Stary jak świat prolog to pierwotnej wersji Zemsty.
Publikuję go tu ze względu na sentyment, który do niego odczuwam. I co uważniejsi czytelnicy może czegoś się o historii bohaterów dowiedzą...
Brązowowłosa kobieta stała nad otwartą, leżącą na łóżku walizką, przyciskając do ucha srebrny telefon.
- Spokojnie, wszystko jest załatwione. Lecimy normalnym samolotem. Będziemy bezpieczni. Nigel załatwił nam lewe papiery. Nie, nie ma szans, żeby nas zaczęli ścigać. Dostałam od rady pozwolenie na opuszczenie Wielkiej Brytanii. Wszystko będzie dobrze. To do zobaczenia. Kocham cię. – dokończyła i się rozłączyła, wzdychając głęboko.
Podsłuchująca całą tę rozmowę złotowłosa dziewczynka stała cichutko w przedpokoju, ściskając w rękach piłkę.
- Ciocia gdzieś miała wyjeżdżać? – zapytała sama siebie, nie znajdując jednak na to pytanie ani odpowiedzi twierdzącej, ani przeczącej.
Ośmiolatka delikatnie wyjrzała zza framugi drzwi i przyjrzała się siedzącej na podłodze kobiecie. Brunetka wbiła wzrok w walizkę i powoli zaczęła ją dopakowywać.
- Oj, żeśmy się wpakowali w niezłe kłopoty. – mruknęła do siebie z ledwo słyszalnym zdenerwowaniem w głosie.
Dziewczynka, słysząc to, odwróciła się i, biegnąc dalej korytarzem, wyskoczyła na podwórko.
- Frank! – krzyknęła głośno, a siedzący nieopodal dziesięciolatek podniósł głowę.
- Tak, Ellie? – spytał radośnie, uśmiechając się na widok swojej kuzynki.
Publikuję go tu ze względu na sentyment, który do niego odczuwam. I co uważniejsi czytelnicy może czegoś się o historii bohaterów dowiedzą...
Brązowowłosa kobieta stała nad otwartą, leżącą na łóżku walizką, przyciskając do ucha srebrny telefon.
- Spokojnie, wszystko jest załatwione. Lecimy normalnym samolotem. Będziemy bezpieczni. Nigel załatwił nam lewe papiery. Nie, nie ma szans, żeby nas zaczęli ścigać. Dostałam od rady pozwolenie na opuszczenie Wielkiej Brytanii. Wszystko będzie dobrze. To do zobaczenia. Kocham cię. – dokończyła i się rozłączyła, wzdychając głęboko.
Podsłuchująca całą tę rozmowę złotowłosa dziewczynka stała cichutko w przedpokoju, ściskając w rękach piłkę.
- Ciocia gdzieś miała wyjeżdżać? – zapytała sama siebie, nie znajdując jednak na to pytanie ani odpowiedzi twierdzącej, ani przeczącej.
Ośmiolatka delikatnie wyjrzała zza framugi drzwi i przyjrzała się siedzącej na podłodze kobiecie. Brunetka wbiła wzrok w walizkę i powoli zaczęła ją dopakowywać.
- Oj, żeśmy się wpakowali w niezłe kłopoty. – mruknęła do siebie z ledwo słyszalnym zdenerwowaniem w głosie.
Dziewczynka, słysząc to, odwróciła się i, biegnąc dalej korytarzem, wyskoczyła na podwórko.
- Frank! – krzyknęła głośno, a siedzący nieopodal dziesięciolatek podniósł głowę.
- Tak, Ellie? – spytał radośnie, uśmiechając się na widok swojej kuzynki.
- Słuchaj… – zaczęła dziewczynka zziajana, wskazując palcem bordowy dom, z którego przed chwilą wybiegła – Twoja mama chyba rozmawiała z twoim tatą i mówiła coś o jakimś locie i pozwoleniu od Rady i o jakiś kłopotach i… i… i już nic nie rozumiem. – odparła Ellie zrezygnowana, biorąc głęboki wdech.
Frank spojrzał na nią zdziwiony i zmieszany jednocześnie.
- Uspokój się i jeszcze raz powoli wszystko wyjaśnij. – poprosił spokojnie chłopiec, przyglądając się uważnie swojej kuzynce.
Dziewczynka opowiedziała mu pokrótce, co usłyszała. Frank cały czas słuchał jej w milczeniu. Dziesięciolatek zastanawiał się, czy może wyjaśnić swojej kuzynce, dlaczego jego mama planowała wyjazd.
- Widzisz… – przerwał nadal niezdecydowany. – Mieliśmy już wcześniej jechać do taty, ale ostatnie odkrycia mamy i wujka trochę pokomplikowały sprawy…
Frank spojrzał na nią zdziwiony i zmieszany jednocześnie.
- Uspokój się i jeszcze raz powoli wszystko wyjaśnij. – poprosił spokojnie chłopiec, przyglądając się uważnie swojej kuzynce.
Dziewczynka opowiedziała mu pokrótce, co usłyszała. Frank cały czas słuchał jej w milczeniu. Dziesięciolatek zastanawiał się, czy może wyjaśnić swojej kuzynce, dlaczego jego mama planowała wyjazd.
- Widzisz… – przerwał nadal niezdecydowany. – Mieliśmy już wcześniej jechać do taty, ale ostatnie odkrycia mamy i wujka trochę pokomplikowały sprawy…
- Czyli jedziesz odwieźć ciocię i Franka na lotnisko? – zapytała dla pewności Ellie.
Jej ojciec uśmiechnął się ciepło.
- Tak. Niedługo wrócę. – obiecał, przytulając dziewczynkę.
- Nigel, bo spóźnimy się na samolot! – krzyknęła brązowowłosa kobieta, wychylając się z samochodu.
- Tak. Niedługo wrócę. – obiecał, przytulając dziewczynkę.
- Nigel, bo spóźnimy się na samolot! – krzyknęła brązowowłosa kobieta, wychylając się z samochodu.
Mężczyzna wypuścił Ellie z objęć i ruszył w stronę samochodu, cały czas ukrywając przed córką swoje zaniepokojenie.
Dziewczynka przypatrywała się, jak pojazd z wolna rusza w stronę bramy wyjazdowej. Uniosła rękę, machając odjeżdżającym na pożegnanie.
Była pewna, że za kilka miesięcy znów zobaczy swojego radosnego kuzyna, który był dla niej niczym starszy brat. Że znowu będą razem bawić się i śmiać. Nie wiedziała jeszcze, jak bardzo się myli…
* * *Dziewczynka przypatrywała się, jak pojazd z wolna rusza w stronę bramy wyjazdowej. Uniosła rękę, machając odjeżdżającym na pożegnanie.
Była pewna, że za kilka miesięcy znów zobaczy swojego radosnego kuzyna, który był dla niej niczym starszy brat. Że znowu będą razem bawić się i śmiać. Nie wiedziała jeszcze, jak bardzo się myli…
- Manfredi, Johnson, szybciej! Zaraz się spóźnimy! – wrzasnął stojący na korytarzu chłopak, tłukąc w drzwi.
Dało się słyszeć tylko przytłumione „zaraz”, po czym owe drzwi się otworzyły.
Stanął w nich wysoki blondyn w granatowej koszuli. W jego oczach widać było rozbawienie.
- Czemu się tak denerwujesz? – zapytał drwiąco, jednocześnie uśmiechając się. – Przecież zostały jeszcze trzy minuty do zbiórki. – dodał, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Jeszcze?! – powtórzył osiemnastolatek, a jego powieka zaczęła drgać. – JESZCZE?! – wrzasnął, nie mogąc się powstrzymać. – Czego się śmiejecie?! – warknął, widząc reakcję swoich przyjaciół.
- Jesteś rozbrajający, kiedy się denerwujesz. – odparł rudzielec stojący w głębi pokoju.
- Nic dziwnego, że większość dziewczyn za tobą szaleje. – uzupełnił swojego kuzyna blondyn, mrugając do niego porozumiewawczo.
Stojący w drzwiach brunet gotował się już ze złości.
- Daj spokój, Robert. Przecież nic się nie stanie, jeśli się raz spóźnimy.
- Raz?! Przez was CIĄGLE się wszędzie spóźniamy! – krzyknął, już nieco spokojniej, choć w jego głosie nadal była słyszalna rosnąca w nim wściekłość.
- I tak się nic nie stanie. – odparł rudy, wzruszając ramionami.
- Jak to nic się nie stanie, Manfredi?! Przecież ten wyjazd jest sprawdzianem naszych umiejętności! Jeśli go oblejemy, nie skończymy szkoły! – Robert spojrzał na niego z oburzeniem, po czym zamknął oczy i wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. – Nie pojmuję w jaki sposób wytrzymałem z wami grubo ponad dziesięć lat. – dodał cicho po chwili, kręcąc głową.
- Może lepiej pomyśl o tym, ile jeszcze będziesz musiał z nami wytrzymać. – powiedział Manfredi, wybuchając niekontrolowanym śmiechem.
- Jeszcze?! – powtórzył osiemnastolatek, a jego powieka zaczęła drgać. – JESZCZE?! – wrzasnął, nie mogąc się powstrzymać. – Czego się śmiejecie?! – warknął, widząc reakcję swoich przyjaciół.
- Jesteś rozbrajający, kiedy się denerwujesz. – odparł rudzielec stojący w głębi pokoju.
- Nic dziwnego, że większość dziewczyn za tobą szaleje. – uzupełnił swojego kuzyna blondyn, mrugając do niego porozumiewawczo.
Stojący w drzwiach brunet gotował się już ze złości.
- Daj spokój, Robert. Przecież nic się nie stanie, jeśli się raz spóźnimy.
- Raz?! Przez was CIĄGLE się wszędzie spóźniamy! – krzyknął, już nieco spokojniej, choć w jego głosie nadal była słyszalna rosnąca w nim wściekłość.
- I tak się nic nie stanie. – odparł rudy, wzruszając ramionami.
- Jak to nic się nie stanie, Manfredi?! Przecież ten wyjazd jest sprawdzianem naszych umiejętności! Jeśli go oblejemy, nie skończymy szkoły! – Robert spojrzał na niego z oburzeniem, po czym zamknął oczy i wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. – Nie pojmuję w jaki sposób wytrzymałem z wami grubo ponad dziesięć lat. – dodał cicho po chwili, kręcąc głową.
- Może lepiej pomyśl o tym, ile jeszcze będziesz musiał z nami wytrzymać. – powiedział Manfredi, wybuchając niekontrolowanym śmiechem.
- Oby jak najmniej… – mruknął chłopak pod nosem, nie wiedząc jeszcze, że to, co mówi, stanie się wkrótce okrutną prawdą.
- Poza tym, czy skończymy Szkołę, czy nie, i tak będziemy w branży. – dorzucił jeszcze rudzielec, znikając w jednym z pokoi.
- Tak, zostaniemy w branży… Jako pracownicy biurowi w Centrali. – odpowiedział sarkastycznie Robert, przewracając oczami.
- Niekoniecznie. – zaprzeczył Johnson, uśmiechając się szelmowsko.
Brunet powtórnie przewrócił oczami.
- Tylko mi nie mów o twoim ojcu. – odparł zrzędliwie.
Uśmiech na twarzy Johnsona tylko się powiększył, gdy usłyszał odpowiedź swojego przyjaciela.
- On przecież żadnej szpiegowskiej szkoły nie skończył. – zaczął opowiadać blondyn, podnosząc przy tym lekko głowę. – Zaczynał kompletnie od zera, a wspiął się na sam szczyt…
- Zapominasz o tym, jaki niezwykły miał on talent. – przerwał mu Robert nieco zniecierpliwiony. – Był po prostu do tej pracy stworzony.
- Wracając… Był jednym z najlepszych w historii…
- Do czasu tego paskudnego wypadku… – kontynuował Manfredi, wyłaniając się z pokoju. – …przez którego to wujek stracił pamięć i był w tak ciężkim stanie, że niestety… – dokończył ze smutkiem w głosie.
- Tak, tak. Opowiadaliście mi to już tysiąc razy. – marudził brunet, stojąc w drzwiach i nerwowo tupiąc. – Nie wiem, jak wy, ale ja już idę. – rzucił jeszcze, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów.
- Zaczekaj, Skipper! – krzyknął Johnson, łapiąc chłopaka za ramię.
Robert zatrzymał się i zmroził go wzrokiem.
- Nie nazywaj mnie tak. Strasznie nie lubię tego przezwiska. – wycedził i ruszył dalej.
- Oj, przestań! Świetnie do ciebie pasuje! – zawołał Manfredi, dobiegając do nich.
- Niekoniecznie. – zaprzeczył Johnson, uśmiechając się szelmowsko.
Brunet powtórnie przewrócił oczami.
- Tylko mi nie mów o twoim ojcu. – odparł zrzędliwie.
Uśmiech na twarzy Johnsona tylko się powiększył, gdy usłyszał odpowiedź swojego przyjaciela.
- On przecież żadnej szpiegowskiej szkoły nie skończył. – zaczął opowiadać blondyn, podnosząc przy tym lekko głowę. – Zaczynał kompletnie od zera, a wspiął się na sam szczyt…
- Zapominasz o tym, jaki niezwykły miał on talent. – przerwał mu Robert nieco zniecierpliwiony. – Był po prostu do tej pracy stworzony.
- Wracając… Był jednym z najlepszych w historii…
- Do czasu tego paskudnego wypadku… – kontynuował Manfredi, wyłaniając się z pokoju. – …przez którego to wujek stracił pamięć i był w tak ciężkim stanie, że niestety… – dokończył ze smutkiem w głosie.
- Tak, tak. Opowiadaliście mi to już tysiąc razy. – marudził brunet, stojąc w drzwiach i nerwowo tupiąc. – Nie wiem, jak wy, ale ja już idę. – rzucił jeszcze, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów.
- Zaczekaj, Skipper! – krzyknął Johnson, łapiąc chłopaka za ramię.
Robert zatrzymał się i zmroził go wzrokiem.
- Nie nazywaj mnie tak. Strasznie nie lubię tego przezwiska. – wycedził i ruszył dalej.
- Oj, przestań! Świetnie do ciebie pasuje! – zawołał Manfredi, dobiegając do nich.
W jego dłoni zabrzęczały klucze od pokojów.
- Poza tym może to być świetny kryptonim. – dodał, patrząc na bruneta z nadzieją.
- Dla was wszystko, co wymyślicie, jest świetne. – westchnął Robert ciężko. – Ale może… Może kiedyś… Kto wie…
- Szybciej! – brunet ponaglił swoich przyjaciół, którzy z wielkim zainteresowaniem rozglądali się dookoła ścieżki, prowadzącej przez dżunglę. – Bo trener się na nas wkurzy! – wrzasnął jeszcze, po czym machnął ręką i puścił się biegiem w stronę sporej polany, na której odbywały się zbiórki.- Poza tym może to być świetny kryptonim. – dodał, patrząc na bruneta z nadzieją.
- Dla was wszystko, co wymyślicie, jest świetne. – westchnął Robert ciężko. – Ale może… Może kiedyś… Kto wie…
- Już idziemy, idziemy. – odparł Johnson znudzony już marudzeniem przyjaciela.
Kuzyni ruszyli biegiem w jego kierunku, po chwili go doganiając.
Biegli tak już całkiem długo, kiedy nagle usłyszeli za sobą szelest poruszonych liści i wszyscy trzej wylądowali na ziemi. Gdy odwrócili głowy, stała nad nimi szczupła dziewczyna w spodniach i bluzce koloru khaki. Uśmiechała się szelmowsko, wpatrując się w nich swoimi dużymi piwnymi oczami otoczonymi falami rudych włosów.
- To już dziewiąte spóźnienie. Jeszcze jedno i wylatujecie z obozu. – oświadczyła ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Tylko, proszę, nie mów nic trenerowi. – powiedział Robert błagalnie.
Dziewczyna zaśmiała się serdecznie.
- Nic mu nie będę mówić, przyjaciół się nie zdradza. – odparła po chwili, pomagając im wstać. – A w kwestii tego spóźnienia… Tylko żartowałam. Przełożyli nam zbiórkę na popołudnie. – dodała lekko speszona.
Chłopacy spojrzeli na nią trochę zdziwieni.
- Chciałam wam po prostu przypomnieć, ile macie jeszcze szans, a dokładniej, że została wam tylko jedna. – wytłumaczyła, wzruszając ramionami. – Poza tym lepiej żebyście skończyli Szkołę, bo jesteście świetni. Nawet trener tak uważa. Macie przed sobą pewną, szpiegowską przyszłość.
Robert zamyślił się na chwilę, po czym przyjrzał się swojej przyjaciółce.
- A ty? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
- Jakoś dam sobie radę. – zapewniła, uśmiechając się. – Po skończeniu Szkoły zamierzam studiować prawo na Oxfordzie.
- Dostałaś się tam? – spytał Manfredi zaskoczony.
- No… tak. – przyznała dziewczyna, pąsowiejąc.
- Czemu nam nie mówiłaś?
- A jest to istotne? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Czemu chcesz studiować, skoro ty na pewno dostaniesz pracę? – pytał dalej Manfredi, nie za bardzo rozumiejąc, co przyczyniło się do takiej a nie innej decyzji przyjaciółki.
- Wątpię, czy na pewno. – dziewczyna spuściła głowę, wbijając wzrok w ziemię.
- Żartujesz?! – Johnson spojrzał na nią zaskoczony. – Przecież jesteś najlepsza na roku! – wykrzyknął tak głośno, że aż z sąsiedniego drzewa sfrunęły ptaki.
- A tam, zaraz najlepsza… – zaprzeczyła cicho dziewczyna.
- Co ty mówisz… – zaczął Robert, ale przerwały mu szeleszczące liście. – Co do…
- Juhu, koledzy! To ja! – zawołał nagle ktoś z drzewa.
- Tylko nie on… – mruknął brunet lekko rozdrażniony.
- Jaki „on”? – zapytał czarnowłosy chłopak, zeskakując z wysokiej gałęzi.
Robert zamyślił się na chwilę, po czym przyjrzał się swojej przyjaciółce.
- A ty? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
- Jakoś dam sobie radę. – zapewniła, uśmiechając się. – Po skończeniu Szkoły zamierzam studiować prawo na Oxfordzie.
- Dostałaś się tam? – spytał Manfredi zaskoczony.
- No… tak. – przyznała dziewczyna, pąsowiejąc.
- Czemu nam nie mówiłaś?
- A jest to istotne? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Czemu chcesz studiować, skoro ty na pewno dostaniesz pracę? – pytał dalej Manfredi, nie za bardzo rozumiejąc, co przyczyniło się do takiej a nie innej decyzji przyjaciółki.
- Wątpię, czy na pewno. – dziewczyna spuściła głowę, wbijając wzrok w ziemię.
- Żartujesz?! – Johnson spojrzał na nią zaskoczony. – Przecież jesteś najlepsza na roku! – wykrzyknął tak głośno, że aż z sąsiedniego drzewa sfrunęły ptaki.
- A tam, zaraz najlepsza… – zaprzeczyła cicho dziewczyna.
- Co ty mówisz… – zaczął Robert, ale przerwały mu szeleszczące liście. – Co do…
- Juhu, koledzy! To ja! – zawołał nagle ktoś z drzewa.
- Tylko nie on… – mruknął brunet lekko rozdrażniony.
- Jaki „on”? – zapytał czarnowłosy chłopak, zeskakując z wysokiej gałęzi.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w jego złotych oczach widoczne były iskierki radości.
- Julian… – odparł Robert z przekąsem.
- Oj, przestań, przyjacielu! – chłopak uśmiechnął się i objął chłopaka.
- Oj, przestań, przyjacielu! – chłopak uśmiechnął się i objął chłopaka.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi! – wycedził Robert, odtrącając Juliana.
Chłopak przewrócił oczami, a pozostali, stojąc lekko z boku, tarzali się ze śmiechu.
- Właśnie widać… – odrzekła dziewczyna, chichocząc.
Robert przewrócił oczami. Miał już trochę dość Juliana i jego wariactw. Czasem się zastanawiał, czemu wiecznie trafia na szalonych ludzi, skąd brało się to dziwne zrządzenie losu. Jednocześnie był świadom tego, że, dzięki jego pokręconym przyjaciołom, jego życie nigdy nie będzie nudne.
Prawda! Swietna notka. Teraz to się nie dziwię że straszył resztę oddziału puntkualnośćią i czujnością.
OdpowiedzUsuń