Heh, a ja znowu swoje. Musicie ze mną wytrzymać. Prolog betowany (dwukrotnie), więc błędów pozbawiony. Czytajcie i komentujcie, proszę!
- Maaauuuriiiiiice! – rozdarł się na całą swoją
piękną, umiejscowioną na skraju Central Parku willę Julian, jakby go obdzierano
żywcem ze skóry; a przynajmniej musiał w to święcie wierzyć jego lokaj, bowiem
już po kilku sekundach wpadł do salonu, aby ujrzeć madagaskarskiego księcia
rozwalonego na kanapie – rzecz jasna całego i zdrowego. Dla pewności rozejrzał
się jeszcze po pokoju – czterdziestocalowa plazma na ścianie z ciemnego drewna,
wysoki barek zastawiony kieliszkami i butelkami po alkoholu (pamiątki po
wczorajszej popijawie), kilka puchowych dywanów w różnych, zarówno ciepłych jak
i zimnych kolorach na wyłożonej panelami podłodze, nawet niewielki, wyplatany
trzciną stołek w kącie, na którym siedział skulony na oko siedmioletni,
ciemnoskóry chłopczyk, patrząc z szacunkiem na Juliana – wszystko było na swoim
miejscu. Łącznie z czarną, skórzaną kanapą, wyraźnie kontrastującą z
niewiarygodnie jasną karnacją leżącego na niej młodego mężczyzny. Cała ta
obserwacja zajęła Maurice’owi około trzech sekund.
- Coś nie tak, wasza wysokość? – zapytał flegmatycznie. Nawyk zwracania się do
Juliana per „wasza wysokość” wyniósł z rodzinnej wioski na Madagaskarze; tytuł
ten Julian zawdzięczał nie swej wątpliwej inteligencji, lecz ciekawej,
wyjątkowo rzadkiej przypadłości, mianowicie albinizmowi. Teraz zdjął ciemne
okulary, ukazując raczej kobiecą twarz – które to wrażenie potęgowały jeszcze
długie, bo sięgające łopatek, zupełnie białe włosy – i spojrzał z politowaniem
na sługę.
- Tak, coś jest bardzo nie tak, Maurice – rzekł z charakterystycznym akcentem.
– Jest za cicho! – stwierdził tonem cierpiętnika, rozpiął kwiecistą koszulę,
zupełnie nie pasującą do pasiastych spodni od piżamy i znów założył okulary.
Przycupnięty w kącie chłopiec wyprostował się, gniotąc w rękach dół zielonej
koszulki i odezwał się cichutko: - Wasza wysokość, a może ja..
- Zamknij się, Mort! – ryknął Julian i rzucił w dziecko poduszką. Maurice, poważnie obawiając się o życie swojego małego kuzyna, postanowił zainterweniować.
- Może zostawimy pana samego? – zapytał, krzywiąc się z goryczą przy słowie „pan” – kto to widział mówić tak do dwukrotnie młodszego, do tego głupiego jak but, narcystycznego księcia z bożej łaski? „Pan” Julian podsunął okulary na czoło, aby rzucić Maurice’owi spojrzenie mówiące tyle co: Ale z ciebie idiota, po czym wspaniałomyślnie skinął głową, zgadzając się na taki układ i podłożył ręce pod głowę, pozwalając okularom na nowo zakryć jego bladoniebieskie oczy. Maurice ruchem ręki wezwał kuzyna i wyszedł przez ciemne, przeszklone drzwi. Mort popatrzył jeszcze z szacunkiem na leżącego na kanapie księcia, zanim poszedł w ślady krewnego. Gdy drzwi zostały zamknięte z nieco zbyt głośnym trzaskiem, odcinając Juliana od „poddanych”, albinos rzucił szkła w kąt i ziewnął szeroko, a następnie rozpoczął skierowany do samego siebie monolog, wygłaszany teatralnie żałośliwym tonem.
- Jest tak potwornie cicho. Tak niesamowicie cicho, zauważyłeś? Jasne, że tak! Gdyby tak można było chociaż radio włączyć... ale radio jest za daleko. Tak daleko! – Demonstrując to samemu sobie, wyciągnął lewą rękę, omal nie spadając z sofy. – Może zawołam Maurice’a? Nie! Mam focha, nie mogę go teraz wołać, co ty, głupi jesteś? O! – wykrzyknął z lekkim zaskoczeniem na widok czarno ubranego, ciemnowłosego mężczyzny, który wszedł po cichu przez otwarte okno. – Jak miło, że pan wpadł! – rozjaśnił się, siadając i zapinając pospiesznie koszulę. – Mógłby pan włączyć radio, bo strasznie cich.. zaraz, co pan robi?! – Zgroza odmalowała się na jego przystojnej twarzy, gdy gość wyjął pistolet maszynowy. Przylgnął plecami do oparcia kanapy, gapiąc się na broń i szukając dłońmi czegokolwiek do rzucenia w niewątpliwego napastnika. Gdy nic nie znalazł, oprzytomniał i zaczął krzyczeć. – Maurice! Maurice! Mau..
Siedziba Pechowego Oddziału Psychopatów Na Pełen Etat, jakiś czas później...
Skipper westchnął ciężko, po raz kolejny pomyliwszy się przy tasowaniu swoich ukochanych kart do pokera. Rzucił talię na mały stolik, stojący przy łóżku, na którym siedział – poza tym w pokoju znajdowała się jedynie szafa i obraz na ścianie, tak wytarty, że nie sposób było się domyślić, co przedstawiał, kryjący za sobą sejf – i podszedł do drzwi, czując, że nadszedł czas, aby utemperować oddziałowego psychopatę. Walka pomiędzy znanym kompozytorem a raperem trwała już zdecydowanie zbyt długo. Nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz. Zza drzwi pokoju Jamesa dochodziły łagodne dźwięki jednej z symfonii Mozarta, pełniącej rolę defensywy dla „Kim” Eminema, którą Rico włączył tak głośno, aż drżały ściany. Dowódca załomotał w drzwi, wbrew woli nucąc pod nosem piosenkę.
So long, bitch you did me so wrong...
- Rico! – zawołał po chwili, zniecierpliwiony brakiem reakcji.
- Czego? – odkrzyknął z irytacją Parra.
- Ściszcie to łajno!
- Ale szefie..
- Ściszcie! – krzyknął głośniej Skipper. O dziwo, psychopata spełnił jego polecenie. Usatysfakcjonowany szef wrócił wolnym krokiem do swojej sypialni, sięgnął po karty – i gwałtownym ruchem ręki rozsypał je po podłodze, gdy ogłuszył go donośny huk wystrzału. Błyskawicznie wyjął spod poduszki ulubiony rewolwer Magnum .44 i wyjrzał ostrożnie na przejście prowadzące od sypialni do salonu. To samo zrobili Szeregowy i Rico; ten pierwszy cofnął się z paniką w oczach, gdy rozległy się jeszcze dwa strzały. Dowódca wstrzymał Rico ruchem ręki i przekradł się powoli w kierunku otwartych drzwi.
Kto mógłby nas odwiedzić o tej porze, Hans?, zastanawiał się, odmalowując sobie już w wyobraźni wszystkie potencjalne sceny, jakie mógłby ujrzeć po wejściu do salonu. Za wyjątkiem oczywiście tej jednej, którą ujrzał. Duży, biały stół, również biały dywan i telewizor w staromodnej meblościance były nietknięte. Na śnieżnobiałej kanapie, stojącej przy drzwiach do kuchni, leżał natomiast Kowalski, w nieodłącznym szlafroku, z pistoletem w lewej ręce.
- Co wy na litość boską wyprawiacie?! – zapytał gdy już odzyskał mowę, dość głośno, bo wciąż jeszcze szumiało mu w uszach. Strateg rzucił mu obojętne spojrzenie i strzelił po raz czwarty. Skipper, obawiając się najgorszego, rozejrzał się uważniej; wreszcie jego wzrok padł na zmaltretowane drzwi. Ręce mu opadły.
- Nie, nie znowu! – jęknął, upuszczając rewolwer. Rico i kryjący się za nim Szeregowy weszli niepewnie do pomieszczenia, ogarnęli wzrokiem rozgrywającą się przed nimi scenę i jak na komendę ryknęli śmiechem. Kowalski ziewnął, szybkim ruchem podniósł się do pozycji półsiedzącej i ostatnimi czterema pociskami, które wystrzelił niemalże z prędkością karabinu maszynowego, ostatecznie dobił drzwi – i dowódcę.
- Zabiję was, Kowalski! – wrzasnął Skipper, zapominając o rewolwerze i ruszając w kierunku stratega. Ten spojrzał na niego, widocznie mając go w głębokim poważaniu, wyjął z pistoletu pusty magazynek i znów się położył.
- A kiedy konkretnie, bo nie wiem, czy mam wolne terminy – rzekł obojętnie, przyprawiając dwóch młodszych kolegów o kolejny atak śmiechu. James jednak, wbrew pozorom, obawiał się nieco o dalszy los Polaka – Skipper potrafił być naprawdę przerażający, gdy się wściekał – dlatego też odetchnął z ulgą, gdy w tej właśnie chwili zadzwonił telefon dowódcy. Skipper zaklął po duńsku, machnął ręką na Kowalskiego, który z wyrazem satysfakcji w zimnych oczach wyjmował już spod kanapy zapasowy magazynek do Waltera, i odebrał.
- O co chodzi? – zapytał, gestem ręki uciszając nadal chichoczącego Rico. Po chwili zdenerwowanie spełzło z jego twarzy, a głos złagodniał, gdy rzucał do słuchawki słowa: „Tak, już jedziemy” i rozłączał się. Spojrzał poważnie na podkomendnych, gromiąc wzrokiem Bena, mającego już przeciwległą ścianę na celowniku.
- Panowie, mamy morderstwo – rzekł grobowym tonem, nie zdążył jednak dokończyć zdania.
- TAK! – wykrzyknął dotąd śmiertelnie znudzony Kowalski, zrywając się na nogi i rzucając oszołomionemu Szeregowemu pistolet. – Tak, nareszcie! Mamy święta!
- Nie tak szybko! – zgasił jego wybuch radości Skipper, zły, że mu przerwano. Rudzielec spoważniał nieco, jedną ręką odrzucając włosy z oczu, a drugą poprawiając szlafrok, który zsunął mu się z prawego ramienia. James spojrzał na niego z miną mówiącą tyle co: Taka radość nie uchodzi, dowódca natomiast kontynuował.
- Zabitym jest nasz stary przyjaciel.
- Blowhole? – wypalił Rico.
- Chciałbym – prychnął Skipper. – Ale nie tym razem.
- Więc kto?
- Julian.
Eh, a ja tam wytrzymuję i to lubię xD.
OdpowiedzUsuńAle małe literki!! Aż mi się przypominają moje na konfie dzisiaj xD. Chyba zaczęłam tego nadużywać xD.
Jak zwykle u Ciebie to alkohol podstawą się toczy. Brakuje tu jednak ćpania.
Dat twarz kobitki!
Nie ma to jak włażenie przez okno!!
"Kim" i Eminem. Dlaczego mam wrażenie, że to było gdzieś wspomniane u Maxa? xD
Magnum .44? Ja Cię, zabiję! Ja to znam! Ja to uwielbiam! Ja to, kufa, kocham!
Wiesz, z Julkiem to trochę było średnio, tylko z tym pistoletem maszynowym muah scenka, ale za to końcówka rozwalająca na amen w pacieżu. Kurde, no i Kowalski to geniusz w swym geniuszu! Jak ja kocham psychopatów ;), ihahahaha...!!
Dobrze, że królkowi sobie się zmarło xD.
I bardzo dobrze.
UsuńNie są małe xD
Jeszcze będzie.
No co? Julek jest zniewieściały przecież xd
Lubię je ^ ^
Bo było wspomniane u Maxa.
Yeah!
Julka to żem tak pobieżnie opisała tylko, pistolet maszynowy być musi, i amen w pacieRZu. No ba, że geniusz! :D
Taa..
Co tu się, kufa, dzieje?!
UsuńJa tak wchodzę i zaćmienie i 'whatafuck?'!!!!!!!!!!!
Dobrze, panie bobrze zaszczuty żubrem xD.
Jeszcze mi po konfach odwala.
Sray with meee!!! I czarna żółtaczka xD.
Są na telefonie!!!!!
Podobno Rico broni Ruskich. "Bo ich, kurwa, bronisz!" Dobra, to ja czy mój fragment, ale i tak Ty mnie przemiotłaś tą wojną dziś. Oj, Blackie z tymi zwuokami wywuokami w oku bidzie wnibowzita. xd
Bo Julek to baba, tylko się przebiera za faceta. Zresztą, istnieje naukowo udowodniony sposób na sprawdzenie tego.
Kufa, ja mam pamięć!
No, kufa, musi! Wiadomo, że to podstawa!!!!!¡!!¡¡¡
Kufa, znowu te jęki. "Jeśli twoje dziecko... to wiedz, że coś się dzieje."
Dlaczego Ala wali z anonima, tak w ogóle? Co mnie ominęło? Życie jest, kufa, nie fair.
Mówiłam, że nadużywam kuf xD.
Nie wiem.
UsuńPanie bobrze xD
Czarna żółtaczka! xDDDD Pandemia!
Mam nadzieję.
Transwestyta xdddd
Nie wiem.
Zauważyłam.
Rozkurwili Julka ;-; Bedem płakać ;-;;;;; Nie bedem... bedem1 ;-;
OdpowiedzUsuńMusk ma na ścienie ;-; O Jezusićku ;-;
A te szmaciarze siem cieszom, że kolegę im rozjebali ;-; Smutajmy szyscy, albowiem dzień to smutaśny ponad smuty ;-;
Jeja, Kimów i Eminemów słuchają ;-;' To nieprzyzwoite! ;-; I złę antychrześcijańskie ;-; On tam własną żonę zabija ;-; Nożem! ;-;'''
Mozarty;-; Ostatnio na teście gnój był ;-; Requiem d-moll ;-; Pienkne piosenki to som ;-;
Oszczegałem, że będę pierdolił jak potłuczony ;-; Babeczki som pyszne ;-;
Atak padaki xDDDD
UsuńŁo kurnaaa.. odwaliło Ci już do reszty, serze spleśniały?!
Ja tyż bedem płakać..
Móóóóóóóóózg na ścianie być musi.
Szmaciarze xD
Ta piosenka jest zarąbista przecież O.o
Mozart xd
Zawsze mogę na Ciebie liczyć, poprawiłeś mi humor.
Wierz mi, wczoraj nie takie rzeczy pierdoliłem ;-; I to jest powód do smutania się ;-;
UsuńThak ;-; Albo to babeczki ;-;
Łonczmy siem! ;-;
Musk! ;-; Nie wiem, co to mózg ;-;
A jak byś określiła facetów, którzy się cieszą z twojej śmierci? ;-; Ja mam parę ładnych określeń ;-; A Król Autobusu jeszcze kilka ;-;
Fjem ;-;
On tesz jest zajebisty ;-; Mój ziomal i mentor! ;-;-;-;-;-; Sprzątnęli go za antykomunistyczną propagandę ;-;
Alesz prosze ;-;
PS dwa komenty bez iksdeka ;-;
OK.
UsuńZ czym te babeczki?
Taa..
OK, musk.
Wolę ich nie znać.
No więc!
Ja pitolę...
P.S.: To takie przykre.
Nie ma to jak potwierdzanie wszystkiego ;-;
UsuńZ czekoladą ;-;
Łi, muuusk <3
I topsze ;-;
Więc ;-;
Mozarty? ;-;
PS wiem ;-;-;-;-;-;-; idem skoczyć z mostu ;-;
Witojcie!
OdpowiedzUsuńZacne to opowiadanie.
Szkoda Julka, ale coś mi się wydaje, że on może żyć - w końcu on ma skłonność do przesadzania. Po *spojler! Sherlocka!* powrocie Moriartego *koniec* jestem skłonna wszędzie widzieć sfingowaną śmierć.
W każdym razie Kowalski w szlafroczku cudowny :* Fajny opis, w kilku miejscach zdania za długie i sens straciły (dobra, pamiętam jedno + powtòrzenie)
Jakaś Rosjanka uderzyła o bandę w hokeju :/
T.F.
Ah... Betowany :/
UsuńNo cóż...
Zacne xd
UsuńPowrót Moriarty'ego zadecydował o upadku tego serialu.
On i jego szlafrok - najlepsi kumple xD Mam skłonności do przesadzania z długością zdań.
A to nie widziałam.
No bez jaj ;_______; Dżulian zszedł… ja go tak uwielbiam. Niestety, są takie sytuacje... :<
OdpowiedzUsuńOpisy cudne, jak zwykle oczywiście, choć gdzieniegdzie zdania były ciut za długie, ale da się przymknąć na to oko. ;)
Heh i nie mów mi tu (generalnie na gg), że nie masz pomysłu, bo masz dużą wyobraźnię i coś wymyśliłeś na pewno. :P
Wybacz, ale nic więcej z siebie nie wykrzeszę, jestem zbyt zmęczona. xD (nie, nie weekendem, a całym tygodniem, który był pełen bezczelnych zdarzeń xD).
Pozdrawiam, Ala ;***
Ano som takie sytułacje, jak by powiedział śp Julian...
UsuńTo przymykaj.
Wymyśliłam, owszem :D
Nic się nie stało.
P.S.: O co chodzi z tymi Twoimi atakami?
Heeej, tu Inna ;D
OdpowiedzUsuńChciałam podziękować za komentarz na moim blogu: http://alexandra-apostenu.blogspot.com/ . Nie podałaś mi adresu swojego bloga, wiec komentuję tutaj. ;))
Przyznam, że mnie też Inna denerwuje z wieloma rzeczami, ale jej głos jest piękny, a szczególnie wygląd. Miała wielkie szczęście, że sie taka urodziła. Mam jej wszystkie płyty, ale leżą zakurzone, bo nie słucham. Teledysków nie lubię, bo są ohydne ;D ale glos ma spoko. Co do mojego opo: tylko wzięłam wygląd Innej, i częściowo zawód. Poza tym wymyślilam nazwisko by nikt nie mówil, że piszę fanfick o rumuńskiej gwiazdce ;) Pozdrawiam serdecznie ;*
To było do Sensei. Dopiero teraz zauważyłam, że to nie jest tylko jej blog,
Usuń