziniec był usiany licznymi drzewami, kwiatami i trawą.
Przynajmniej jego wschodnia część. Zachodni plac był wysypany drobnym żwirem, a
w cieniu murów ustawiono stojaki z bronią treningową, głównie stępionymi
mieczami, toporami i buzdyganami.
Serpentowie
przybyli do stolicy jako drudzy, niedługo po Zonesaberach. Spędzili miesiąc, w
oczekiwaniu na przyjazd pozostałych Rodzin. Minęły prawie dwie pełnie, a
Fervenblackowie i Whitefire’owie jeszcze się nie pojawili. Stamar Wend uparł
się, by do Cathair Oir zawitał jego trzeci syn. I efekty dało się dostrzec już
dzisiejszego poranka. Pod główną bramę olbrzymiego miasta przybiegł kasztanowy
koń, w którego strzemiona zaplątany był jakiś człowiek, Creyne nie potrafił
sobie przypomnieć jego imienia. Miren,
Marin? Nie… Mirin! Tak, to był Mirin, kapitan straży Wendów. Ów Mirin miał
na sobie kaftan z utwardzanej skóry, z herbem Rodziny, czerwonym rekinem.
Nikomu, poza lordem Stamarem, nie udało się go rozpoznać, bo z czaszki
pozostała jedynie krwawa papka – z czyjej zostało by coś innego, gdyby przez
parę mil nasza głowa obijałaby się o kamienie? Z pleców jeźdźca sterczało kilka
połamanych strzał, czarnych jak noc.
Lord Stamar
postanowił niezwłocznie odszukać choćby resztki swojego syna, a jego wierny
przyjaciel, król Amar – który nawet imię miał podobne – z radością się do niego
przyłączył. Wszyscy członkowie Rodzin, jacy znaleźli się w stolicy, chcąc, nie
chcąc również musieli się przyłączyć. Creyne został zbudzony, kiedy tylko do
jego komnat przez wąskie okna zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca. Nałożył
więc na siebie jedwabną koszulę, wełniane getry, wysokie buty, czarną kolczugę
i taką samą zbroję, ze złotą głową Avaliona na piersi. Przez plecy przewiesił
sobie miecz półtoraroczny, o czarnym ostrzu, pozłacanym na brzegach i rękojeści
ze srebrnej stali, owiniętej w miękką skórę.
W sumie całą
kolumna liczyła sobie nieco ponad dwie setki ludzi. I to tylko po to, żeby znaleźć jakiegoś trupa – pomyślał Creyne z
irytacją. Bo w to, że młody Theron nie żyje, nie wątpił nikt, nawet jego
ojciec.
Jechał tuż za
swoim ojcem – lordem Daarnem Serpentem.
Daarn Serpent
miał ponad czterdzieści lat i na jego krótkich kasztanowych włosach zaczęły
pojawiać się cienkie nitki siwizny, podobnie zresztą jak na regularnie
strzyżonej brodzie. Na znajdujących się na owalnej twarzy pełnych ustach rzadko
kiedy gościł uśmiech, a jeśli już, to często wymuszony. Spoglądał na świat parą
błękitnych oczu, typowych dla Rodziny Serpentów. Jego nos był haczykowaty. Lord
miał sześć i pół stopy wzrostu, był szeroki w barach, szczupły i umięśniony.
Żartownisie zwykli zwać go „lordem Gadzią Skórą”, gdyż był z charakteru
szorstki niczym jaszczurze łuski. Oczywiście, jeśli taki osobnik wpadł w ręce
lorda Daarna, otrzymywał swoistą nagrodę. Stary Serpent kazał zadbać swoim ludziom,
by każdy z takich wesołków już zawsze chodził uśmiechnięty. Czasami przykładnie
kazał któregoś powiesić, ale tylko wtedy, kiedy miał naprawdę zły humor. Teraz
wyglądał na zadowolonego ze swojego towarzystwa, które stanowiło dwóch
Zonesaberów, prawdopodobnie synów Matthiasa Zonesabera seniora, który miał za
sobą ponad osiemdziesiąt lat życia, pięć żon, niemal trzydziestu synów, nie
licząc licznych bękartów, dwadzieścia siedem córek i prawie dwa razy tyle
wnucząt, i jak na razie nie miał najmniejszego zamiaru odchodzić z tego świata,
choć ucieszyłoby to z pewnością jego niezwykle liczne potomstwo. I znając
życie, połowa tego potomstwa przedwcześnie trafiłaby do grobów. W Vandenii już
wielokrotnie zdarzały się takie sytuacje, że Głowa Rodziny żyła nadzwyczaj
długo, a gdy umarła, złaknieni władzy synowie, a czasami i córki, dosłownie
wybijali się w pień, tylko po to, by przejąć stanowisko ojca, lub matki. W
niezwykle skrajnych przypadkach, to wnuczęta zasiadały na rodzinnym tronie w
warowni.
Creyne z chęcią
zrównałby się z ojcem, ale otrzymał dokładne rozkazy, które mówiły, że ma
jechać za nim. Wolał nie denerwować i tak drażliwego lorda Downterwall.
Odgarnął z twarzy kilka kosmyków jasnobrązowych włosów i podjechał nieco
bliżej, chcąc podsłuchać rozmowę.
- … naprawdę
wspaniale, lordzie Serpent. – Creyne usłyszał tylko końcówkę zdania,
wypowiedzianego przez niższego z mężczyzn, o szczurzej twarzy i cieniu
pierwszego zarostu.
- Rodzina
Zonesaberów będzie ci wdzięczna po kres czasu, jaśniepanie – dodał drugi, z
krótkimi rudymi włosami, opadającymi luźno na ramiona.
- Nic mi po
waszej wdzięczności. To złota i mieczy potrzebuję – odparł z kamiennym wyrazem
twarzy Daarn, choć każdy, kto znał go choć trochę, dostrzegłby irytację.
- Oczywiście –
bąknął rudowłosy, z twarzą zbitego szczenięcia. – Kiedy będzie po wszystkim,
każdy miecz w Lennie Stali będzie należał do Serpentów – zapewnił po chwili, a
jego brat, albo kuzyn, licho ich tam wie, potaknął energicznie głową.
- Świetnie –
orzekł Daarn. – A teraz pomóżmy znaleźć lordowi Samarowi zwłoki jego syn. –
Spiął konia zmuszając go do przyspieszenia kroku.
Creyne podążył
za nimi, próbując dojść do sensu ich słów. Na swoje nieszczęście, umysłem nie
potrafił się posługiwać tak dobrze jak mieczem. Chyba, że chodziło o strategię;
ale w innych kwestiach wymagających myślenia ustępował swojemu starszemu bratu,
który lepiej od niego i walczył, i myślał. Jednak z jakichś powodów, ojciec to
właśnie Creyne’a zawsze wolał mieć przy sobie, a nie Gregora.
Przemierzali
Krwawy Trakt od jakiejś godziny, a mimo to nie natknęli się na żadne ślady
obozu młodego Wenda. Wszyscy poza Stamarem i ewentualnie królem mieli to
całkowicie w poważaniu, choć starali się tego zbytnio nie okazywać. Przez
szczelny baldachim liści na drogę padały tylko nieliczne snopy słonecznego
światła; gałęzie starszych niż każdy człowiek drzew zawodziły cicho szeleszcząc
milionami liści. Chłopak – Creyne miał bowiem niecałe dwadzieścia trzy lata –
podjechał do pobliskiej jabłoni i dłonią ubraną w skórzaną rękawicę bez palców
zerwał jeden z dojrzalszych owoców. Odgryzł spory kawałek i na jego twarz
wpełzł błogi uśmiech zadowolenia. Nigdy nie jadł tak słodkiego jabłka. W ogóle
jadł ich niewiele, bo w Lennie Węża, gdzie Serpentowi mieli swoje ziemie, rosły
jedynie cytryny, pomarańcze, koksy, a nawet banany, ale nigdy jabłka. Takie są uroki nadmorskiej prowincji – pomyślał.
W dzieciństwie dużo pływał rozmaitymi statkami, a gdy był wystarczająco duży,
nawet nimi sterował; lecz mimo wszystko zawsze bardziej ciągnęło go do koni i
głębi lądu. Za dużo nasłuchał się opowieści matki o wspaniałym Cathair Oir,
żeby nie zobaczyć go na własne oczy. Pewnie dlatego, gdy w końcu je ujrzał,
poczuł pewien zawód, bo słyszał o lśniących złotym blaskiem dachach domostw,
olbrzymich targach zapełnionych niezwykłymi ludźmi i jeszcze niezwyklejszymi
materiałami, dziwnych zwierząt z innych kontynentów, a ponad tym wszystkim
kolosalnej Warowni Dwunastu, górującej nad wszystkimi twierdzami, jakie
kiedykolwiek widział. Z tego wszystkiego, tylko warownia na wzgórzu nie
zawiodła jego oczekiwań. Domostwa o lśniących dachach albo się zawaliły, albo
zostały sprzedane i przebudowane, targi wypełnione były zwykłymi ludźmi,
targującymi zwykłymi towarami – fakt, zdarzali się mężczyźni o hebanowej, czy
miedzianej skórze i dziwnym akcencie, w fikuśnych strojach, ale nie należeli do
codziennych widoków. Dodatkowo ulice były wypełnione dziwkami, płatnymi
zabójcami i inną tego typu hołotą. To mocno odbiegało od wizji miasta-raju.
Narzekać jednak
nie mógł. Dostał przytulny pokój w Wieży Węża, kilka służek, gotowych na każde
jego skinienie, miękki materac, dużą miedzianą wannę i wszystkie możliwe
wygody.
Powietrze
wypełniała przyjemna woń rozmaitych owoców i trawy. W oddali dało się słysząc
przepływającą przez bród wodę, zlewającą się w jedną całość z dźwiękami lasu.
Jechał w milczeniu przed siebie, aż w końcu kolumna zatrzymała się. Creyne wraz
z ojcem skierował się ku przodowi. Król i lord Stamar zatrzymali się przed
brodem, zasłanym kilkudziesięcioma ciałami ludzi Wendów. Trupy zatrzymywały się
na wystających ostrych kamieniach lub kłodach, unosząc się w górę i w dół.
Twarzy, dłonie i wszystkie części ciała, które nie były osłonięte kawałkiem
materiału, ogryzały ławice małych czerwonych rybek, uciekających, gdy tylko ktoś
zbliżył się na kilka metrów. Creyne zsiadł z wierzchowca i przywiązał wodze do
pobliskiego dębu. Spostrzegł, że większość lordów już to zrobiła i kierowała
się ku zwłokom, którymi zasłany był cały bród. Przyklęknął przy pierwszym
lepszym człowieku, chcąc zobaczyć, jak go zabito. Twarz miał skierowaną ku dnu,
więc obrócił go na plecy i skrzywił się. W poderżniętym gardle wiły się białe
larwy rzecznych robaków, podobnie jak w rozszarpanym brzuchu, w którym
brakowało większości narządów, a te, które się ostały, zostały rozszarpane. O
ile mógł uwierzyć w to, że ktoś poderżnął mu gardło, to wątpliwe było, by potem
rozrywał mu dodatkowo brzuch. Wilki –
przemknęło mu przez myśl. Albo jakieś
dzikie koty. W grę wchodziły jeszcze bestie żyjące w Abhainie, ale na takiej
płyciźnie niewiele by zwojowały. Chłopak
wydobył zza pasa sztylet i zaczął grzebać nim w gardle, które zaczęło żyć
własnym życiem. Rozcięci prowadziło od ucha, do ucha i było niezwykle głębokie.
Skrytobójcy zazwyczaj, kiedy podcinali gardła, robili to szybkim, lekkim
ruchem, nie dając ofierze czasu na jakiekolwiek działanie. Tutaj zaś wyglądało
to tak, jakby ktoś przecinał tętnicę powoli. Druga opcja była taka, że zabójca
miał ponadprzeciętnie ostry sztylety, który w ciało wchodził jak w masło.
Pozostałe trupy
wyglądały podobnie, z tym, że kilku brakowało kończyn, czy ich fragmentów. Cokolwiek przyszło tu w nocy, miało niezłą
ucztę. Skierował się ku zwłokom, tak naszpikowanym strzałami, że nawet nie
dotykały wody. Domyślił się, że to był słynny już Theron Wend. Choć nie dało
się tego stwierdzić po twarzy, gdyż w tej znajdował się ponad tuzin czarnych
strzał. Lord Stamar złamał jedną, która przeszła przez czaszkę na wylot, włożył
grot do wody, by zmyć z niego fragmenty mózgu i podniósł ostrze.
- Czarna stal –
oznajmił. – Skąd ktokolwiek mógłby mieć czarną stal? – To pytanie kierował
raczej do siebie, niż do zgromadzonych wokół niego władców.
- Lordzie Wend
– zaczął stary Gent, ze śnieżnobiałą brodą i takimi samymi włosami opadającymi
na masywne ramiona – czekają nas ciężkie czasy. Według mędrców w pierwszy dzień
jesieni nastanie dwupełnia, a chyba wszyscy wiemy, co to oznacza. – Odkaszlnął.
– Suanie nie znajdą lepszego momentu na rozpoczęcie wojny.
Pozostali
lordowie potwierdzili jego słowa skinięciami na ogół siwych, albo łysych głów.
- Obawiam się,
że nieszczęsny Theron stał się jej zalążkiem – ciągnął dalej. – Nieludzie mają
nadzieję, że w napadzie gniewu wypowiesz im wojnę i najedziesz ich ziemie.
Wtedy będą mieli pretekst do ataku.
- Twoja teoria
maja jedną, sporą lukę – odrzekł chłodno Stamar. – Jesteśmy w środku Królestwa
Ludzi. Skąd mieli by się tutaj wziąć Suanie? – Wstał z klęczek.
- Nie mam
pojęcia, ale Adnys ma rację, Stamarze – wtrącił się król, spoglądając na
wszystkich z grzbietu swojego gniadosza. – Kto miałby mieć jakikolwiek interes
w śmierci chłopaka?
- Nie wiem –
bąknął pod nosem.
- Wrzucimy
ciała na wozy i pochowamy ich w krypcie pod warownią – oznajmił Amar. – Bez
dyskusji. A teraz wracajmy, bo mam już dość tego cholernego lasu. – Zawrócił
wierzchowca i oddalił się.
Creyne spotkał
brata i wraz z nim załadował na pobliski wóz ociekające wodą i rzecznym
robactwem ciała. Gdy z powrotem dosiedli koni, zajęli miejsca obok siebie,
kilkanaście jardów na ojcem.
- Jak tam minął
ci poranek? – zagadnął Gregor.
- A jak mógł
minąć? – odpowiedział pytaniem na pytanie Creyne. Gdy przejeżdżali pod
jabłonią, której ciężkie od owoców gałęzie uginały się nad drogą, stanął w
strzemionach i zerwał dwie sztuki, po czym rzucił jedną z nich bratu. –
Spróbuj, naprawdę dobre, nie to co w wężowym lennie.
- Faktycznie
dobre. – Odchrząknął. – Co myślisz o jaśniepanie martwym Theronie? – zadrwił.
- Wiesz, że
polityka to nie mój rewir, ale wydaje mi się, że król Amar może mieć rację. Kto
inny miałby czarną stal, jak nie Suanie? – Odgryzł spory kawałek jabłka.
Przypomniał sobie o fragmencie podsłuchanej rozmowy. – Ale myślę, że ojciec
chce coś na tym wszystkim ugrać, albo chciał ugrać już od dawna, jeszcze zanim
dowiedział się o Theronie.
Zrelacjonował
po krótce to, co zdołał podsłuchać. Gregor parsknął śmiechem.
- Cały tata, ot
co! – odgarnął brązowe loki opadające mu na czoło. – Co by się nie działo, on
musi na tym swoje ugrać. – Spoważniał nagle. – Tylko po co mu żołnierze i złoto
Zonesaberów? Nie mógł wiedzieć o młodym Wendzie. Planował coś już dłużej.
- Trzeba się
będzie go zapytać – wypalił. – Wieczorem, wejdziemy do jego komnaty i się go
spytamy.
- Kocham tą
twoją bezpośredniość, braciszku – orzekł, wyszczerzając białe zęby w uśmiechu.
– Ale ten jeden raz nie mam lepszego pomysłu. Po kolacji.
Creyne skinął
głową i podjął inny temat, nawet nie pamiętał jaki. Droga powrotna minęła mu
szybciej, ze względu na towarzystwo brata. Wjechali przez główną bramę miasta,
nieco mniejszą, niż ta w warowni, lecz nadal olbrzymią i porażającą rozmiarami.
Wystarczyło, że strażnicy otworzyli ją połowicznie, a cała kolumna mogła bez
problemu przejechać. Potężne drzwi z czarnego drewna wzmocniono w wielu
miejscach metalem. W wielu miejscach sterczały żelazne kolce, czekające na
okazję, by upuścić komuś krwi. I być może
za niedługo będą miały okazję. Jechali główną ulicą, przy której stały całe
rzędy budynków i straganów, oferujących najróżniejsze towary i usługi.
- Ryby,
najświeższe ryby w całej Stolicy!!! – darł się kupiec odziany w znoszoną
wełnianą tunikę.
Mijali liczne
gospody, pękające w szwach o gości, burdele, pełne rozochoconych dziewcząt,
kuźnie, pełne kowali i ich czeladników, z ciałami mokrymi od potu, kilka
strażnic, obsadzonych żołnierzami zakutymi w kolczugi, i jeszcze wiele innych
budynków. Końskie kopyta stukały o wyjeżdżoną przez tysiące lat użytkowania
drogę. Trasa spod Smoczej Bramy, do warowni majaczącej na wzgórzu, trwała
zadziwiająco długo, a pod jej koniec musieli przejechać przez most z czarnego
kamienia, wąski na tyle, że obok siebie mogło przejechać najwyżej trzech
jeźdźców.
Żwir trzeszczał
pod końskimi kopytami, gdy tylko znaleźli się na placu zachodnim. Wszyscy byli
już na ziemi i prowadzili swoje wierzchowce do stajni, olbrzymiego budynku,
skąpanego w cieniu muru, pomiędzy wieżami Serpentów, a Zonesaberów. Zbudowana z
solidnego kamienia, mogła pomieścić parę setek zwierząt, a w zapasy siana i
owsa starczała na parę lat.
Szczękając
płytową zbroją, udał się do swojej komnaty. Wszedł po długich krętych schodach,
a jego oddech zmieniał się w parę, ulatującą wśród chłodnych ścian. Zaraz za
nim ł kroczył jego giermek, Willbur. Miał niecałe piętnaście lat, był podłego
wzrostu, a na dodatek urodził się krótszymi palcami prawej ręki. Miał parę
zielonych oczu, zadarty nos, twarz usianą piegami i gęste, kręcone blond włosy.
Jednak trzeba my było przyznać, że choć gadał jak najęty, to był lojalny,
posłuszny i dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków. Zdjął z Creyne’a
zbroję, zadając przy tym liczne pytania.
- Czy wiadomo już,
kto zabił młodego lorda Wenda? Czy będziemy mieli wojnę?
- Spokojnie
Willbur, nie wiem, kto to zrobił, ani po co. – I szczerze powiedziawszy, mało mnie to obchodzi. – Jeśli będę
wiedział, dowiesz się jako pierwszy. A teraz idź już.
- Tak, panie –
odparł speszony i wyszedł przez drzwi na zimny korytarz.
Chłopak
postanowił umyć się i pozbyć końskiego zapachu, jakim zdążył przesiąknąć
podczas kilkugodzinnej jazdy. Kazał służącym przygotować balię z ciepłą wodą.
Spędził godzinę z hakiem, pławiąc się w gorącej wodzie. Gdy się ubrał,
postanowił odespać te kilka godzin. Obudził go Willbur.
- Panie, za
chwilę musisz być na kolacji – oznajmił.
Wyjrzał za okno
i zorientował się, że faktycznie, za chwilę powinien znaleźć się w Baszcie
Gryfa. Narzucił na siebie wełnianą tunikę, czarno-fioletową, ze złotymi
obszyciami, skórzane buty, czarne spodnie i brązowy skórzany pas, ze złotym
medalionem. Zbiegł na dół, szybkim krokiem przebył dziedziniec i zdążył
dołączyć do innych gości, stojących pod bramą, przechodzącą pod nogami
wielkiego kamiennego gryfa, rzeźbionego w białym marmurze. Drobne kamyczki
trzeszczały pod setkami nóg. Udało mu się zająć miejsce obok Gregora. Ubrał się
podobnie do młodszego brata, ale jego tunika była dłuższa, sięgająca niemal do
kostek, poszerzaną u dołu wcięciem w kształcie klina. Przycięte do uszu włosy
zaczesał do tyłu. Ogólnie prezentował się całkiem nieźle.
- Gdzieś się
szlajał? – zapytał.
- Spałem –
burknął w odpowiedzi.
- Nigdy nie
miałeś wyczucia, w żadnej kwestii. – Nagle wskazał podstarzałą kobietę, idącą
przed nimi. – Widzisz ją? – Nie czekał na odpowiedź i ciągnął dalej. – To jest
lady Gent, a obok niej jej mąż, Maren Gent. – Chudym palcem wskazał na
barczystego mężczyznę o siwych włosach krótkich włosach i gęstej brodzie,
kroczącego obok krępej kobiety. – Ojciec ma się z nimi spotkać, kilka godzin po
kolacji. Jeśli mamy się czegokolwiek od niego dowiedzieć, musimy to zrobić
przedtem. Rozumiesz, braciszku?
Skinął, na
znak, że rozumie.
Weszli przez
wielkie drzwi do okrągłej Sali, będącej swoistą salę tronową, ale dziś
wyjątkowo służyła za jadalnię. Pod grubymi murami i w głębi sali postawiono
wysokie kolumny wspierające sklepienie oraz wyznaczające swoistą ścieżkę,
szeroką na kilkadziesiąt jardów, pod sam tron. Kamienne siedzenie wyrzeźbiono,
jakby składało się z ciał różnych bestii, których imiona już zapomniano. Na
ścianie za nim, wiły się kamienne macki, a w dół pełzły węże. Tron miał własne
skrzydła, zapewne należące do jednego ze smoków, a na szczycie oparcie
znajdowała się głowa pradawnego gada w koronie.
Creyne i Gregor
zajęli miejsce pośrodku stołu, w otoczeniu Gentów. Król odmówił kilka modlitw
za zmarłego syna Stamara Wenda, po czym polecił wszystkim zasiadać do stołu. Najpierw
na stół trafiła zupa grzybowa w wydrążonych bochnach chleba, potem przyniesiono
kilka baryłek wina, które otrzymali Serpentowi w darze od rodu Canterwayów,
którzy przysięgli im wierność. Canterwayowie w całym królestwie byli znani ze
swojego wina. Przyjemne ciepło rozpływało się po całym ciele już po pierwszym
łyku, uderzając do głowy. Potem służący przynieśli dziki w jabłkach i
pomarańczach z ziemniakami w sosie grzybowym oraz burakami. Kolejne było ciasto
wiśniowe. Po nim pijani lordowie zajęli się rozmową, a ci, którzy tego
zapragnęli, mogli się oddalić. Przez wąskie okna komnaty wpadały snopy
księżycowego światła, gdy Gregor i Creyne wychodzili na dziedziniec. Nie było
tajemnicą, że lord Daarn nie lubił przyjęć i bali, więc na ogół opuszczał je
przy pierwszej możliwej okazji.
W cieniu
starego dębu całowała się jakaś para, którą bracia ominęli szerokim łukiem, raz
zagadnął ich jakiś lord z południowym akcentem i śniadą skórą. Zbyli go kilkoma
słowami i weszli do Wieży Węża. Odgłosy uderzania utwardzanej skóry o kamienną
posadzkę niosły się echem wśród chłodnych granitowych ścian. Gdy znaleźli się
przed komnatę ojca, zawahali się przez chwilę, ale w końcu pchnęli drzwi i
weszli do pomieszczenia. Lord Donwterfall siedział na mahoniowym krześle, za
ciemnym biurkiem, ślęcząc nad jakimś listem. Blask świecy rozjaśniał nieco
ciemne pomieszczenie pozbawione okien. Daarn podniósł wzrok na synów.
- Możemy
usiąść, ojcze? – zaczął Gregor.
- Jesteście
moimi synami i pewne prawa wam przysługują – odpowiedział zdawkowo. – Siadajcie
i mówcie, czego chcecie.
Posłusznie
zasiedli na dwóch meblach, a starszy z braci przeniósł swoje siedzisko na
środek pokoju, by mógł spoglądać prosto w błękitne oczy ojca. Creyne zaś
siedział pod ścianą, obok szafki z winem, którego nalał sobie do kielicha.
- Dobrze więc.
O co chodzi?
- Ogólnie o
rozmowę między tobą a dwójką Zonesaberów, którą prowadziłeś na Krwawym Trakcie
dziś rano – odparł bezceremonialnie Gregor.
Lord Serpent
opadł na oparcie krzesła i pociągnął łyk canterwayowkiego wina.
- Twoja matka
zawsze mówiła mi, że jesteś strasznym podsłuchiwaczem. – Obrzucił Creyne’a
spojrzeniem pełnym wyrzutu.
- Nie zmieniaj
tematu, ojcze. Po co Serpentom armia wschodniego sąsiada?
Daarn westchnął
i pociągnął kolejny łyk wina.
C.D.N.
Mam nadzieję, że długość jest w miarę
znośna ;< Nie bijcie mnie xD
Macie jakieś teorie? Jakiekolwiek xd
Wiem, że mówiłem o przesadzeniu na początku
rozdziału, ale po przemyśleniu, zmieniłem na wariant mniej wypasiony xD [Nie
pytajcie, z czego te wieże miały być xdd]
Ogólne wrażenia? :3
Zdrawiam,
ML
Szkoda, że zmieniłeś początek rozdziału.
OdpowiedzUsuńChciałabym go przeczytać :)
W Ósmej Baszcie nie mogłabym mieszkać. Nienawidzę pająków. Takie toto łazi, osiem nóg ma i muchy łapie. A przede wszystkim lubi mnie straszyć -,-
Ja uważam, że Theron'a Wend'a i jego kompanów pozabijali Wojownicy Mroczno-Księżycowej Nocy a wilki z zemsty wyjadły ich wnętrzności.
Co ja tam jeszcze miałam... aha! Robaki rzeczne w gardłach ^^ To było epickie ^^
Dłuższe życie Twego gardła to robal!
Ogólnie mi się podobało. Błędy Ci wytknęłam :P
Złoto? hahhaha :D
Akcja fajnie się rozwija.
Czekam na nn :P
Mam nadzieję, że już piszesz.
Drown :3
P.S. Mam nadzieję, że ogarniesz ten w cholerę nieogarnięty komentarz. Po takim czasie bez snu zaczynam myśleć o dziwnych rzeczach i to trochę przeszkadza w niechaotycznym wysławianiu się.
W każdym razie te literki fajnie mi skaczą do oczu :p
No, byłoby się z czego pogrzać, nie? xd
OdpowiedzUsuńTo się domyśliłem xd
A tam, tylko herb, blanki, brama, rzeźby..xd
Ale... Małe jest piękne, nie? xdd Ch*j z tym, że bestie były większe od przeciętnego dziecka xD
Tą kwestią już pięknie ci rozjaśniłem xd Kociogłowi xdd Tak, wilki to zrobiy z zemsty, zwłaszcza, że to były jedynie domysły xd
No, musiało być jakieś robactwo lęgnące się w zwłokach..xD Białe ohydne larwy mogą być, ale pajączki to już nie? ;_; Ranisz me uczucia xD
Ogranicz proszę reklamy xd
Tak, i było ich zadziwiająco mało xD
Takh, złoto! :D
Ale zero teorii, ani niczego? No wiecie co? xd Czy nie fajnie jest tak posnuć domysły? xD
Nie, jeszcze nie piszę :P
ML
PS Widywałem mnie ogarnięte ;3
To spać trzeba, a nie jakieś mecyje odstawiać! xdd
Uroczo xd
Jestem ciekawa co nazywasz przesadą :p
UsuńBrr... Jakbym takiego skurczybyka spotkała to chyba bym... Właściwie nw co zrobiła xD Ale byłoby to przerażające.
Kociogłowi Wojownicy Mroczno Księżycowej Nocy :3
Wilki ich nie lubiły i zeżarły resztki xD
Ohydne larwy przynajmniej nie gonią ludzi i zalęgają się w nich co najwyżej po śmierci. A pająki wielkości dzieci na pewno by wpierdzielały człowieków, gdyż byłyby w świecie stworzonym przez Cb :)
Prosz bardzo, mogę ich znaleźć więcej jak się uprę :p
Hehe złoto xD
Na cholerę mamy snuć domysły skoro i tak nie odgadniemy co się dzieje w Twoim mózgu?
To już zacznij :3
Drown :p
P.S. Uff.. to dobrze :D
Dzisiaj jestem wyspana i wg ^^
Śmieszne były te literki xD
Gwałcenie martwych owiec, ale to inna sprawa.
UsuńSpie*dalałabyś poza eter, aż miło xD No czemu? Takie mają urocze, prawie mopsie, oczka xD
What, the, fuck? xD Tłumaczyłem ci, że... Pieprzę, i tak gówno to da xd To nie były wilki :D
Ale tak się wiją, i w ogóle O_O I jak ci zacznie fragment ciała gnić, to jak myślisz, nie zalęgną się sku*wiele? :D A pająki u mnie, to człowieków by zeżerały, ale to inna sprawa xD
Nie, ja chyba podziękuję..xD
Nom :D
Ale ta kwestia jest prościutka, jak konstrukcja cepa! xD
Zacząłem, ale dzisiaj mam tylko niecałą godzinkę na kompie ;_; A nie wiem, ile musiałbym jeszcze w ciągu dwóch pozostałych dni napisać, żeby skończyć xD
ML
PS Jak dla kogo xD
Ale fajnie ;P
No ja myślę xd
Hahahaha spoko :p
UsuńDokładnie xD Nienawidzę pająków!!!
Hahah No widzisz. Zrozumiałeś, że i tak się będę upierać, że to są Wojownicy Mroczno Księżycowej Nocy. Ostatecznie przystanę na tych "Kotogłowych". ;pp
A resztki na pewno zjadły wilki. Ty o tym nie wiesz jeszcze, ale tak było :D
No dobra, ale jak Ci gnije fragment ciała to nie masz już zazwyczaj przyjaciół. Wtedy te robaki są Twoim jedynym towarzystwem i je kochasz. Jak przyjaciół starych.
No, ja myślę :p
^^
U Cb w mózgu nawet coś prostego może być cholernie skomplikowane i niedoogarnięcia przez normalnego człowieka (nie mówię, że jestem normalna).
Drown
P.S. Dla wszystkich ^^
Wiem :3
:D ja też czasem myślę :P
No ja nie wiem xD
UsuńChamstwo xd
TO NIE BYŁ ŻADNE WILKI, KU*WA ICH MAĆ! xd
Na ogół! :D
Że myślisz, to się domyśliłem xD
Ale... ale... widać, że jeszcze nie poczułaś tego klimatu PLiO xD Wtedy, już dawno byś wiedziała, co planuję xD
ML
PS Co kto lubi..xd
Nom
Hehe xd
uch... Skończmy już o tych pająkach. Są okropne i kropka. A nawet dwie ..
UsuńUczę się od Cb :p
Jesteś na mnie zły, czy tym razem też Cię tylko dobijam?
Czyli przyznajesz, że mam rację? ^^
Człowieku, ja po prostu nie chcę spoilerować! Przecież ja już dawno się domyślam nooo...
Drown
P.S. Jakby ktoś przeczytał mój bardzo nieogarnięty teks to by umarł..... ze śmiechu.
Spałam całe... 10 godzin O.o
:D
Kukurydz z mlekiem. Zawsze spoko xD
Są urocze i kropka. A nawet trzy...
UsuńWiem xd Jestem zajebistym mistrzem xD
Znów mnie dobijasz xd
W tej jednej kwestii xd
No jasne :P
ML
PS Umarłem xd
Łoooooo!
Huehue
Jedyne kiedy mam do czynienia z pająkami to jak robię im zdjęcia. To jest fajne poza tym nie. i cztery kopki....
UsuńA jak :p Niczym mistrz jesteś Yoda :)
:D To dla mnie komplement ^^
Ale zawsze :D
Masz jakieś wątpliwości? :)
Drown
P.S. Ale z tym Lordem... Wiadomo Jakim? ;p
Szaleję, nie :D
Tysiąc pięćset sto dziewięćset kropek [2500 xd], że są urocze ^^
UsuńZajebiście xD
Wiem :P
Taaa..xd
Zawsze :D
ML
PS To też xd
Taaaak! xD
tysiąc dziewięćset dwieście milion kropek [troll] że są ohydne.
UsuńTez tak sądzę :p
I tak mam ta satysfakcję :D
Jak śmiesz, przecież ja panuję nad Twoim mózgiem. Mam pełną kontrolę nad tym co się tam dzieje.
Drown
P.S. Nie moja wina ;)
u mnie 7 godzin snu to szaleństwo, co dopiero 10... Burżuazja wręcz ;p
Nieskończoność, ku*wa, kropek, że są urocze :D
UsuńJacyśmy są zgodni xd
Dziwne xd
Jasne :P To co planuję zrobić teraz? xD
ML
PS Twoja :]
Nie no, taka rozpusta..xd
Nieskończoność plus jeden (hehe tak w przedszkolu się mówiło. I jak mówiłam, że tak się nie da, bo nieskończoność to znaczy, że najwięcej to i tak tak mówili ;_;) że są ohydne, obleśne i ośmionogie.
UsuńWow. Chyba po raz pierwszy... I ostatni :p
Bardzo ;)
Teraz będziesz oddychał ^^
Drown
P.S. Nie prawda! xD
Przesada, wiem. Muszę się trochę opanować...
Nie da się, bo nieskończoność to znaczy, że najwięcej! xDDD
UsuńNa pewno :P
Nom ;;;_;;;
Pudło! :D Ja nie oddycham! :D
ML
PS Nieprawda chyba xd
nom, zdecydowanie xd
Przegiąłeś. Larwy w gardle. Za chwile mam obiad. Powinieneś mi teraż życzyć smacznego. Albo nie, daruj sobie.
OdpowiedzUsuńOpisy na poziomie.
Jeny, nie wiem co ci jeszcze moge napisać. Podobało mi się. Nie mam pomysłu na coś bardziej kreatywnego.
Pozdawiam.
acmg
Smacznego ;3
UsuńDzięks xd
Nie powiem, że reguła, ale szkoda, bo chciałbym jakiekolwiek teorie na temat 'co dalej' poznać xDDD
Zdawiam,
ML
Tylko zapytam... Czy piszesz opisy w stylu Gry o Tron?
OdpowiedzUsuńMam teorię. Zabiły ich humanoidalne istoty. Które nie chciały na siebie zwrócić uwagi i próbowały sprefarować dowody... Chyba można to tak nazwać...
Stawiam na trupy.
Ah... Armia umarlaków z LotR mi się przypomniała...
Glizdy - tu z kolei Sherlock Holmes...
Nie miej za złe :D
Skomentowałam! Widzisz :D
F
Nie mi to oceniać. Na pewno nie na tym samym poziomie xd
UsuńChodziło mi o inne teorie, ale okej..xD Bardziej w stylu: "Po co im wojsko? Po kiego złoto? Dlaczego idzie spotkać się z Gentami?" W ten deseń bardziej, niźli teorie o zwłokach xd Humanoidalne istoty również nazwę otrzymały, ale mogła gdzieś się zagubić ;P I nie próbowały zatrzeć dowodów, tylko oddały zwłoki rzece i swym mniej rozwiniętym zwierzęcym kuzynom xD
Co w związku z nimi? xD
To raczej w kontekście prologu ;P
No kaman xD
Nie mam ;D
Jeeeeejaaaa!!! :D
ML
A po co ludu wojsko? Masz wojsko, silne wojsko, atakujesz innych, zdobywasz tereny, jesteś ciągle w podróży...
UsuńLubię armię truposzy. To w związku z nimi.
Tak właściwie to chodziło mi też o larwy... I właściwie to tylko o nie i to odnośnie larw rzecznych w gardłach...
To dobrze
Też się cieszę :D
F.
Może winien był na serio wyjaśnić, jak to działa xD Ogólnie chodzi o to, że ludziowie nie atakują się nawzajem, granica ich królestwa jest wyznaczona łańcuchem górskim, za którym są nieludziowie, z którymi się napierniczają. Ale widzę, że nie przestawiłaś się na myślenie intrygowe i myślenie skończonych sku*wieli, mego pokroju xD
UsuńAch, to już wszystko wiadomo :D
Ahaszki ;) kto nie lubi tego ślicznego w cholerę robactwa, które tak pięknie się wije... Kurna, nie chcę nic mówić, ale gnoje są obrzydliwe xD
Wiem
I ja też :D
ML
Wybacz... Może to ja nie doczytałam... (Tak, nie zrobiłam tego... Sorki)
UsuńSorry :D
Nooo... Trupy były fajne! (Choć to były właściwie duchy, ale w stanie rozkładu... Ja już nie wiem co to było...)
No...
Nic do dodania
F
Nie, doczytałaś, ale... Ehh... nieważne już xD
UsuńSpoko ;D
W LotR, jak mniemam? xD Lepsze były w PLiO *_* Takie zimne *_* I mieli niedźwiadka! xD
Nic do dodania O_O
ML
A, i co do opisów rodem z GoT, to na pewno nie opisuję dokładnie pewnych rzeczy xD
Usuń{I tak w ogóle, Gra o Tron to tylko pierwszy tom :) }
No i nareszcie ten Twój wyczekiwany kom. /możesz się ucieszyć/
OdpowiedzUsuńOpisy dłuuugie, dokładne i to mi się podoba. Podobieństwo do PLiO też nieco mniejsze, co idzie na plus. Robaki w gardle i mózg na strzale - w Twoim stylu. Czyli też na plus. /zmieniam się przez Ciebie w socjopatkę/ Głowy Suan na pikach - kolejny plus.
Ósma wieża - brr.. odzywa się moja arachnofobia. Nie mogłabym tam mieszkać, za żadne skarby!
To aż się prosi o zilustrowanie. Znajdź kogoś, kto ma talent w rysowaniu i /najlepiej/ narysuje Ci za darmo.
Mam nadzieję, że zrozumiesz ten chaotyczny komentarz.
~RR
*cieszy się, skacząc przed monitorem, jak aborygen przy ognisku*
UsuńTak na do widzenia xdd Fajnie ;3 No a jak! Robactw i odpryski mózgu musiały być! xD Mój styl... kurna xD /a jest w tym coś złego? ;_; Taki socjopata, to ma wesołe życie xD/
Powinowactwo ze śp Nedem? xD Czy jakiś inny powód, dla którego łby nabite na dzidy cię radują? xD
Z jakiegoś powodu, większość dziewcząt reaguje panicznie na widok tych ośmionogich słodziaków. Moje pytanie - dlaczego? xD
Ty miałaś to zrobić, jeśli mnie pamięć nie myli xD Chyba, że zarzuciłaś projekt xd
Rozumiem, o dziwo xd
Fajnie, żeś się w końcu zebrała :P
ML
/aborygen przy ognisku xd/
UsuńA co, a niby czyj styl? /jesteśmy wysoce funkcyjnymi socjopatami (za dużo Sherlocka..)/
Przypomniało mi się to hasło rzucone na wycieczce w zoo: "Nie ma tygrysa, sam łeb nabity na palu". Głowa Neda nabita na pal mnie nie cieszy wcale...
Bo są strrrraszne! Takie mają łapy, są takie włochate, i tak się kolebią jak łażą..
Sprawdzałam, jaką masz pamięć xd Może coś tam maznę.. jak narysuję jedną mapkę, bo mnie nakłoniłeś do napisania własnego opowiadania fantasy.
I git.
Teraz to z kolei ja jestem zdziwiona.
~RR
/Problem? xD/
UsuńNo mój xd /Taaa, widzę xd/
A mnie tak :D I Oberyn "Czerwona Żmija" Martell :D On jest genialny xD
Prawie jak niemowlaki :3
Wywieram zgubny wpływ na ludzi w moim otoczeniu xD
Nom
Łooooo xD