środa, 28 sierpnia 2013

I. Creyne [Untitled]

Dziś kontynuacja xd



I. CREYNE



Lord Stamar Wend jechał na czele sporego oddziału żołnierzy na swym siwku zakuty w biało-czerwoną zbroję z najlepszej stali dostępnej w zachodnich lennach, połyskującą w świetle promieni wstającego znad horyzontu słońca.

Cathair Oir znikało powoli za ich plecami, lśniąc złotym blaskiem, któremu zawdzięczało swą nazwę wśród gawiedzi. Dwanaście wież, których mury wykonano z najrzadszego granitu w zamierzchłych czasach, gdy po ziemi chodziły mityczne bestie i prawdziwi herosi. Każda z kolosalnych budowli prezentowała jedną z dwunastu potężnych rodzin, i choć każda była tego samego koloru, to potężne chorągwie i blanki nie pozostawiały złudzeń. Ponad jedenastoma pozostałymi górowała Baszta Gryfa, Rodziny Redblade’ów sprawujących władzę, wykonana z krwawego granitu, barwy szkarłatnej wydobytego z mrocznych otchłani krainy Talahm Scathana. Herb Rodziny – szybujący śnieżnobiały Lender, największy z gryfów, nad krwistoczerwonym pofalowanym oceanem – łopotał na wietrze, niczym morskie fale, które przedstawiał.
Kolejne jedenaście wież otaczało Basztę Gryfa wielkim kołem; wszystkie były połączone grubym murem z czarnego marmuru, a z Wieży Węża, należącej do Rodziny Serpentów, do górującej nad pozostałymi Baszty Gryfa, prowadził gruby i solidny most ze stopu krwawego i cienistego złota, zmieniający swą barwę w zależności od położenia obserwatora. Czarna jak noc Wieża Węża wykonana z czarnego granitu, podobnie jak wszystkie pozostałe kształcie. Groźnie wyglądające blanki w kształcie głów wszystkich węży, jakie kiedykolwiek żyły i żyją, wąskie okna, pozwalające jedynie na wystrzelenie strzały przez łucznika, i w końcu chorągiew rodu Serpentów, przedstawiająca złotą głowę Avaliona – olbrzymiego morskiego węża, zabitego w pierwszym tysiąccyklu przez Ojca Serpentów – Na  fioletowo-czarnej szachownicy. Z całej budowli sterczały groźnie kolce z czarnej stali, połyskujące blado w słońcu.
Kolejna była wieża Rodziny Ironheartów, z herbem przedstawiającym potężnego Ergelliona – jaszczura o tysiącu głów, zamieszkującego dawniej Ocean Sztormów, o łuskach tak twardych, że nie mogła ich przebić żadna broń – na morsko błękitnym tle. Blanki wieży ukształtowano na kształt jaszczurzych łap, a w szerokie okna wprawiono żelazne kraty. Wielką wychodzącą na dziedziniec bramę z dębowego drewna, pomalowaną na czarno, ozdobiono kamiennym łukiem w kształcie splecionych ze sobą szyj potworów.
Dalej stała potężna baszta Wendów, z tą ich chorągwią z czerwonym rekinem na białym tle. Rekinie głowy z zimnego kamienia spoglądały w dół, a spomiędzy nich, mógł spoglądać także i łucznik. Baszta była całkowicie pozbawiona jakichkolwiek okien, a jedynymi otworami w niej były główna brama i drzwi prowadzące na mury.
Potem była wieża Gentów, ze splecionymi ze sobą kamiennymi ramionami ośmiornicy, w charakterze blanków, bramą, ukształtowaną na podobiznę paszczy krakena. Ponad kamienne ramiona wystawał tańczący na wietrze herb Rodziny, złoty Inktis – wielka niczym cała wyspa ośmiornica – na bagnisto zielonym tle, symbolizującym miejsce pochodzenia bestii.
Kolejne były bliźniacze wieże równie bliźniaczych Rodzin, połączone ze sobą wiszącymi mostami, należące do Kelgarów i Praytów. Na szczytach baszt zamiast tradycyjnych blanków, znajdowały się kamienne czaszki, o pustych oczodołach. Pierwsza z Rodzin w swoim herbie miała czarnego króla olbrzymów, klęczącego i składającego topór, na złotym tle, zaś druga równie czarnego nekromantę na czerwono-pomarańczowej szachownicy. Obie bramy miały wygląd monstrualnych czaszek.
Ósma baszta należała do najmłodszej z Rodzin – Whitefire’ów. Szczyt budowli został przyozdobiony kamiennymi rzeźbami o kształcie olbrzymich pająków, podobnie jak brama, wyglądająca niczym wielka pajęczyna. W herbie mieli dwa tuziny czarnych i białych pająków, na czarnobiałej szachownicy.
Dziewiąta z kolei była wieżą Dragonstone’ów. Małe kamienne smoki siedziały na szczycie budowli, patrząc groźnie w dół swoimi czerwonymi oczami. Potężne drzwi okraszone były rozwartą paszczą kamiennego smoka. Na wielkiej chorągwi widniały dwa zielone, splatające się ze sobą smoki, na czarnym tle.
Przedostatnia należała do Fervenblacków. Na jej szczycie stali dumni rycerze z czarnych zbrojach, wspierający się na olbrzymich tarczach. Wejście do budowli znajdowało się między nogami stojącego u jej podnóża olbrzymiego wojownika. Herb przedstawiał zakutego w błękitną zbroję wojownika – a przynajmniej tak sądzili przybysze z dalekich krain, nie znający historii Vendanii. Fervenblackowie byli jedną z trzech rodzin, w których nie rządzili mężczyźni, a kobiety, ze względu na to, że zostały założone przez kobiety. I w herbie Rodziny Fervenblacków była zakuta w błękitną zbroję kobieta na czerwonym tle.
Ostatnia budowla sąsiadująca z Wieżą Węża była własnością Zonesaberów. Blanki ozdobiono kamiennymi głowami Suan, kocimi i psimi. Brama wjazdowa do tej wieży były najubożej ozdobiona, bowiem po dwóch jej stronach stało dwóch kamiennych strażników, wysokich na ponad dwadzieścia stóp, trzymających jeszcze wyższe piki z zatkniętymi na nich głowami Suan. W herbie mieli brązową włócznię, u góry krwistoczerwoną z zatkniętą na niej głową mieszkańca krainy wysuniętej na zachód, na czarnym tle.
Wszystkie wieże połączone murami nazwano Warownią Dwunastu. Nazwa wzięła się stąd, że Ojcowie i Matki wszystkich dwunastu rodzin, wraz ze swoim licznym potomstwem i kilkoma tysiącami żołnierzy odparli wielką armię Zhara Khereo – potężnego władcy, który zjednoczył Suan przeciwko ludziom. Jedni twierdzili, że to z powodu tego, że pierwsi z ludzi byli o wiele więksi, niż żyjący obecnie, inni, że to z powodu silnego stężenia magii w tym miejscu.  Efekt w każdym razie był taki, że stutysięczna armia została obrócona w perzynę, przez niecałe pięć tysięcy ludzi.
Jednak utrzymanie tak potężnej fortecy nie był wielkim wyczynem. Po grubym murze, który był dosłownie porośnięty trebuszami i katapultami, a także balistami, mogło przejechać konno obok siebie półtorej tuzina zbrojnych. Był wysoki na ponad sto pięćdziesiąt stóp, a każda z jedenastu wież była trzykrotnie wyższa, i mogła pomieścić kilkuset ludzi. Bramy baszt były równie szerokie co mur i wysokie na jakieś trzydzieści stóp. Wejściem na ogromny dziedziniec warowni była brama mająca jedną trzecią wysokości murów, wykonana z żelaza i czarnego drewna. Sam dziedziniec był usiany licznymi drzewami, kwiatami i trawą. Przynajmniej jego wschodnia część. Zachodni plac był wysypany drobnym żwirem, a w cieniu murów ustawiono stojaki z bronią treningową, głównie stępionymi mieczami, toporami i buzdyganami.
Serpentowie przybyli do stolicy jako drudzy, niedługo po Zonesaberach. Spędzili miesiąc, w oczekiwaniu na przyjazd pozostałych Rodzin. Minęły prawie dwie pełnie, a Fervenblackowie i Whitefire’owie jeszcze się nie pojawili. Stamar Wend uparł się, by do Cathair Oir zawitał jego trzeci syn. I efekty dało się dostrzec już dzisiejszego poranka. Pod główną bramę olbrzymiego miasta przybiegł kasztanowy koń, w którego strzemiona zaplątany był jakiś człowiek, Creyne nie potrafił sobie przypomnieć jego imienia. Miren, Marin? Nie… Mirin! Tak, to był Mirin, kapitan straży Wendów. Ów Mirin miał na sobie kaftan z utwardzanej skóry, z herbem Rodziny, czerwonym rekinem. Nikomu, poza lordem Stamarem, nie udało się go rozpoznać, bo z czaszki pozostała jedynie krwawa papka – z czyjej zostało by coś innego, gdyby przez parę mil nasza głowa obijałaby się o kamienie? Z pleców jeźdźca sterczało kilka połamanych strzał, czarnych jak noc.
Lord Stamar postanowił niezwłocznie odszukać choćby resztki swojego syna, a jego wierny przyjaciel, król Amar – który nawet imię miał podobne – z radością się do niego przyłączył. Wszyscy członkowie Rodzin, jacy znaleźli się w stolicy, chcąc, nie chcąc również musieli się przyłączyć. Creyne został zbudzony, kiedy tylko do jego komnat przez wąskie okna zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca. Nałożył więc na siebie jedwabną koszulę, wełniane getry, wysokie buty, czarną kolczugę i taką samą zbroję, ze złotą głową Avaliona na piersi. Przez plecy przewiesił sobie miecz półtoraroczny, o czarnym ostrzu, pozłacanym na brzegach i rękojeści ze srebrnej stali, owiniętej w miękką skórę.
W sumie całą kolumna liczyła sobie nieco ponad dwie setki ludzi. I to tylko po to, żeby znaleźć jakiegoś trupa – pomyślał Creyne z irytacją. Bo w to, że młody Theron nie żyje, nie wątpił nikt, nawet jego ojciec.
Jechał tuż za swoim ojcem – lordem Daarnem Serpentem.
Daarn Serpent miał ponad czterdzieści lat i na jego krótkich kasztanowych włosach zaczęły pojawiać się cienkie nitki siwizny, podobnie zresztą jak na regularnie strzyżonej brodzie. Na znajdujących się na owalnej twarzy pełnych ustach rzadko kiedy gościł uśmiech, a jeśli już, to często wymuszony. Spoglądał na świat parą błękitnych oczu, typowych dla Rodziny Serpentów. Jego nos był haczykowaty. Lord miał sześć i pół stopy wzrostu, był szeroki w barach, szczupły i umięśniony. Żartownisie zwykli zwać go „lordem Gadzią Skórą”, gdyż był z charakteru szorstki niczym jaszczurze łuski. Oczywiście, jeśli taki osobnik wpadł w ręce lorda Daarna, otrzymywał swoistą nagrodę. Stary Serpent kazał zadbać swoim ludziom, by każdy z takich wesołków już zawsze chodził uśmiechnięty. Czasami przykładnie kazał któregoś powiesić, ale tylko wtedy, kiedy miał naprawdę zły humor. Teraz wyglądał na zadowolonego ze swojego towarzystwa, które stanowiło dwóch Zonesaberów, prawdopodobnie synów Matthiasa Zonesabera seniora, który miał za sobą ponad osiemdziesiąt lat życia, pięć żon, niemal trzydziestu synów, nie licząc licznych bękartów, dwadzieścia siedem córek i prawie dwa razy tyle wnucząt, i jak na razie nie miał najmniejszego zamiaru odchodzić z tego świata, choć ucieszyłoby to z pewnością jego niezwykle liczne potomstwo. I znając życie, połowa tego potomstwa przedwcześnie trafiłaby do grobów. W Vandenii już wielokrotnie zdarzały się takie sytuacje, że Głowa Rodziny żyła nadzwyczaj długo, a gdy umarła, złaknieni władzy synowie, a czasami i córki, dosłownie wybijali się w pień, tylko po to, by przejąć stanowisko ojca, lub matki. W niezwykle skrajnych przypadkach, to wnuczęta zasiadały na rodzinnym tronie w warowni.
Creyne z chęcią zrównałby się z ojcem, ale otrzymał dokładne rozkazy, które mówiły, że ma jechać za nim. Wolał nie denerwować i tak drażliwego lorda Downterwall. Odgarnął z twarzy kilka kosmyków jasnobrązowych włosów i podjechał nieco bliżej, chcąc podsłuchać rozmowę.
- … naprawdę wspaniale, lordzie Serpent. – Creyne usłyszał tylko końcówkę zdania, wypowiedzianego przez niższego z mężczyzn, o szczurzej twarzy i cieniu pierwszego zarostu.
- Rodzina Zonesaberów będzie ci wdzięczna po kres czasu, jaśniepanie – dodał drugi, z krótkimi rudymi włosami, opadającymi luźno na ramiona.
- Nic mi po waszej wdzięczności. To złota i mieczy potrzebuję – odparł z kamiennym wyrazem twarzy Daarn, choć każdy, kto znał go choć trochę, dostrzegłby irytację.
- Oczywiście – bąknął rudowłosy, z twarzą zbitego szczenięcia. – Kiedy będzie po wszystkim, każdy miecz w Lennie Stali będzie należał do Serpentów – zapewnił po chwili, a jego brat, albo kuzyn, licho ich tam wie, potaknął energicznie głową.
- Świetnie – orzekł Daarn. – A teraz pomóżmy znaleźć lordowi Samarowi zwłoki jego syn. – Spiął konia zmuszając go do przyspieszenia kroku.
Creyne podążył za nimi, próbując dojść do sensu ich słów. Na swoje nieszczęście, umysłem nie potrafił się posługiwać tak dobrze jak mieczem. Chyba, że chodziło o strategię; ale w innych kwestiach wymagających myślenia ustępował swojemu starszemu bratu, który lepiej od niego i walczył, i myślał. Jednak z jakichś powodów, ojciec to właśnie Creyne’a zawsze wolał mieć przy sobie, a nie Gregora.
Przemierzali Krwawy Trakt od jakiejś godziny, a mimo to nie natknęli się na żadne ślady obozu młodego Wenda. Wszyscy poza Stamarem i ewentualnie królem mieli to całkowicie w poważaniu, choć starali się tego zbytnio nie okazywać. Przez szczelny baldachim liści na drogę padały tylko nieliczne snopy słonecznego światła; gałęzie starszych niż każdy człowiek drzew zawodziły cicho szeleszcząc milionami liści. Chłopak – Creyne miał bowiem niecałe dwadzieścia trzy lata – podjechał do pobliskiej jabłoni i dłonią ubraną w skórzaną rękawicę bez palców zerwał jeden z dojrzalszych owoców. Odgryzł spory kawałek i na jego twarz wpełzł błogi uśmiech zadowolenia. Nigdy nie jadł tak słodkiego jabłka. W ogóle jadł ich niewiele, bo w Lennie Węża, gdzie Serpentowi mieli swoje ziemie, rosły jedynie cytryny, pomarańcze, koksy, a nawet banany, ale nigdy jabłka. Takie są uroki nadmorskiej prowincji – pomyślał. W dzieciństwie dużo pływał rozmaitymi statkami, a gdy był wystarczająco duży, nawet nimi sterował; lecz mimo wszystko zawsze bardziej ciągnęło go do koni i głębi lądu. Za dużo nasłuchał się opowieści matki o wspaniałym Cathair Oir, żeby nie zobaczyć go na własne oczy. Pewnie dlatego, gdy w końcu je ujrzał, poczuł pewien zawód, bo słyszał o lśniących złotym blaskiem dachach domostw, olbrzymich targach zapełnionych niezwykłymi ludźmi i jeszcze niezwyklejszymi materiałami, dziwnych zwierząt z innych kontynentów, a ponad tym wszystkim kolosalnej Warowni Dwunastu, górującej nad wszystkimi twierdzami, jakie kiedykolwiek widział. Z tego wszystkiego, tylko warownia na wzgórzu nie zawiodła jego oczekiwań. Domostwa o lśniących dachach albo się zawaliły, albo zostały sprzedane i przebudowane, targi wypełnione były zwykłymi ludźmi, targującymi zwykłymi towarami – fakt, zdarzali się mężczyźni o hebanowej, czy miedzianej skórze i dziwnym akcencie, w fikuśnych strojach, ale nie należeli do codziennych widoków. Dodatkowo ulice były wypełnione dziwkami, płatnymi zabójcami i inną tego typu hołotą. To mocno odbiegało od wizji miasta-raju.
Narzekać jednak nie mógł. Dostał przytulny pokój w Wieży Węża, kilka służek, gotowych na każde jego skinienie, miękki materac, dużą miedzianą wannę i wszystkie możliwe wygody.
Powietrze wypełniała przyjemna woń rozmaitych owoców i trawy. W oddali dało się słysząc przepływającą przez bród wodę, zlewającą się w jedną całość z dźwiękami lasu. Jechał w milczeniu przed siebie, aż w końcu kolumna zatrzymała się. Creyne wraz z ojcem skierował się ku przodowi. Król i lord Stamar zatrzymali się przed brodem, zasłanym kilkudziesięcioma ciałami ludzi Wendów. Trupy zatrzymywały się na wystających ostrych kamieniach lub kłodach, unosząc się w górę i w dół. Twarzy, dłonie i wszystkie części ciała, które nie były osłonięte kawałkiem materiału, ogryzały ławice małych czerwonych rybek, uciekających, gdy tylko ktoś zbliżył się na kilka metrów. Creyne zsiadł z wierzchowca i przywiązał wodze do pobliskiego dębu. Spostrzegł, że większość lordów już to zrobiła i kierowała się ku zwłokom, którymi zasłany był cały bród. Przyklęknął przy pierwszym lepszym człowieku, chcąc zobaczyć, jak go zabito. Twarz miał skierowaną ku dnu, więc obrócił go na plecy i skrzywił się. W poderżniętym gardle wiły się białe larwy rzecznych robaków, podobnie jak w rozszarpanym brzuchu, w którym brakowało większości narządów, a te, które się ostały, zostały rozszarpane. O ile mógł uwierzyć w to, że ktoś poderżnął mu gardło, to wątpliwe było, by potem rozrywał mu dodatkowo brzuch. Wilki – przemknęło mu przez myśl. Albo jakieś dzikie koty. W grę wchodziły jeszcze bestie żyjące w Abhainie, ale na takiej płyciźnie niewiele by zwojowały.  Chłopak wydobył zza pasa sztylet i zaczął grzebać nim w gardle, które zaczęło żyć własnym życiem. Rozcięci prowadziło od ucha, do ucha i było niezwykle głębokie. Skrytobójcy zazwyczaj, kiedy podcinali gardła, robili to szybkim, lekkim ruchem, nie dając ofierze czasu na jakiekolwiek działanie. Tutaj zaś wyglądało to tak, jakby ktoś przecinał tętnicę powoli. Druga opcja była taka, że zabójca miał ponadprzeciętnie ostry sztylety, który w ciało wchodził jak w masło.
Pozostałe trupy wyglądały podobnie, z tym, że kilku brakowało kończyn, czy ich fragmentów. Cokolwiek przyszło tu w nocy, miało niezłą ucztę. Skierował się ku zwłokom, tak naszpikowanym strzałami, że nawet nie dotykały wody. Domyślił się, że to był słynny już Theron Wend. Choć nie dało się tego stwierdzić po twarzy, gdyż w tej znajdował się ponad tuzin czarnych strzał. Lord Stamar złamał jedną, która przeszła przez czaszkę na wylot, włożył grot do wody, by zmyć z niego fragmenty mózgu i podniósł ostrze.
- Czarna stal – oznajmił. – Skąd ktokolwiek mógłby mieć czarną stal? – To pytanie kierował raczej do siebie, niż do zgromadzonych wokół niego władców.
- Lordzie Wend – zaczął stary Gent, ze śnieżnobiałą brodą i takimi samymi włosami opadającymi na masywne ramiona – czekają nas ciężkie czasy. Według mędrców w pierwszy dzień jesieni nastanie dwupełnia, a chyba wszyscy wiemy, co to oznacza. – Odkaszlnął. – Suanie nie znajdą lepszego momentu na rozpoczęcie wojny.
Pozostali lordowie potwierdzili jego słowa skinięciami na ogół siwych, albo łysych głów.
- Obawiam się, że nieszczęsny Theron stał się jej zalążkiem – ciągnął dalej. – Nieludzie mają nadzieję, że w napadzie gniewu wypowiesz im wojnę i najedziesz ich ziemie. Wtedy będą mieli pretekst do ataku.
- Twoja teoria maja jedną, sporą lukę – odrzekł chłodno Stamar. – Jesteśmy w środku Królestwa Ludzi. Skąd mieli by się tutaj wziąć Suanie? – Wstał z klęczek.
- Nie mam pojęcia, ale Adnys ma rację, Stamarze – wtrącił się król, spoglądając na wszystkich z grzbietu swojego gniadosza. – Kto miałby mieć jakikolwiek interes w śmierci chłopaka?
- Nie wiem – bąknął pod nosem.
- Wrzucimy ciała na wozy i pochowamy ich w krypcie pod warownią – oznajmił Amar. – Bez dyskusji. A teraz wracajmy, bo mam już dość tego cholernego lasu. – Zawrócił wierzchowca i oddalił się.
Creyne spotkał brata i wraz z nim załadował na pobliski wóz ociekające wodą i rzecznym robactwem ciała. Gdy z powrotem dosiedli koni, zajęli miejsca obok siebie, kilkanaście jardów na ojcem.
- Jak tam minął ci poranek? – zagadnął Gregor.
- A jak mógł minąć? – odpowiedział pytaniem na pytanie Creyne. Gdy przejeżdżali pod jabłonią, której ciężkie od owoców gałęzie uginały się nad drogą, stanął w strzemionach i zerwał dwie sztuki, po czym rzucił jedną z nich bratu. – Spróbuj, naprawdę dobre, nie to co w wężowym lennie.
- Faktycznie dobre. – Odchrząknął. – Co myślisz o jaśniepanie martwym Theronie? – zadrwił.
- Wiesz, że polityka to nie mój rewir, ale wydaje mi się, że król Amar może mieć rację. Kto inny miałby czarną stal, jak nie Suanie? – Odgryzł spory kawałek jabłka. Przypomniał sobie o fragmencie podsłuchanej rozmowy. – Ale myślę, że ojciec chce coś na tym wszystkim ugrać, albo chciał ugrać już od dawna, jeszcze zanim dowiedział się o Theronie.
Zrelacjonował po krótce to, co zdołał podsłuchać. Gregor parsknął śmiechem.
- Cały tata, ot co! – odgarnął brązowe loki opadające mu na czoło. – Co by się nie działo, on musi na tym swoje ugrać. – Spoważniał nagle. – Tylko po co mu żołnierze i złoto Zonesaberów? Nie mógł wiedzieć o młodym Wendzie. Planował coś już dłużej.
- Trzeba się będzie go zapytać – wypalił. – Wieczorem, wejdziemy do jego komnaty i się go spytamy.
- Kocham tą twoją bezpośredniość, braciszku – orzekł, wyszczerzając białe zęby w uśmiechu. – Ale ten jeden raz nie mam lepszego pomysłu. Po kolacji.
Creyne skinął głową i podjął inny temat, nawet nie pamiętał jaki. Droga powrotna minęła mu szybciej, ze względu na towarzystwo brata. Wjechali przez główną bramę miasta, nieco mniejszą, niż ta w warowni, lecz nadal olbrzymią i porażającą rozmiarami. Wystarczyło, że strażnicy otworzyli ją połowicznie, a cała kolumna mogła bez problemu przejechać. Potężne drzwi z czarnego drewna wzmocniono w wielu miejscach metalem. W wielu miejscach sterczały żelazne kolce, czekające na okazję, by upuścić komuś krwi. I być może za niedługo będą miały okazję. Jechali główną ulicą, przy której stały całe rzędy budynków i straganów, oferujących najróżniejsze towary i usługi.
- Ryby, najświeższe ryby w całej Stolicy!!! – darł się kupiec odziany w znoszoną wełnianą tunikę.
Mijali liczne gospody, pękające w szwach o gości, burdele, pełne rozochoconych dziewcząt, kuźnie, pełne kowali i ich czeladników, z ciałami mokrymi od potu, kilka strażnic, obsadzonych żołnierzami zakutymi w kolczugi, i jeszcze wiele innych budynków. Końskie kopyta stukały o wyjeżdżoną przez tysiące lat użytkowania drogę. Trasa spod Smoczej Bramy, do warowni majaczącej na wzgórzu, trwała zadziwiająco długo, a pod jej koniec musieli przejechać przez most z czarnego kamienia, wąski na tyle, że obok siebie mogło przejechać najwyżej trzech jeźdźców.
Żwir trzeszczał pod końskimi kopytami, gdy tylko znaleźli się na placu zachodnim. Wszyscy byli już na ziemi i prowadzili swoje wierzchowce do stajni, olbrzymiego budynku, skąpanego w cieniu muru, pomiędzy wieżami Serpentów, a Zonesaberów. Zbudowana z solidnego kamienia, mogła pomieścić parę setek zwierząt, a w zapasy siana i owsa starczała na parę lat.
Szczękając płytową zbroją, udał się do swojej komnaty. Wszedł po długich krętych schodach, a jego oddech zmieniał się w parę, ulatującą wśród chłodnych ścian. Zaraz za nim ł kroczył jego giermek, Willbur. Miał niecałe piętnaście lat, był podłego wzrostu, a na dodatek urodził się krótszymi palcami prawej ręki. Miał parę zielonych oczu, zadarty nos, twarz usianą piegami i gęste, kręcone blond włosy. Jednak trzeba my było przyznać, że choć gadał jak najęty, to był lojalny, posłuszny i dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków. Zdjął z Creyne’a zbroję, zadając przy tym liczne pytania.
- Czy wiadomo już, kto zabił młodego lorda Wenda? Czy będziemy mieli wojnę?
- Spokojnie Willbur, nie wiem, kto to zrobił, ani po co. – I szczerze powiedziawszy, mało mnie to obchodzi. – Jeśli będę wiedział, dowiesz się jako pierwszy. A teraz idź już.
- Tak, panie – odparł speszony i wyszedł przez drzwi na zimny korytarz.
Chłopak postanowił umyć się i pozbyć końskiego zapachu, jakim zdążył przesiąknąć podczas kilkugodzinnej jazdy. Kazał służącym przygotować balię z ciepłą wodą. Spędził godzinę z hakiem, pławiąc się w gorącej wodzie. Gdy się ubrał, postanowił odespać te kilka godzin. Obudził go Willbur.
- Panie, za chwilę musisz być na kolacji – oznajmił.
Wyjrzał za okno i zorientował się, że faktycznie, za chwilę powinien znaleźć się w Baszcie Gryfa. Narzucił na siebie wełnianą tunikę, czarno-fioletową, ze złotymi obszyciami, skórzane buty, czarne spodnie i brązowy skórzany pas, ze złotym medalionem. Zbiegł na dół, szybkim krokiem przebył dziedziniec i zdążył dołączyć do innych gości, stojących pod bramą, przechodzącą pod nogami wielkiego kamiennego gryfa, rzeźbionego w białym marmurze. Drobne kamyczki trzeszczały pod setkami nóg. Udało mu się zająć miejsce obok Gregora. Ubrał się podobnie do młodszego brata, ale jego tunika była dłuższa, sięgająca niemal do kostek, poszerzaną u dołu wcięciem w kształcie klina. Przycięte do uszu włosy zaczesał do tyłu. Ogólnie prezentował się całkiem nieźle.
- Gdzieś się szlajał? – zapytał.
- Spałem – burknął w odpowiedzi.
- Nigdy nie miałeś wyczucia, w żadnej kwestii. – Nagle wskazał podstarzałą kobietę, idącą przed nimi. – Widzisz ją? – Nie czekał na odpowiedź i ciągnął dalej. – To jest lady Gent, a obok niej jej mąż, Maren Gent. – Chudym palcem wskazał na barczystego mężczyznę o siwych włosach krótkich włosach i gęstej brodzie, kroczącego obok krępej kobiety. – Ojciec ma się z nimi spotkać, kilka godzin po kolacji. Jeśli mamy się czegokolwiek od niego dowiedzieć, musimy to zrobić przedtem. Rozumiesz, braciszku?
Skinął, na znak, że rozumie.
Weszli przez wielkie drzwi do okrągłej Sali, będącej swoistą salę tronową, ale dziś wyjątkowo służyła za jadalnię. Pod grubymi murami i w głębi sali postawiono wysokie kolumny wspierające sklepienie oraz wyznaczające swoistą ścieżkę, szeroką na kilkadziesiąt jardów, pod sam tron. Kamienne siedzenie wyrzeźbiono, jakby składało się z ciał różnych bestii, których imiona już zapomniano. Na ścianie za nim, wiły się kamienne macki, a w dół pełzły węże. Tron miał własne skrzydła, zapewne należące do jednego ze smoków, a na szczycie oparcie znajdowała się głowa pradawnego gada w koronie.
Creyne i Gregor zajęli miejsce pośrodku stołu, w otoczeniu Gentów. Król odmówił kilka modlitw za zmarłego syna Stamara Wenda, po czym polecił wszystkim zasiadać do stołu. Najpierw na stół trafiła zupa grzybowa w wydrążonych bochnach chleba, potem przyniesiono kilka baryłek wina, które otrzymali Serpentowi w darze od rodu Canterwayów, którzy przysięgli im wierność. Canterwayowie w całym królestwie byli znani ze swojego wina. Przyjemne ciepło rozpływało się po całym ciele już po pierwszym łyku, uderzając do głowy. Potem służący przynieśli dziki w jabłkach i pomarańczach z ziemniakami w sosie grzybowym oraz burakami. Kolejne było ciasto wiśniowe. Po nim pijani lordowie zajęli się rozmową, a ci, którzy tego zapragnęli, mogli się oddalić. Przez wąskie okna komnaty wpadały snopy księżycowego światła, gdy Gregor i Creyne wychodzili na dziedziniec. Nie było tajemnicą, że lord Daarn nie lubił przyjęć i bali, więc na ogół opuszczał je przy pierwszej możliwej okazji.
W cieniu starego dębu całowała się jakaś para, którą bracia ominęli szerokim łukiem, raz zagadnął ich jakiś lord z południowym akcentem i śniadą skórą. Zbyli go kilkoma słowami i weszli do Wieży Węża. Odgłosy uderzania utwardzanej skóry o kamienną posadzkę niosły się echem wśród chłodnych granitowych ścian. Gdy znaleźli się przed komnatę ojca, zawahali się przez chwilę, ale w końcu pchnęli drzwi i weszli do pomieszczenia. Lord Donwterfall siedział na mahoniowym krześle, za ciemnym biurkiem, ślęcząc nad jakimś listem. Blask świecy rozjaśniał nieco ciemne pomieszczenie pozbawione okien. Daarn podniósł wzrok na synów.
- Możemy usiąść, ojcze? – zaczął Gregor.
- Jesteście moimi synami i pewne prawa wam przysługują – odpowiedział zdawkowo. – Siadajcie i mówcie, czego chcecie.
Posłusznie zasiedli na dwóch meblach, a starszy z braci przeniósł swoje siedzisko na środek pokoju, by mógł spoglądać prosto w błękitne oczy ojca. Creyne zaś siedział pod ścianą, obok szafki z winem, którego nalał sobie do kielicha.
- Dobrze więc. O co chodzi?
- Ogólnie o rozmowę między tobą a dwójką Zonesaberów, którą prowadziłeś na Krwawym Trakcie dziś rano – odparł bezceremonialnie Gregor.
Lord Serpent opadł na oparcie krzesła i pociągnął łyk canterwayowkiego wina.
- Twoja matka zawsze mówiła mi, że jesteś strasznym podsłuchiwaczem. – Obrzucił Creyne’a spojrzeniem pełnym wyrzutu.
- Nie zmieniaj tematu, ojcze. Po co Serpentom armia wschodniego sąsiada?
Daarn westchnął i pociągnął kolejny łyk wina.


C.D.N.




Mam nadzieję, że długość jest w miarę znośna ;< Nie bijcie mnie xD
Macie jakieś teorie? Jakiekolwiek xd
Wiem, że mówiłem o przesadzeniu na początku rozdziału, ale po przemyśleniu, zmieniłem na wariant mniej wypasiony xD [Nie pytajcie, z czego te wieże miały być xdd]
Ogólne wrażenia? :3
Zdrawiam,
ML

27 komentarzy:

  1. Szkoda, że zmieniłeś początek rozdziału.
    Chciałabym go przeczytać :)

    W Ósmej Baszcie nie mogłabym mieszkać. Nienawidzę pająków. Takie toto łazi, osiem nóg ma i muchy łapie. A przede wszystkim lubi mnie straszyć -,-

    Ja uważam, że Theron'a Wend'a i jego kompanów pozabijali Wojownicy Mroczno-Księżycowej Nocy a wilki z zemsty wyjadły ich wnętrzności.

    Co ja tam jeszcze miałam... aha! Robaki rzeczne w gardłach ^^ To było epickie ^^
    Dłuższe życie Twego gardła to robal!

    Ogólnie mi się podobało. Błędy Ci wytknęłam :P
    Złoto? hahhaha :D
    Akcja fajnie się rozwija.
    Czekam na nn :P

    Mam nadzieję, że już piszesz.

    Drown :3

    P.S. Mam nadzieję, że ogarniesz ten w cholerę nieogarnięty komentarz. Po takim czasie bez snu zaczynam myśleć o dziwnych rzeczach i to trochę przeszkadza w niechaotycznym wysławianiu się.
    W każdym razie te literki fajnie mi skaczą do oczu :p

    OdpowiedzUsuń
  2. No, byłoby się z czego pogrzać, nie? xd
    To się domyśliłem xd

    A tam, tylko herb, blanki, brama, rzeźby..xd
    Ale... Małe jest piękne, nie? xdd Ch*j z tym, że bestie były większe od przeciętnego dziecka xD

    Tą kwestią już pięknie ci rozjaśniłem xd Kociogłowi xdd Tak, wilki to zrobiy z zemsty, zwłaszcza, że to były jedynie domysły xd

    No, musiało być jakieś robactwo lęgnące się w zwłokach..xD Białe ohydne larwy mogą być, ale pajączki to już nie? ;_; Ranisz me uczucia xD
    Ogranicz proszę reklamy xd

    Tak, i było ich zadziwiająco mało xD
    Takh, złoto! :D
    Ale zero teorii, ani niczego? No wiecie co? xd Czy nie fajnie jest tak posnuć domysły? xD

    Nie, jeszcze nie piszę :P

    ML

    PS Widywałem mnie ogarnięte ;3
    To spać trzeba, a nie jakieś mecyje odstawiać! xdd
    Uroczo xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem ciekawa co nazywasz przesadą :p

      Brr... Jakbym takiego skurczybyka spotkała to chyba bym... Właściwie nw co zrobiła xD Ale byłoby to przerażające.

      Kociogłowi Wojownicy Mroczno Księżycowej Nocy :3
      Wilki ich nie lubiły i zeżarły resztki xD

      Ohydne larwy przynajmniej nie gonią ludzi i zalęgają się w nich co najwyżej po śmierci. A pająki wielkości dzieci na pewno by wpierdzielały człowieków, gdyż byłyby w świecie stworzonym przez Cb :)

      Prosz bardzo, mogę ich znaleźć więcej jak się uprę :p
      Hehe złoto xD
      Na cholerę mamy snuć domysły skoro i tak nie odgadniemy co się dzieje w Twoim mózgu?

      To już zacznij :3

      Drown :p

      P.S. Uff.. to dobrze :D
      Dzisiaj jestem wyspana i wg ^^
      Śmieszne były te literki xD

      Usuń
    2. Gwałcenie martwych owiec, ale to inna sprawa.

      Spie*dalałabyś poza eter, aż miło xD No czemu? Takie mają urocze, prawie mopsie, oczka xD

      What, the, fuck? xD Tłumaczyłem ci, że... Pieprzę, i tak gówno to da xd To nie były wilki :D

      Ale tak się wiją, i w ogóle O_O I jak ci zacznie fragment ciała gnić, to jak myślisz, nie zalęgną się sku*wiele? :D A pająki u mnie, to człowieków by zeżerały, ale to inna sprawa xD

      Nie, ja chyba podziękuję..xD
      Nom :D
      Ale ta kwestia jest prościutka, jak konstrukcja cepa! xD

      Zacząłem, ale dzisiaj mam tylko niecałą godzinkę na kompie ;_; A nie wiem, ile musiałbym jeszcze w ciągu dwóch pozostałych dni napisać, żeby skończyć xD

      ML

      PS Jak dla kogo xD
      Ale fajnie ;P
      No ja myślę xd

      Usuń
    3. Hahahaha spoko :p

      Dokładnie xD Nienawidzę pająków!!!

      Hahah No widzisz. Zrozumiałeś, że i tak się będę upierać, że to są Wojownicy Mroczno Księżycowej Nocy. Ostatecznie przystanę na tych "Kotogłowych". ;pp
      A resztki na pewno zjadły wilki. Ty o tym nie wiesz jeszcze, ale tak było :D

      No dobra, ale jak Ci gnije fragment ciała to nie masz już zazwyczaj przyjaciół. Wtedy te robaki są Twoim jedynym towarzystwem i je kochasz. Jak przyjaciół starych.

      No, ja myślę :p
      ^^
      U Cb w mózgu nawet coś prostego może być cholernie skomplikowane i niedoogarnięcia przez normalnego człowieka (nie mówię, że jestem normalna).

      Drown

      P.S. Dla wszystkich ^^
      Wiem :3
      :D ja też czasem myślę :P

      Usuń
    4. No ja nie wiem xD

      Chamstwo xd
      TO NIE BYŁ ŻADNE WILKI, KU*WA ICH MAĆ! xd

      Na ogół! :D

      Że myślisz, to się domyśliłem xD
      Ale... ale... widać, że jeszcze nie poczułaś tego klimatu PLiO xD Wtedy, już dawno byś wiedziała, co planuję xD

      ML
      PS Co kto lubi..xd
      Nom
      Hehe xd

      Usuń
    5. uch... Skończmy już o tych pająkach. Są okropne i kropka. A nawet dwie ..

      Uczę się od Cb :p
      Jesteś na mnie zły, czy tym razem też Cię tylko dobijam?

      Czyli przyznajesz, że mam rację? ^^

      Człowieku, ja po prostu nie chcę spoilerować! Przecież ja już dawno się domyślam nooo...

      Drown

      P.S. Jakby ktoś przeczytał mój bardzo nieogarnięty teks to by umarł..... ze śmiechu.
      Spałam całe... 10 godzin O.o
      :D
      Kukurydz z mlekiem. Zawsze spoko xD

      Usuń
    6. Są urocze i kropka. A nawet trzy...

      Wiem xd Jestem zajebistym mistrzem xD
      Znów mnie dobijasz xd

      W tej jednej kwestii xd

      No jasne :P

      ML

      PS Umarłem xd
      Łoooooo!
      Huehue

      Usuń
    7. Jedyne kiedy mam do czynienia z pająkami to jak robię im zdjęcia. To jest fajne poza tym nie. i cztery kopki....

      A jak :p Niczym mistrz jesteś Yoda :)
      :D To dla mnie komplement ^^

      Ale zawsze :D

      Masz jakieś wątpliwości? :)

      Drown

      P.S. Ale z tym Lordem... Wiadomo Jakim? ;p
      Szaleję, nie :D

      Usuń
    8. Tysiąc pięćset sto dziewięćset kropek [2500 xd], że są urocze ^^

      Zajebiście xD
      Wiem :P

      Taaa..xd

      Zawsze :D

      ML

      PS To też xd
      Taaaak! xD

      Usuń
    9. tysiąc dziewięćset dwieście milion kropek [troll] że są ohydne.

      Tez tak sądzę :p

      I tak mam ta satysfakcję :D

      Jak śmiesz, przecież ja panuję nad Twoim mózgiem. Mam pełną kontrolę nad tym co się tam dzieje.

      Drown

      P.S. Nie moja wina ;)
      u mnie 7 godzin snu to szaleństwo, co dopiero 10... Burżuazja wręcz ;p

      Usuń
    10. Nieskończoność, ku*wa, kropek, że są urocze :D

      Jacyśmy są zgodni xd

      Dziwne xd

      Jasne :P To co planuję zrobić teraz? xD

      ML

      PS Twoja :]
      Nie no, taka rozpusta..xd

      Usuń
    11. Nieskończoność plus jeden (hehe tak w przedszkolu się mówiło. I jak mówiłam, że tak się nie da, bo nieskończoność to znaczy, że najwięcej to i tak tak mówili ;_;) że są ohydne, obleśne i ośmionogie.

      Wow. Chyba po raz pierwszy... I ostatni :p

      Bardzo ;)

      Teraz będziesz oddychał ^^

      Drown

      P.S. Nie prawda! xD
      Przesada, wiem. Muszę się trochę opanować...

      Usuń
    12. Nie da się, bo nieskończoność to znaczy, że najwięcej! xDDD

      Na pewno :P

      Nom ;;;_;;;

      Pudło! :D Ja nie oddycham! :D

      ML

      PS Nieprawda chyba xd
      nom, zdecydowanie xd

      Usuń
  3. Przegiąłeś. Larwy w gardle. Za chwile mam obiad. Powinieneś mi teraż życzyć smacznego. Albo nie, daruj sobie.
    Opisy na poziomie.
    Jeny, nie wiem co ci jeszcze moge napisać. Podobało mi się. Nie mam pomysłu na coś bardziej kreatywnego.
    Pozdawiam.
    acmg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smacznego ;3
      Dzięks xd
      Nie powiem, że reguła, ale szkoda, bo chciałbym jakiekolwiek teorie na temat 'co dalej' poznać xDDD
      Zdawiam,
      ML

      Usuń
  4. Tylko zapytam... Czy piszesz opisy w stylu Gry o Tron?
    Mam teorię. Zabiły ich humanoidalne istoty. Które nie chciały na siebie zwrócić uwagi i próbowały sprefarować dowody... Chyba można to tak nazwać...
    Stawiam na trupy.
    Ah... Armia umarlaków z LotR mi się przypomniała...
    Glizdy - tu z kolei Sherlock Holmes...
    Nie miej za złe :D
    Skomentowałam! Widzisz :D
    F

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mi to oceniać. Na pewno nie na tym samym poziomie xd
      Chodziło mi o inne teorie, ale okej..xD Bardziej w stylu: "Po co im wojsko? Po kiego złoto? Dlaczego idzie spotkać się z Gentami?" W ten deseń bardziej, niźli teorie o zwłokach xd Humanoidalne istoty również nazwę otrzymały, ale mogła gdzieś się zagubić ;P I nie próbowały zatrzeć dowodów, tylko oddały zwłoki rzece i swym mniej rozwiniętym zwierzęcym kuzynom xD
      Co w związku z nimi? xD
      To raczej w kontekście prologu ;P
      No kaman xD
      Nie mam ;D
      Jeeeeejaaaa!!! :D
      ML

      Usuń
    2. A po co ludu wojsko? Masz wojsko, silne wojsko, atakujesz innych, zdobywasz tereny, jesteś ciągle w podróży...
      Lubię armię truposzy. To w związku z nimi.
      Tak właściwie to chodziło mi też o larwy... I właściwie to tylko o nie i to odnośnie larw rzecznych w gardłach...
      To dobrze
      Też się cieszę :D
      F.

      Usuń
    3. Może winien był na serio wyjaśnić, jak to działa xD Ogólnie chodzi o to, że ludziowie nie atakują się nawzajem, granica ich królestwa jest wyznaczona łańcuchem górskim, za którym są nieludziowie, z którymi się napierniczają. Ale widzę, że nie przestawiłaś się na myślenie intrygowe i myślenie skończonych sku*wieli, mego pokroju xD
      Ach, to już wszystko wiadomo :D
      Ahaszki ;) kto nie lubi tego ślicznego w cholerę robactwa, które tak pięknie się wije... Kurna, nie chcę nic mówić, ale gnoje są obrzydliwe xD
      Wiem
      I ja też :D
      ML

      Usuń
    4. Wybacz... Może to ja nie doczytałam... (Tak, nie zrobiłam tego... Sorki)
      Sorry :D
      Nooo... Trupy były fajne! (Choć to były właściwie duchy, ale w stanie rozkładu... Ja już nie wiem co to było...)
      No...
      Nic do dodania
      F

      Usuń
    5. Nie, doczytałaś, ale... Ehh... nieważne już xD
      Spoko ;D
      W LotR, jak mniemam? xD Lepsze były w PLiO *_* Takie zimne *_* I mieli niedźwiadka! xD
      Nic do dodania O_O

      ML

      Usuń
    6. A, i co do opisów rodem z GoT, to na pewno nie opisuję dokładnie pewnych rzeczy xD
      {I tak w ogóle, Gra o Tron to tylko pierwszy tom :) }

      Usuń
  5. No i nareszcie ten Twój wyczekiwany kom. /możesz się ucieszyć/
    Opisy dłuuugie, dokładne i to mi się podoba. Podobieństwo do PLiO też nieco mniejsze, co idzie na plus. Robaki w gardle i mózg na strzale - w Twoim stylu. Czyli też na plus. /zmieniam się przez Ciebie w socjopatkę/ Głowy Suan na pikach - kolejny plus.
    Ósma wieża - brr.. odzywa się moja arachnofobia. Nie mogłabym tam mieszkać, za żadne skarby!
    To aż się prosi o zilustrowanie. Znajdź kogoś, kto ma talent w rysowaniu i /najlepiej/ narysuje Ci za darmo.
    Mam nadzieję, że zrozumiesz ten chaotyczny komentarz.

    ~RR

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *cieszy się, skacząc przed monitorem, jak aborygen przy ognisku*
      Tak na do widzenia xdd Fajnie ;3 No a jak! Robactw i odpryski mózgu musiały być! xD Mój styl... kurna xD /a jest w tym coś złego? ;_; Taki socjopata, to ma wesołe życie xD/
      Powinowactwo ze śp Nedem? xD Czy jakiś inny powód, dla którego łby nabite na dzidy cię radują? xD
      Z jakiegoś powodu, większość dziewcząt reaguje panicznie na widok tych ośmionogich słodziaków. Moje pytanie - dlaczego? xD
      Ty miałaś to zrobić, jeśli mnie pamięć nie myli xD Chyba, że zarzuciłaś projekt xd
      Rozumiem, o dziwo xd
      Fajnie, żeś się w końcu zebrała :P

      ML

      Usuń
    2. /aborygen przy ognisku xd/
      A co, a niby czyj styl? /jesteśmy wysoce funkcyjnymi socjopatami (za dużo Sherlocka..)/
      Przypomniało mi się to hasło rzucone na wycieczce w zoo: "Nie ma tygrysa, sam łeb nabity na palu". Głowa Neda nabita na pal mnie nie cieszy wcale...
      Bo są strrrraszne! Takie mają łapy, są takie włochate, i tak się kolebią jak łażą..
      Sprawdzałam, jaką masz pamięć xd Może coś tam maznę.. jak narysuję jedną mapkę, bo mnie nakłoniłeś do napisania własnego opowiadania fantasy.
      I git.
      Teraz to z kolei ja jestem zdziwiona.

      ~RR

      Usuń
    3. /Problem? xD/
      No mój xd /Taaa, widzę xd/
      A mnie tak :D I Oberyn "Czerwona Żmija" Martell :D On jest genialny xD
      Prawie jak niemowlaki :3
      Wywieram zgubny wpływ na ludzi w moim otoczeniu xD
      Nom
      Łooooo xD

      Usuń

Została włączona moderacja komentarzy, przepraszamy za utrudnienia! Dziękujemy za komentarze! Każdy komentarz się dla nas liczy!